10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Bodnar i treserzy

Przez lata konserwatywne media zbyt łatwo szafowały określeniami typu „szokująca wypowiedź”, rzucanymi beztrosko wtedy, gdy osobom z drugiej strony barykady zdarzało się powiedzieć coś całkowicie zgodnego z ich światopoglądem, lecz kontrowersyjnego dla naszej strony. Ta gra na emocjach przekładała się na utrzymywanie odbiorcy w odpowiednim stanie zaangażowania. Skutkiem ubocznym jest jednak wytworzenie sytuacji znanej z mądrej przypowieści o chłopcu ostrzegającym przed wilkami. Gdy kolejna granica zostaje przekroczona, zaczyna brakować odpowiednio mocnych określeń. Tak jest w przypadku niedawnej wypowiedzi byłego RPO Adama Bodnara. 

Polska kultura prawna i przemiany po 1989 r. zostały zainspirowane i były wspierane przez niemiecką myśl prawniczą. Na tym opierało się konstruowanie w Polsce nowoczesnego państwa prawa, mechanizmów ochrony praw człowieka i demokracji. Na tym opieraliśmy naszą integrację europejską. Ale to powoduje – po stronie mentora – także szczególną odpowiedzialność. Jak w przypowieści z »Małego Księcia«. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić”. To Adam Bodnar podczas odbierania nagrody przyznanej przez Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich. 

Nadczłowiek i jego metody tresury

Nagrody, jak widać nawet na tym jednym przykładzie, bardzo zasłużonej. Oto bowiem jedna z ikon opozycji i wieloletni rzecznik praw obywatelskich, posługując się jako alibi odwołaniem do ckliwej literatury dla dzieci, Polskę stawia w roli zwierzęcia wymagającego oswojenia i tresury, a Niemców w roli treserów. Taka wypowiedź byłaby skandalem (a tak naprawdę narzuca się tu inne określenie, zaczynające się od tych samych dwóch liter), nawet gdyby naszych narodów nie łączyła taka, a nie inna historia. Tyle że łączy. 
Niemcy od zawsze uważali się za niosących cywilizację nadludzi, co więcej – uważają się za nich również dziś, przewrotnie swoje doświadczenie z nazizmem i masowym mordowaniem całych narodów i grup społecznych uznając za uzasadnienie strofowania innych. „Uwierzcie naszemu teutońskiemu doświadczeniu, odrobiliśmy swoją lekcję, więc nam zaufajcie” – śpiewał kilka lat temu niemiecki satyryk Jan Böhmermann, bynajmniej nie ironicznie pouczając narody Europy Wschodniej i swoich własnych, niepodążających za postępem współplemieńców, niewystarczająco otwartych na uchodźców i obyczajowe nowinki. 

Tresura może być procesem łagodnym, ale wcale nie musi, krnąbrność i dzikość tresowanego może usprawiedliwiać wiele, zwłaszcza gdy sam proces uważany jest za historyczne posłannictwo. Można warunkować zachowania kolorami i atrakcjami (jak to opisywał Huxley, a co, według Herberta i jego „Potęgi smaku”, zaniedbali komuniści), można łapankami, godziną policyjną i obozami śmierci. Można wreszcie połajankami i szantażem ekonomicznym, co przy tych wcześniejszych niemieckich pomysłach jest przecież prawie niewinne. Wydaje się, że to tego właśnie domaga się Adam Bodnar, przedstawiając naród, który chcąc nie chcąc (zapewne – bardzo nie chcąc), w tej konkretnej sytuacji wobec Niemców reprezentuje. Naród, który nie zasługuje na podmiotowość i wymaga dalszego pokierowania. Jakimi metodami, to już zapewne kwestia decyzji tresera. 

Służalczości stopień najwyższy – samoupokorzenie 

I co teraz? – pojawia się pytanie. Ano nic. Środowiska konserwatywne i patriotyczne wyrażą swoje oburzenie, środowiska liberalne uznają, że jest to oznaka ciemnoty, a Bodnar, jak był dla wielu autorytetem, a może nawet potencjalnym kandydatem całej opozycji na prezydenta, tak będzie nim nadal. Również dlatego, że przecież nie jest to sposób myślenia odosobniony, choć chyba jeszcze nigdy nikt nie wyraził oczekiwania i chęci życia w roli upośledzonego parobka tak dobitnie. Potępiający faszyzm były rzecznik nie odbiega więc w swoich poglądach zbyt daleko od wizji Untermenschen, jaką mieli dziadkowie jego słuchaczy, co najwyżej gotów jest ograniczyć ją wyłącznie do Polaków i przebrać w kostium infantylnych odwołań literackich. I znajduje poklask również wśród tych, których najwyraźniej to porównanie do „zwierzątka” rozczula. 

Zanim jeszcze za sprawą nagłośnienia wypowiedzi w prawicowych mediach wybuchła wokół niej afera, na Facebooku prawnika dostępny był jej pełen zapis z nieograniczoną możliwością komentowania. Co mieli do powiedzenia sympatycy Adama Bodnara? Oprócz podziękowań i gratulacji nie pojawił się ani jeden, choćby tylko lekko krytyczny wpis. Gdy zaistniało już takie ryzyko, Bodnar wyłączył po prostu możliwość komentowania.

Służalczość naszych elit wobec Niemiec nie jest niczym nowym. Propaganda PRL wychowywała kolejne pokolenia Polaków w nienawiści do hitlerowców, przypominając i utrwalając co prawda pamięć o niemieckich zbrodniach, lecz przy tym ograniczając winę do „złych Niemców”, których spadkobiercą była kapitalistyczna RFN. Bratnia, socjalistyczna NRD to już „dobrzy Niemcy”, zwolnieni z historycznej odpowiedzialności. To właśnie w imię ocieplenia ich wizerunku na pamiątkowych tablicach, o które znów od niedawna toczy się wojna, zamiast „Niemców” figurują „hitlerowcy”. 

Po zjednoczeniu „dobrymi Niemcami” stał się cały połączony kraj ze wszystkimi mieszkańcami, naziści zaś stali się bezpaństwowcami. Suto opłacana uległość polityczna szła w parze z dziwnym, selektywnym potraktowaniem historii i dobrowolnym przyjmowaniem Niemiec jako najbliższego, czasem jedynego, nośnika cywilizacji. W tym – o czym mówi Bodnar – kultury prawnej i politycznej. Też traktowanej zresztą selektywnie, bo przecież za naszą zachodnią granicą dekomunizacja i lustracja zaistniały w dużym, niekiedy krzywdzącym dla całych grup i regionów geograficznych wymiarze – ot, do dziś wśród rektorów kluczowych niemieckich uczelni nie znajdziemy nikogo urodzonego w NRD. 

Nasze elity podświadomie skopiowały ten podział na lepsze i gorsze regiony, gardząc „Polską B”, lecz naszego pastora Gaucka spaliliby na stosie. Swoją nadmierną sympatię demonstrowali już w pamiętnych wystąpieniach i Radek Sikorski, i Donald Tusk, Bodnar jednak poszedł kilka kroków dalej. Tusk czy Sikorski jawią się dziś zwykłymi lizusami, Adam Bodnar dodaje do tego pierwiastek samoupokorzenia własnej grupy etnicznej, jej tradycji, kultury i teraźniejszości. 

Polskimi rękami, czyli autotresura

Możemy się oczywiście cieszyć, że mamy do czynienia z byłym już rzecznikiem, pamiętajmy jednak, jak trudno było Bodnara z ponad normę okupowanej funkcji odwołać, a także jak mało było woli w naszym własnym obozie politycznym, by wcześniej – gdy była jeszcze taka możliwość – pozbawić go funkcji. To zaniechanie brutalnie się na PiS zemściło, bo to właśnie jemu zawdzięczamy wszystkie późniejsze problemy z wyborem nowego RPO już w warunkach utraty politycznej kontroli obozu dobrej zmiany nad Senatem. A przecież jeszcze w 2017 r. kroki w celu jego odwołania próbowali podjąć narodowcy, motywując to skrajnym zideologizowaniem formuły sprawowania urzędu. A przecież i posłowie PiS, i Kukiz’15 zastanawiali się nad podobnym wnioskiem, i to w kontekście innej wypowiedzi rzecznika, związanej z relacjami polsko-niemieckimi, gdy ten próbował przypisać nam część nie naszych win.

Ostatnie dni to również kolejna awantura o Marsz Niepodległości, w której nasze prawo do świętowania zderza się i, przynajmniej formalnie, przegrywa z politycznymi sympatiami sędziów i miejskich urzędników. Sądy dwóch instancji zabraniają zorganizowania marszu, twierdząc, że stracił on przywileje wydarzenia cyklicznego, ponieważ raz nie mógł się odbyć z powodu pandemii. Równocześnie te same sądy nakazują rejestrację konkurencyjnej imprezy dla wielokrotnie mniej licznej grupy o przeciwstawnych poglądach. Ma to na celu pokazanie własnej wszechwładzy i odbieranie nam konstytucyjnych praw w imieniu prawa. 

Proces tresowania nabiera tempa, nawet jeśli człowiek uznany przez elity za zwierzę zaczyna się szarpać, a Niemcy chwilowo nie palą się wystarczająco mocno do tej roboty.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski