Jeśli wszyscy są winni wojny w Ukrainie, to dlaczego niewinna jest rosyjska propagandzistka, która od wielu miesięcy ją wspierała i usprawiedliwiała zabijanie ukraińskich kobiet i dzieci, a teraz sama padła ofiarą jakieś wewnątrz-rosyjskiej rozgrywki? Dlaczego odpowiedzialność za wojnę w Ukrainie ponosić mają handlarze bronią i oczywiście szczekające NATO, a nie Władimir Putin, który ją wywołał i nadal prowadzi? Dlaczego od odwiedzin cierpiącego, systematycznie niszczonego narodu, którego istotną częścią są płacący ogromną cenę krwi za wierność Rzymowi w najgorszych czasach grekokatolicy, ważniejsza zdaje się wizyta do kraju, w którym nikt papieża nie chce i daje to wyraźnie do zrozumienia?
To są pytania, których nie sposób nie zadać, gdy śledzi się kolejne papieskie wypowiedzi na temat wojny w Ukrainie. I choć chciałbym je uznać za gafy, za latynoskie gadanie, to nie mogę. A nie mogę, bo one układają się w dziwnie jednostronny wzór. Papież po prostu tak, a nie inaczej myśli. On naprawdę wydaje się nie dostrzegać rzeczywistości, nie jest zdolny wyjść z własnych przekonań, obrazów świata, swojej niechęci do USA i sięgających jeszcze czasów głębokiej zimnej wojny przekonania, że Związek Sowiecki jest dla Stanów ideowym rywalem, który przywraca nadzieję. Cała jego geopolityka (na dobre i na złe) jest przeniknięta tamtymi ideami. Jeszcze groźniejsze jest zaś to, że Franciszek nie jest zdolny do jakiejkolwiek weryfikacji poglądów, nie uczy się na własnych błędach, nie wyciąga wniosków, nie jest w stanie zmienić doradców (albo też kompletnie ich nie słucha). Niekiedy pod gigantycznym naciskiem (tak było ze słynną drogą krzyżową) zrezygnuje z czegoś, ale to wcale nie oznacza zmiany poglądów, bo za moment wróci i powtórzy kolejny raz to samo.
I właśnie ta jego - związana z charakterem (na fakt, że papież jest uparty i wbrew własnym deklaracjom niechętny do realnego słuchania innych, zwracają uwagę także entuzjastyczni biografowie), ale i z wiekiem - cecha charakterystyczna uświadamia głęboki problem strukturalny w samym Rzymie. Jeśli biskup Rzymu ma pozostać władcą absolutnym, nieomylnym w sprawach wiary i moralności i traktowany ma być jako autorytet religijny, to trzeba wyraźnie oddzielić od tego elementu polityczne elementy. Jeśli papież ma łączyć w głęboko podzielonym świecie wszystkich, to polityką watykańską muszą zajmować się inni.
Albo - co też wydaje istotne - bo często z wiekiem traci się elastyczność, zdolność do zmiany, umiejętność przyjmowania odmiennych od wcześniejszych struktur interpretacyjnych - trzeba po prostu wprowadzić papieską emeryturę. Jeśli odchodzą na nią biskupi, to nie ma żadnych powodów, by nie odchodził na nią w konkretnym wieku także biskup Rzymu.