Wszystko jest w porządku. Człowieka zawiesiliśmy w prawach członka Platformy Obywatelskiej i nie przywrócimy go, dopóki sprawa nie znajdzie dla niego korzystnego zakończenia, rzecz bada prokuratura, więc nie ma o czym mówić. Rozejść się, nic ciekawego się tutaj nie dzieje – zdaje się mówić Donald Tusk, zapytany o mobbing i żądanie korzyści osobistych o charakterze seksualnym w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Gorzowie.
To tam od paru miesięcy rozgrywała się afera, w zasadzie w całości dotycząca środowiska Platformy Obywatelskiej. Członkiem tego ugrupowania był szef ośrodka, to on miał do PO zwerbować oskarżającą go dzisiaj byłą sekretarkę. Ta do Platformy zapisała się w biurze pani poseł Sibińskiej. Pani poseł z kolei była pierwszą osobą, która dowiedziała się o mobbingu i żądaniu seksualnej korzyści osobistej w zamian za przedłużenie umowy o pracę. Już samo żądanie tego rodzaju wyczerpuje znamiona przestępstwa korupcyjnego, a dodatkowo paru jeszcze paragrafów związanych z molestowaniem seksualnym. Pani poseł ze sprawą nie poszła jednak na policję, jak wskazywałyby stosowne przepisy kodeksu postępowania karnego, ale poinformowała byłego wiceministra spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska, Marcina Jabłońskiego. Członka wojewódzkiego zarządu partii Platforma Obywatelska, który w lubuskim samorządzie nadzoruje pracę WORD. Ten również nie uznał za stosowne, żeby o sprawie poinformować organa ścigania, ale uznał, że warto zadzwonić do oskarżanego szefa WORD z ostrzeżeniem, że jego była sekretarka oskarża go o poważne przestępstwo. Ten mechanizm działania pamiętamy z praktyki politycznej III RP. Były wiceminister spraw wewnętrznych powinien wiedzieć o tym bardzo dobrze, bo w gmachu przy ulicy Batorego, gdzie mieści się siedziba MSWiA, prawie 20 lat temu rozegrała się sprawa, która powinna wryć się w pamięć na długie lata każdemu politykowi mającemu z tą instytucją cokolwiek wspólnego. Była to tak zwana afera starachowicka. Wówczas Zbigniew Sobotka, jeden z wiceministrów, dowiedział się o działaniach prowadzonych przez policję przeciwko przestępcom ze Starachowic, w tym również przeciwko działającym tam samorządowcom. Jak ustalił później sąd, minister poinformował o tych działaniach dwóch znajomych posłów z tych okolic, a oni przekazali informację o zainteresowaniu organów ścigania samym przestępcom. Wszyscy trzej politycy usłyszeli za to po latach wyroki, z tą różnicą, że sam minister ułaskawiony został przez prezydenta Kwaśniewskiego.
Marcin Jabłoński, dzisiaj wicemarszałek województwa lubuskiego, a kiedyś członek rządu Tuska, oczywiście nie przekazał informacji niejawnych pochodzących ze śledztwa. Ale poinformował osobę, o której miał prawo przypuszczać, że może w przyszłości być przedmiotem działań śledczych. Co więcej, jak stwierdził w czasie późniejszej konferencji prasowej, sam marszałek zażądał od podwładnego podjęcia działań prawnych wobec... sekretarki, w efekcie których został przeciwko niej złożony do sądu prywatny akt oskarżenia. Akt, który, jak ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”, rozstrzygać będzie lokalna szefowa sędziowskiego stowarzyszenia Iustitia, czyli sądowego ramienia totalnej opozycji.
Cała ta sprawa rozgrywała się przez miesiące w zaciszu gabinetów. Politycy Platformy podawali ją sobie jak gorący kartofel, pilnując jednak, żeby nie trafiła tam, gdzie powinna, czyli do prokuratora. Kiedy rzecz zaczęła być głośna, kolejna gwiazda tego ugrupowania włączyła się do działania. Marszałek województwa Elżbieta Polak zaprosiła do siebie poszkodowaną i poinformowała ją, że specjalnie w tej sprawie pojechała do Warszawy na posiedzenie zarządu partii. Wyraziła też nadzieję, że poinformowany przez nią poseł Marcin Kierwiński zawiadomił Donalda Tuska. Przez kilka tygodni, jakie minęły od ujawnienia tej sensacyjnej informacji, sam Donald Tusk nie uznał za stosowne, żeby ustosunkować się akurat do tego aspektu sprawy. Tak samo zresztą jak Marcin Kierwiński. Oddelegowali do tego zadania Borysa Budkę, który stwierdził, że „to bzdury”. Zrobił tym samym kompletną idiotkę z marszałek Polak, ale dał wątłe alibi liderowi partii.
Sprawa wbrew temu, co mówi Tusk, jest jednak daleka od wyjaśnienia. Wywalenie z pracy szefa WORD w Gorzowie nic w niej nie zmienia. Bo w tym skandalu nie chodzi o faceta od egzaminów na prawo jazdy z Gorzowa. Chodzi o to, że pokazuje on system, jaki w całej Polsce tworzą osłaniający się nawzajem członkowie grupy, do której ten facet należy. Grupy funkcjonującej pod nazwą Platforma Obywatelska, za którą odpowiada jej szef. Donald Tusk.