Z trójki muzyków jeden nie żyje, a pozostali pokłócili się o nazwę, jednak teledysk i sam numer dalej cieszą, a czasem przypominają się w dość zaskakującym kontekście. O tytułowe prawo do imprezowania kiedyś walczyły dzieciaki, dziś wydaje się, że ciężar tego boju wzięli na siebie politycy. Gdy świat spowiła pandemia i trzeba było zamykać się w domach, o swoje prawo do imprezowania walczyli oboje – konserwatywny premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i liberalna, postępowa premier („premierka”, jak piszą jej fani i wirtualni adoratorzy) Finlandii, Sanna Marin. Johnson, jak wiemy, w walce tej poległ, trochę zapewne przez własną arogancję i kolejne skandal. Marin, od początku rozkochująca w sobie fanów wizerunkiem rockowej, wyluzowanej dziewczyny w kocich uszkach, ma w tym starciu większe szanse. Lewica wybaczy jej, bo kocha ją miłością zakompleksioną i ślepą, a i konserwatyści złego słowa nie powiedzą, bo trzeźwiej niż w obiektywy telefonów przyjaciół fińska premier patrzy na Rosję i kwestie bezpieczeństwa. To przecież ona wprowadza swój kraj do NATO i tu akurat trudno jej coś zarzucić, niech więc się zabawi, należy jej się. Zabawne jest jednak, że nasi rodzimi biali rycerze odzianej w czarną skórę premier z przyzwyczajenia rzucili się w jej obronie, choć nikt jej nie atakował. „Prawica nie pozwala się bawić” – krzyknęli jedni, choć prawica martwiła się raczej, czy to nie ruskie przecieki w celu osłabienia proatlantyckiej polityk, a Marin bronił nawet Mateusz Morawiecki. „Chłopa by się nie czepiali” – dodali inni, o Johnsonie zapomniawszy. Czytając to wszystko, można się bawić nie gorzej od samej bohaterki dętego skandalu i nie trzeba nawet poddawać się, jak ona, testom na obecność narkotyków.