Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Stan wojenny oczyma dziecka

Minęła 40. rocznica tragicznych wydarzeń w kopalni „Wujek”. Ten dzień, podobnie jak 13 grudnia, pamiętam oczyma dziecka.

Dla większości społeczeństwa to była trauma. Pamiętam jak wszyscy się bali, po tym jak Jaruzelski ogłosił rozporządzenie o stanie wojennym, w grudniu 1981 roku. W mojej pamięci odcisnął się także obraz ludzi, którzy w momencie tego wielkiego zagrożenia od razu się jednoczyli. Każdy wiedział po której jest stronie. Pamiętam też odczucie wielkiej solidarności i jedności między ludźmi. Ciepłe światło miłości i człowieczeństwa, ludzkich odruchów i pomocy jeden drugiemu, w celu przetrwania. Natychmiast wróciło zakodowane gdzieś podczas rozbiorów i wojny przejście w konspirację.

40 rocznicę porażki władz PRL-u, której istotnym przejawem było wprowadzenie surowych ograniczeń w życiu obywateli, uważam za bardzo osobistą, wręcz intymną. Szczególnie teraz, gdy panuje tak napięta sytuacja międzynarodowa, każdy powinien stanąć w ciszy własnego sumienia i zastanowić się, gdzie wtedy był i co robił. Odpowiedź na to pytanie przed samym sobą może wiele wyjaśnić. Ja pragnę ciszy, ciszy prawdy i ciszy sumienia. Wtedy byłam dzieckiem, ale musiałam bardzo szybko dorosnąć - jak i całe moje pokolenie.

Jesienią 1996 roku po raz pierwszy pojechałam do Stanów Zjednoczonych, do Bostonu, który jest jednym z największych ośrodków akademickich za oceanem. Wiedziałam, że bardzo dużo Polaków wyemigrowało podczas stanu wojennego, jednak wspomnienia dziecka, które przeżyło koszmar lat 80-tych, są bardziej zapamiętane jako uczucie terroru i strachu. Pamiętam jakby to było dziś, jak sąsiada z bloku naprzeciwko o 3 rano wyciągnięto z mieszkania i załadowano do radiowozu milicji. W 10 piętrowym molochu, w jednej z 4 klatek zapaliło się światło, jednak w mieszkaniach nadal było ciemno. Ludzie bali się poruszyć, bo nikt nie wiedział kto będzie następny. Dla ówczesnych dzieci to była trauma, nic z tego nie rozumiały, jednak wiedziały, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Będąc dzieckiem, nie rozumie się jeszcze śmierci.

W Gdańsku byłam świadkiem jak ZOMO z milicją rozpędzało demonstracje, wypuszczano gaz w stronę ludzi i padały strzały. Czy to było normalne? Może jednak można było tej sytuacji uniknąć?

Dziecko nie zadaje takich pytań. Wyrasta jednak w realiach terroru, który staje się normalnością, choć absolutnie nią nie jest. Byłam świadkiem, jak milicja zabrała do radiowozów demonstrujących przed halą w Gdańsku ludzi. Byłam tam z sąsiadką i jej córką. Odruchowo zasłoniła nam oczy i rzuciłyśmy się na ziemię. Ludzie krzyczeli: „nie wstawajcie, nie ruszajcie się,” jacyś starsi mężczyźni wołali, „niech pani chroni dzieci”. Długo leżałyśmy na tym chłodnym chodniku, a potem było tyle dymu, że nic nie było widać. Biegłyśmy przed siebie, aż do utraty tchu. Przecież nas też mogły dosięgnąć wtedy strzały, bądź mogłyśmy być potrącone przez milicyjne radiowozy.

Biegłyśmy na dworzec, aby jak najszybciej dojechać do domu. Potem długo nie byłam w Gdańsku i do dzisiaj będąc tam w centrum, czuję się nieswojo.

Dorastałam przepełniona pytaniami o to czy w 1981 roku musiały zostać na Polaków nałożone tak drastyczne ograniczenia wolności obywatelskiej i czy naprawdę musieliśmy przez lata żyć w terrorze, gdy rany wojny i stalinizmu jeszcze dobrze się na nie zabliźniły?

Miałam okazję to pytanie wreszcie zadać, gdy w 1996 roku byłam w Bostonie. Wtedy to, z mikrofonem w ręku jako młoda studentka i współpracowniczka Pierwszego Programu Polskiego Radia udałam się na rozmowę z profesorem Richardem Pipes’em. Przyjął mnie w swoim biurze. Byłam również zaproszona do jego domu, gdzie poznałam jego żonę. Kobieta oraz jej przyjaciółka również zgodziły się na wywiad.

Podczas długiej rozmowy w końcu delikatnie zapytałam; czy stan wojenny musiał być wprowadzony. Profesor odpowiedział jednym zdaniem. “Nie, stan wojenny nie musiał być wprowadzony dlatego, że wojska układu Warszawskiego nie wkroczyłyby wtedy do Polski”.

Te słowa długo wybrzmiewały w uszach młodej studentki.

Byliśmy wtedy dziećmi, nie mieliśmy na nic wpływu. W moim pokoleniu jednak pozostała groza tamtych dni, może trochę złość. Byliśmy tylko dziećmi i nic nie mogliśmy zrobić.

 



Źródło: niezalezna.pl

Małgorzata Schulz