Niemcy nakręcili filmy „Nasze matki, nasi ojcowie" i „Gustloff", ukazujące ich bohaterów jako niewinne ofiary wojny. Widomy Znak ma zaś w imieniu państwa niemieckiego upamiętniać „tragedię wypędzonych". A Polska? Naszym głównym „towarem eksportowym" jest szkodliwy film „Pokłosie", który niedawno został nagrodzony przez instytut Yad Vashem. Nie lepiej byłoby przeznaczyć fundusze na film o Berku Joselewiczu?
Sprawna polityka historyczna to konieczny element silnego państwa. W Rosji obowiązuje wizja Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i bohaterskiej Armii Czerwonej – pogromczyni faszyzmu i wyzwolicielki narodów. Czesi zrobili filmy o swoim udziale w bitwie o Anglię i w obronie Tobruku. Mel Gibson w „Braveheart" budzi patriotyzm Szkotów, w „Gallipoli" opowiada historię chwały wojennej Australijczyków, jako „Patriota" uczy Amerykanów podniosłej wizji wojny o niepodległość, a w „Byliśmy żołnierzami" przypomina walki z komunistami w Wietnamie. Epickimi dziełami filmowymi upamiętniono lądowanie w Normandii i bitwę o Midway. „Wielka czerwona jedynka", „Szeregowiec Ryan", „Kompania braci" i „O jeden most za daleko" dopełniają heroicznego obrazu amerykańskiego udziału w wojnie w Europie. Polska w kinematografii światowej funkcjonuje zaś albo jako współodpowiedzialna za Holocaust („Wybór Zofii", „Lista Schindlera", „Holocaust", „Wichry wojny"), albo w wizji baśniowej („Bitwa pod Wiedniem"). Bóg nie dał nam jednak inteligencji po to, byśmy błyskotliwie utyskiwali nad rzeczywistością, lecz po to, byśmy rzeczywistość tę kształtowali.
Promocja Polski w świecie
Kinematografia polska źle wypełnia zadanie, jakie na niej ciąży w zakresie służby kulturze narodowej. Nagrodzone w Izraelu „Pokłosie" jest filmem wręcz szkodliwym. Należało na tym rynku, a także w USA zaprezentować raczej sagę rodu Ezofowiczów – uszlachconych Żydów, pokazującą wielkość I Rzeczypospolitej, dzieje Berka Joselewicza – dawnego żołnierza Kościuszki – poległego w 1809 r. w walce o Polskę lub historię gen. Bernarda Monda, który boso odbierał defiladę swoich też bosych żołnierzy, idących na front w 1920 r.
Ostatni film fabularny o Tadeuszu Kościuszce nakręcono w Polsce w 1938 r. Czy można sobie wyobrazić kinematografię amerykańską, w której ostatni obraz o Jerzym Waszyngtonie „szczyciłby" się taką metryką? Czy możliwe, by kino francuskie pokazało ostatni raz Napoleona, włoskie Giuseppe Garibaldiego, angielskie Horatio Nelsona 75 lat temu? Czy historia gen. Kościuszki, który ufortyfikował Saratogę i West Point, nie byłaby promocją Polski za oceanem? Czy dzieje Cedrica Fauntleroya – Amerykanina, prawnuka adiutanta gen. Kazimierza Pułaskiego, ochotniczo walczącego jako polski lotnik z konnicą Siemiona Budionnego – nie powinny stać się naszym hitem eksportowym? Czy możemy sobie wyobrazić kinematografię amerykańską bez filmów o wojnie secesyjnej? W polskiej zaś np. o powstaniu listopadowym nie ma ani jednego!
Film jako instrument polityki zagranicznej
Niepodległa Białoruś dumna ze swojej historii i kultury, ciążąca ku Polsce, a nie ku Moskwie, prozachodnia Ukraina hołdująca wspólnemu z Polską dziedzictwu kulturowemu oraz widzące w Polsce ostoję i rzecznika swoich interesów państwa bałtyckie leżą w żywotnym interesie Rzeczypospolitej. Tylko narody świadome własnych dziejów i dumne ze swojej historii mogą podjąć wysiłek budowy niepodległego państwa w sąsiedztwie Rosji.
Mówiąc obrazowo – Białoruś zyska mentalną bazę niepodległości wówczas, gdy chłopcy białoruscy, bawiąc się w wojsko, będą bawili się w żołnierzy hetmana Konstantego Ostrogskiego lub Stanisława Bułaka-Bałachowicza, a nie w sołdatów Suworowa lub sowieckich partyzantów.
Nie ma potężniejszego nośnika treści kulturowych o większej sile oddziaływania na opinię publiczną niż film. Moskwa docenia znaczenie polityczne tego medium. Należy podjąć owo wyzwanie. Historyczne filmy fabularne kręcone w Polsce i rozpowszechniane (choćby nielegalnie) przy użyciu nośników elektronicznych (CD, DVD, etc.) na Białorusi, a oficjalnie na Ukrainie, w krajach bałtyckich itd. mogą i powinny stać się orężem polskiej polityki zagranicznej. Niech Białorusini zobaczą w epickiej formie triumf swego oręża. Dajmy im serial o Franciszku Skorynie – twórcy białoruskiego języka literackiego – niech dojrzą wielkość swojej dawnej kultury, górującej nad zapóźnioną cywilizacyjnie Moskwą. Niech obejrzą na ekranie Konstantego Kalinowskiego – jednego z przywódców powstania styczniowego na Białorusi. Niech mają swojego „Hubala" – Stanisława Bułaka-Bałachowicza, dowódcę wojsk Białoruskiej Republiki Ludowej walczących po stronie polskiej w wojnie 1920 r. Niechaj Ukraińcy zobaczą nie tylko Bohdana Chmielnickiego, walczącego z Rzecząpospolitą, ale i epopeję Chocimia 1621 r., gdy sprzymierzeni z nami Zaporożcy, widząc natarcie Polaków, wołali do hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego: „Puskaj batku z Lachami umiraty". Jest nonsensem, że w „Bitwie warszawskiej" Hofmana są „biali" Rosjanie, a nie ma petlurowców ani bułakowców. O co u diabła toczyła się ta wojna? O obalenie bolszewizmu czy o oddzielenie Polski od Rosji niepodległymi, sprzymierzonymi z nami Ukrainą i Białorusią? Podwójna opowieść „Kruty 1918 i Zadwórze 1920" – o ukraińskich i polskich Termopilach – też byłaby bardzo pożądanym obrazem. Łotysze zapewne z przyjemnością obejrzeliby dzieło ukazujące, jak żołnierze polscy i łotewscy w styczniu 1920 r. wyrzucają bolszewików z Dyneburga. Historia gen. Józefa Bema czeka zaś, by pokazać ją widowni węgierskiej, tureckiej, a nawet portugalskiej. Gdyby pieniądze wydane na Euro 2012 przeznaczono na te filmy, żylibyśmy w innej rzeczywistości.
Malujcie tak, żeby Polska zmartwychwstała
Jacek Malczewski, który w 1912 r. został rektorem Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, miał zwyczaj wsuwać głowę w drzwi pracowni i wołać do studentów: „Malujcie tak, żeby Polska zmartwychwstała!".
Niepodległa nie powstała w 1918 r. z niczego. Pracowało na to pięć pokoleń naszych przodków. Pisarze, malarze, poeci, podjęli trud prowadzenia polskiej polityki historycznej i mimo braku własnego państwa wygrali walkę o wizję przeszłości Polski, toczoną z zaborczą propagandą.
Obraz epopei napoleońskiej nie był w Polsce ukształtowany na podstawie skądinąd świetnej powieści Lwa Tołstoja „Wojna i pokój", lecz na bazie dzieł Wacława Gąsiorowskiego („Huragan", „Rok 1809", „Szwoleżerowie gwardii") i Stefana Żeromskiego („Popioły"). Historii ojczystej uczono się z powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego, Walerego Przyborowskiego i przede wszystkim Henryka Sienkiewicza. Jan Matejko, Juliusz i Wojciech Kossakowie, January Suchodolski, Artur Grottger i inni wydarzenia i postaci znane z literatury przenieśli w świat obrazów, dając potężny impuls emocjom i wyobraźni publicznej. Dziś też nie jest wszystko jedno, czym zajmują się polscy twórcy i jakie jest przesłanie ich dzieł. Budowa poczucia wspólnoty narodowej jest bowiem zadaniem nieustającym, które ta wspólnota stale prowadzić musi pod grozą unicestwienia, gdyby pracy tej zaniechała. Polska jest w tym szczególnym położeniu, które nakazuje jej dzieło to prowadzić szerzej niż tylko na własnej niwie narodowej. Powinno ono obejmować całą przestrzeń postjagiellońską.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski