10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Trudne życie eutanazistów

Ciężkie jest życie eutanazisty. Musi pracować w dzień i wieczorami, nikt nie liczy się z jego uczuciami, a do tego władza nie docenia finansowo jego ciężkiej pracy. Nic tylko pochylić się nad „wypalonymi” egzekutorami w lekarskich współczuciach i poc

Ciężkie jest życie eutanazisty. Musi pracować w dzień i wieczorami, nikt nie liczy się z jego uczuciami, a do tego władza nie docenia finansowo jego ciężkiej pracy. Nic tylko pochylić się nad „wypalonymi” egzekutorami w lekarskich współczuciach i pocieszać.
 
Zabijanie męczy i wypala. Wiadomo o tym nie od dziś. Kaci, ale też nazistowscy psychiatrzy, którzy męczyli się w czasie akcji T4, czy SS-mani, którzy mieli dość swoich trudnych obowiązków, opowiadali o tym wielokrotnie. Specjalnie po to, by zaoszczędzić im takiego wypalenia, wymyślono nawet bardziej sterylne i mniej stresujące metody likwidacji ludzi, czyli komory gazowe. Teraz zaś na wypalenie i brak docenienia skarżą się „lekarze”, zajmujący się likwidacją chorych w Belgii.

Ich opowieściami raczy czytelników „De Standaard”. Dr Sarah Van Laer, która od momentu wprowadzenia ustawy eutanazyjnej w 2002 r. zabiła 28 pacjentów, żali się więc, że czuje się wypalona i ma dość tej trudnej pracy. Ale żeby nie było wątpliwości – nie chodzi o to, że uznaje, iż lekarz nie jest od zabijania, lecz od leczenia, ale o warunki pracy i częstotliwość wykonywania „zabiegów”. – To za dużo dla mnie – opowiada. – Raz w miesiącu jestem proszona, by przeprowadzić eutanazję samodzielnie. Ostatnio zostałam wezwana do pacjenta, któremu obiecano przeprowadzić eutanazję wieczorem, a jego lekarz nie miał na to czasu – żali się eutanazistka. – Problemem jest to, że wielu lekarzy nie chce dokonywać eutanazji i coraz więcej spada na nas – opowiada. – Politycy chcą zaś rozszerzyć prawodawstwo eutanazyjne na nieletnich. Zastanawiam się, kto będzie skłonny do wykonywania takich eutanazji – wyjaśnia swoją „trudną sytuację” pani doktor.

Jej zdaniem lekarze, którzy nie chcą zabijać swoich pacjentów, powinni o tym informować wcześniej, a nie wzywać ją w ostatnim momencie. – Nie jestem produktem w hipermarkecie, który można kupić, kiedy się chce. Jestem osobą z własnymi potrzebami i uczuciami – wyjaśnia. I dodaje, że choć eutanazja oznacza dobrą śmierć, to jest przeciwniczką „turbo-eutanazji”. – Brak mi czasem tych momentów życia przed śmiercią, tych dobrych doświadczeń, które kreuje umierający – dodaje.

Ale to niejedyne problemy eutanazistów w Belgii. Inni „lekarze” użalają się na nędzne pensje. W Holandii – podkreślają – za drugą opinię i śmiertelny zastrzyk płaci się „specjaliście” 330 euro, a w Belgii – nic. – A przecież – opowiada Wim Distelmans, jeden z wiodących eutanazistów w Belgii – czasem trzeba pokonywać ogromne odległości, by dotrzeć do chorych, a analiza ich kart może zająć nawet trzy, cztery godziny. Tak trudne obowiązki powinny być zatem docenione – przekonuje „lekarz”, który zastrzega, że planowane od jakiegoś czasu wypłacanie 160 euro dla specjalistów za likwidację pacjenta to jednak zdecydowanie za mało.

A mnie jakoś te problemy nie ruszają. Jak ktoś nie chce się wypalać poprzez zabijanie chorych i ma dość nędznego uposażenia płatnego zabójcy w lekarskim fartuchu, to zawsze może wrócić do powołania lekarskiego, którym jest leczenie, a nie zabijanie. I wtedy nie będzie miał problemów z przemęczeniem, poczuciem wypalenia itd. Wszystkie one wiążą się bowiem nie tyle z przepracowaniem, ile z... wyrzutami sumienia i głosem natury. A dokładniej głosem Boga, który tak, a nie inaczej nas stworzył, który przypomina, że zabijanie nie jest pomocą, a od podawania śmiertelnych zastrzyków jest nie lekarz, lecz kat – jeśli państwo dopuszcza karę śmierci. Lekarz czy człowiek, który zaczyna zabijać, szybko przekonuje się, że choćby zracjonalizował to na setki sposobów, to sumienie w końcu się odezwie. Dłuższe urlopy, wyższe pensje i nawet alkohol tego nie zmienią. Lekarze z SS przerobili to na własnej skórze wiele lat temu.

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz P. Terlikowski