Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Bez otrzeźwienia

Od początku zeszłego tygodnia nie da się już uciec od prostego stwierdzenia, że mamy do czynienia z pełzającą wojną. Oczywiście wciąż opisywać można ją przymiotnikiem „hybrydowa”, jednak jest to ryzykowne, ponieważ dla dużej części odbiorców wytrych ten pozwala odsuwać od siebie myśl o powadze sytuacji.

Tymczasem atakowane są polskie służby i siły obronne, kwestionowana jest nasza granica państwowa, a u przedstawicieli elit politycznych, artystycznych i medialnych bardzo trudno szukać oznak otrzeźwienia. Aktorka Barbara Kurdej-Szatan ze swoim stekiem wyzwisk wobec Straży Granicznej pozostaje wyrazicielem opinii tego środowiska i, najbardziej optymistycznie szacując, jednej trzeciej Polaków. 

Etap eskalacji

Jeszcze niedawno dla wielu odbiorców kluczową informacją była podawana przez Straż Graniczną liczba prób naruszeń granicy przez migrantów. Komunikat ten zagościł na ekranach naszych telewizorów i telefonów na dobre, jako młodsze rodzeństwo oswojonych już informacji o liczbie zgonów i nowych zachorowań na COVID-19. Gdy statystyki Ministerstwa Zdrowia zaczęły się pojawiać w mediach, zawarte w nich liczby rosły bardzo szybko, szybciej od społecznej reakcji. W przypadku zagrożenia na wschodniej granicy Polski jest podobnie, jesteśmy bowiem w sytuacji analogicznej do pierwszych tygodni pandemii – na etapie eskalacji. W sierpniu, pierwszym miesiącu obecnego kryzysu, granicę z Białorusią próbowano przekroczyć nielegalnie ponad 3,5 tys. razy, we wrześniu – 7,7 tys. razy, a w październiku było to już 28,5 tys. Do ciągłości skojarzeń brakuje tylko matematycznych modeli, obrazujących, jakiej skali najścia spodziewać się w kolejnych tygodniach. 

Listopadowe przekazy medialne wypełniła jednak eskalacja zagrożenia, w której do rosnących liczb dołączyły coraz groźniej wyglądające incydenty – próby szturmu zorganizowanych kolumn uchodźców, osłanianych przez uzbrojone służby państwa białoruskiego, ataki na polskich funkcjonariuszy z użyciem gazu łzawiącego, próby oślepiania laserami i światłem stroboskopowym, wreszcie informacje o szkoleniu osób obecnych przy granicy przez białoruską bezpiekę. O tym ostatnim wspomina choćby dobrze zorientowany w temacie Paweł Łatuszka, były dyplomata Mińska, a dziś przebywający w Polsce opozycjonista. 

Szantaż moralny i negowanie państwa

Reakcje na tę graniczną wojnę zaobserwować możemy trojakie. Pierwsza, którą określić można jako naturalną i patriotyczną, to wsparcie dla chroniących granic służb i zaufanie – choćby tylko warunkowe – do instytucji państwowych. To postawa elektoratu partii prawicowych, w tym narodowców, większości Konfederacji, a także Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie jest ona jednak wcale tak powszechna, jak można by się spodziewać. 

Istnieje bowiem strona druga, w której rozpisany na role i zniuansowany przekaz transmitują przedstawiciele opozycji i media, a także niektórzy eksperci, przewijający się latami przez rozmaite resortowe układanki. W dużym skrócie możemy podzielić to zjawisko na dwie, pozornie sprzeczne ze sobą, narracje. Pierwsza, najgłośniej wyrażona przez przywołaną już aktorkę, wcześniej zaś przez Władysława Frasyniuka, to narracja całkowitego zakwestionowania działań państwa polskiego i odmówienia mu prawa do obrony, odrzucenia sygnałów o zagrożeniach i wezwania do całkowitego poddania się fali imigrantów. Tak jak jeszcze w sierpniu postulowała posłanka Iwona Hartwich z Koalicji Obywatelskiej, pisząca na Twitterze: „Wpuśćcie tych ludzi do Polski! Kim są, ustali się później!”. W podobne tony uderzało wiele dyżurnych autorytetów moralnych, czasem mających na koncie realne zasługi, jak Janina Ochojska. Przekaz ten mieszany jest z groźbami pod adresem żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy, według przedstawicieli medialnej i politycznej opozycji, w przyszłości mieliby odpowiedzieć za swoją służbę. Odpowiedzieć karnie. 

Równocześnie trwa osłabianie morale poprzez działania „oddolne”, demonstracje czy hasła w rodzaju „Straż Graniczna morduje dzieci” napisane na chodniku przy komendzie głównej tej instytucji. Trwa też „budzenie sumień” zwykłych Polaków. Jak pisałem już wielokrotnie, fakt istnienia w naszym bliskim sąsiedztwie osób, które mogą realnie potrzebować pomocy, nie pozostawia prawie nikogo obojętnym, jednak w jazgocie moralnego szantażu, jakiemu jesteśmy poddawani – i w który włącza się chwilami nawet Kościół – brakuje prawdziwych recept i propozycji sensownych rozwiązań (chyba jedyną osobą, która próbuje jakoś połączyć aspekty polityczne i humanitarne granicznego dramatu, jest Maciej Duszczyk z Uniwersytetu Warszawskiego). Jednak czy argument, że mamy do czynienia z ofiarami sytuacji, osobami zmarzniętymi, głodnymi i wykorzystywanymi przez wrogi Polsce reżim, znosi narastające zagrożenie? Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, być może wkrótce pojawią się głosy, byśmy chlebem i solą powitali również regularne siły wojskowe zza wschodniej granicy, też przecież głodne, marznące i otumanione przez Łukaszenkę i Putina. 

Elity okopały się tymczasem na swoich pozycjach i w czasie, gdy konflikt staje się już niczym niemaskowanym atakiem na granicę, organizują koncert „Chopin też był uchodźcą”, w którym udział zapowiedzieli już niektórzy wielcy polskich scen i estrad. Część z nich do swoich humanitarnych refleksji doszła zapewne w ciepłej rezydencji na grodzonym osiedlu, przejadając pieniądze z jednej z rządowych tarcz.

Podzieleni i zdezorientowani 

Dziennikarze również nie zmieniają swojej narracji, jawnie stając się tubami propagandowymi Kremla i Mińska, co nie jest tylko polską przypadłością. Z rosyjskim akcentem obrazy z granicy pokazują i TVN, i CNN, i BBC, o stacjach niemieckich nie wspominając. 

Szczytem naiwności jednych, a bezczelności drugich jest obarczenie winą za ten stan polskich władz, które zdecydowały o zamknięciu rejonów przygranicznych dla mediów. Jest oczywiste, że obecność dziennikarzy na miejscu niczego w ich sposobie relacjonowania wydarzeń nie zmieni, dojdzie natomiast dodatkowe zagrożenie dla sił chroniących nasze granice. Już dziś dzielni przyjaciele Łukaszenki dwoją się i troją, by poznający świat z ich przekazu Polak, nawet jeśli rozumie zagrożenie, obrońców granic miał za pijących na umór, przestraszonych i nieprzygotowanych przyszłych pacjentów psychologów i psychiatrów. Pierwszy dzień obecności dziennikarzy w strefie zagrożenia będzie pierwszym dniem prowokacji dziennikarskich, mających tezy te uprawomocnić. 

I tak dochodzimy do drugiego typu reakcji przeciwników władz – to fałszywa troska. Niektóre środowiska deklaratywnie uznają, że obrona granic jest potrzebna, a zagrożenie całkowicie autentyczne. Równocześnie łączą to z deprecjonowaniem wszystkich działań obronnych i dyplomatycznych, a w efekcie odnoszą taki sam efekt jak ich sojusznicy z frakcji proimigranckiej. Skala obu zjawisk powinna nas bardzo niepokoić. I niepokoi, co już widać po głosach mówiących wprost o wewnętrznym zagrożeniu dla racji stanu.

Trudno tu jednak liczyć na wymiar sprawiedliwości czy Unię Europejską. Jej ewentualne wsparcie finansowe, przeznaczone na ochronę granicy, to kwoty równe mniej więcej dwutygodniowemu wymiarowi nakładanych na Polskę przez TSUE kar. Większe nadzieje łączyć możemy z NATO, jednak dopóki działania na miejscu zderzają się z silnym oporem dziennikarzy i celebrytów, kluczowa może okazać się po prostu opinia społeczna. A ta, co nie dziwi, pomimo sporego poparcia dla władz i służb pozostaje zdezorientowana. 

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski