W niektórych krajach rozpędzenie się w mieście powyżej pewnej prędkości powoduje skazanie kierowcy jak mordercy, ponieważ uważa się, że jadąc tak szybko, prowadzący ewentualną śmierć pieszego (w przypadku uderzenia przy prędkości powyżej 60 km/h ginie statystycznie 9 na 10 osób) bierze pod uwagę. Polski sąd odmówił klasyfikacji czynu jako zabójstwa, karząc za nieumyślne spowodowanie wypadku. Poza sądowym obyczajem zadziałała tu chyba doktryna Neumanna. Jak dwa dni po rajdzie Tuska przyznać, że kierowca przekraczający drastycznie dozwoloną prędkość jest, choćby tylko potencjalnym, zabójcą?