Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

KPO – najważniejszy warunek

Krajowy Plan Odbudowy należy się Polsce bez względu na ocenę reformy sądownictwa, ponieważ spór o nią nie wiąże się z okresem zawieruchy pandemicznej i skutków gospodarczych spowodowanymi lockdownami. To oczywista prawda, a jednak wiele wskazuje na to, że Warszawa nie otrzyma miliardowych środków na rozwój ekonomiczny. Ursula von der Leyen, mimo zapewnień z początku czerwca, ugięła się pod naciskiem „jastrzębi” z Brukseli – coraz wyraźniej widać, że Komisji Europejskiej zależy na zmianie władzy w Polsce.

Komisja Europejska tylko na papierze zaakceptowała polski KPO na początku czerwca, co zbiegło się z – wydawałoby się – przełomową wizytą Ursuli von der Leyen. Główny warunek na wypłatę pierwszej transzy w wysokości ok. 4 mld euro został spełniony, więc pieniądze powinny zostać odblokowane. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego została zlikwidowana, a w jej miejsce z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy powołano Izbę Odpowiedzialności Zawodowej.

Von der Leyen zmieniła zdanie

Komisja Europejska dała zielone światło na rzecz polskiego KPO po bardzo dogłębnej ocenie – oświadczyła wtedy von der Leyen, co doprowadziło część elit w Unii Europejskiej do furii. Guy Verhofstadt, przewodniczący liberalnej frakcji w Parlamencie Europejskim, nawoływał nawet do usunięcia Niemki ze stanowiska. Swoje groźby powtórzył na początku sierpnia. I nie był w tym odosobniony, bo wielu lewicowych i liberalnych europosłów optuje za ostrym kursem wobec rządu Zjednoczonej Prawicy.

Von der Leyen wskazywała na trzy filary udzielonego zielonego światła dla KPO: oprócz likwidacji Izby Dyscyplinarnej, wycofanie zarzutów dyscyplinarnych dla sędziów i przywrócenie ich do orzekania. Praktycznie te trzy czynniki zostały wprowadzone. Skutkiem zawieruchy wobec sądownictwa i ustępstw ze strony PiS było rozhuśtanie emocji we własnym elektoracie. Wyborcy PiS, również centrowi, domagali się jednoznacznych zmian w wymiarze sprawiedliwości. Sam pomysł z wycofaniem się ze sztandarowego pomysłu programowego, jakim była Izba Dyscyplinarna, był zatem sporym ryzykiem.

Dodatkowo PiS i przede wszystkim premier Mateusz Morawiecki musieli się liczyć z niezadowoleniem koalicjanta, Solidarnej Polski, od miesięcy grającej na siebie – na wypadek, gdyby nie startowała ze wspólnej listy Zjednoczonej Prawicy w wyborach parlamentarnych. Obóz rządzący – pod wpływem inflacji i kosztownej dla Polski wojny na Ukrainie – zdecydował się mimo wszystko ustąpić Brukseli. Komisji Europejskiej nie wystarczy jednak zastopowanie reformowania sądownictwa.

Podwójne standardy UE

Po tym, jak z czasem stanowisko von der Leyen się zaostrzało, a komunikaty instytucji unijnych stawały się coraz bardziej alarmujące ws. wypłat w ramach KPO, stało się jasne, że Izba Dyscyplinarna to tylko jedna z głównych osi sporu. W kolejnym etapie Unia Europejska zażądałaby przywrócenia poprzedniego sposobu wyłaniania Krajowej Rady Sądownictwa i zmian składu Trybunału Konstytucyjnego, wprowadzając chaos prawny o dalekosiężnych skutkach.

Komisja Europejska uzależnia wypłatę pieniędzy od oceny stanu praworządności. Jednocześnie instytucje unijne nie miały problemu w chwilach kryzysu migracyjnego z obsypaniem gotówką Turcji, w której autorytarna władza wsadza do więzień sędziów, prokuratorów i zabija Kurdów. Pomijając, że nie jest to państwo członkowskie UE, to na dodatek daleko mu do modelu jakiejkolwiek cywilizowanej praworządności. Deal został jednak dopięty, byle tylko imigranci nie zostali wypuszczeni z tureckich obozów i nie zalali Starego Kontynentu. Podwójne standardy i naruszanie traktatów to norma w obecnej rzeczywistości. O co więc w tym wszystkim chodzi?

Pozornie rację mają Donald Tusk i Izabela Leszczyna, gdy przekonują, że pieniądze z KPO zostaną przyznane, gdy tylko PO przejmie władzę. Bo o to tak naprawdę toczy się gra na warunkach Brukseli, stosującej metodę „na przeczekanie”. Gdy opozycja utworzy rząd – nawet jeśli w wyborach PiS zwycięży w niewystarczającym stopniu – to środki dla Polski się znajdą. Trzeba się więc pogodzić z tym, iż rzeczywiście środki zostaną jeszcze na co najmniej rok zamrożone, choć sytuację może hipotetycznie zmienić kolejne zwycięstwo prawicy w 2023 r. Bo wtedy unijni dygnitarze przestaną się łudzić, że Tusk kiedykolwiek wróci do władzy.

Kamienie milowe

Hipokryzja i ingerowanie w wewnętrzną sytuację polityczną Polski to jedno, ale rząd również popełnił w ostatnich miesiącach błędy. Przede wszystkim negocjatorzy z gabinetu Mateusza Morawieckiego faktycznie zaakceptowali kamienie milowe, których nie można było tak szybko zrealizować. Chodzi o wymóg przeprowadzenia m.in. 54 inwestycji i 48 reform, rozłożonych w czasie. W 238-stronicowym dokumencie czytamy np. o zmianie regulaminu prac Sejmu, Senatu i rządu w celu uzyskania lepszej transparentności w procesu legislacyjnego.

Innym postulatem, na który raczej nie zgodziłaby się żadna formacja rządząca, nie narażając się na ryzyko utraty poparcia, jest wprowadzenie podatku na samochody spalinowe od 2026 r. w ramach zielonej transformacji. Do 30 czerwca – końca II kwartału 2022 r. – pierwszy pakiet kamieni milowych powinien był zostać przegłosowany w parlamencie w postaci ustawy. O ile rozbudowa sieci 5G, cyfryzacja, wprowadzenie pracy zdalnej do Kodeksu pracy, wsparcie dla przedsiębiorstw czy rozwój szpitali nie budzą żadnego sprzeciwu, to ingerencja unijna w polską legislację i podatki już jak najbardziej tak.

Dlatego Jarosław Kaczyński uderzył niedawno pięścią w stół i ogłosił, że w przyszłości – jeśli PiS utrzyma ster władzy – żadnych ustępstw już nie będzie. Pytanie, na ile to sygnał dla Brukseli, by nie igrała z ogniem w kwestii choćby składek członkowskich czy blokowania z całą stanowczością niezgodnych z polską wizją postulatów na forum unijnym, a na ile mamy do czynienia z rzeczywistą zapowiedzią powrotu do reformy w takim kształcie, o który zabiegało PiS. Trudno sobie wszak wyobrazić kolejną zmianę ustawy i zastąpienie Izby Odpowiedzialności Zawodowej na powrót Izbą Dyscyplinarną SN. Ewentualne zlikwidowanie zasady jednomyślności w Radzie UE na rzecz większości kwalifikowanej, o co zabiegają Niemcy, pozbawi zaś Warszawę realnego instrumentu w relacjach z Brukselą.

Bo chodzi o zmianę władzy

Na koniec warto zwrócić uwagę na komentarz krytyka Kaczyńskiego na łamach wpływowego magazynu „Politico”, korespondenta w Czechach Williama Nattrassa. Publicysta uważa, że spięcie na linii Bruksela–Warszawa doda wiatru w żagle PiS, a wszyscy pragnący jedności w UE powinni się martwić kolejną odsłoną konfliktu, a nie świętować sukces.

„Wojna na Ukrainie trwale zmieniła moralną narrację w stosunkach polsko unijnych. Wielu Polaków jest głęboko niezadowolonych z reakcji UE na wojnę, a przeszkodę na drodze do dalszych znaczących środków karnych wobec Moskwy – horrendalną blokadę rosyjskiego gazu – postrzegają jako parodię. W szczególności wielu uważa, że wcześniejszy nienasycony apetyt Niemiec na gaz Putina jest międzynarodowym skandalem o skali graniczącej z przestępczością” – opisuje autor.

„Drugim czynnikiem jest jednak powrót Donalda Tuska jako lidera polskiej opozycji. Tym, którzy uważają, że unijna krucjata praworządności wynika z chęci wpływania na politykę wewnętrzną, trudno wyobrazić sobie bardziej reprezentatywny scenariusz: fundusze są wstrzymywane w Polsce w momencie, gdy były przewodniczący Rady Europejskiej przygotowuje się do próby zdetronizowania urzędującego, eurosceptycznego rządu” – dodaje Nattrass. „Nawet jeśli KE nie złagodzi swojego stanowiska w sprawie finansowania, będzie to wyglądało niepokojąco, jakby Unia próbowała pomóc w dojściu do władzy swojego człowieka w Warszawie” – konstatuje dziennikarz liberalnego „Politico”. I trudno się z tym opisem szantażu wokół KPO nie zgodzić.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek