Gdybym miał dziś wznawiać „Polskie zoo” (od razu zaznaczę, że nie ma takiej możliwości), musiałbym szerzej sięgnąć do sfery insektów. Nie tylko dlatego, że sfera polityki zrobiła się bardziej obrzydliwa, a zamiast dawnych pluszaków powinny występować karaluchy, glisty, szczeżuje i skorpiony. Powód jest inny – u owadów istnieje ciekawy cykl rozwojowy:
larwa – poczwarka – motyl. Doskonale obrazuje ewolucje wielu naszych polityków (choć, przyznajmy, często wspomniany proces zachodzi w odwrotnej kolejności) – od żarliwego katolika do wojującego ateisty, od wszechpolaka do salonowca.
A dlaczego nie posłużyć się kameleonem? Cóż, kameleon to tymczasowy koniunkturalista, dopasowuje się do koloru tła, w głębi ducha pozostając sobą.
A nasi politycy? Czasami zastanawiam się, czy w ogóle mają jakieś poglądy. A jeśli tak, starannie je ukrywają. Ich wybory i transfery odbywają się z wielu powodów –
strach o miejsce mandatowe, korupcja polityczna, osobiste animozje i ambicje.
Gdyby chodziło o idee, z Platformy powinna wykruszyć się gdzieś połowa – wstępowali do partii prawicowej, konserwatywnej, liberalnej, a wylądowali na centralistycznej, libertyńskiej centrolewicy. Wszyscy zmienili poglądy jak lider?
Odwrotnie w PiS. Jarosław Kaczyński się nie zmienił, program partii też. Dlaczego więc odpłynęli kolejnymi falami wcześniejsi gorliwi chwalcy utożsamiający się z prezesem w 100 i więcej procentach? Poza Markiem Jurkiem trudno dopatrzeć się motywów ideowych.
Jako człowiek starej daty rozumiem politykę jako służbę publiczną, w której liczy się cel, a nie miejsce aktualnie zajmowane. Satysfakcji dostarcza dzieło, a nasze miejsce – w zdrowym organizmie, którego celem jest zbiorowy sukces, nasze talenty, pracowitość itp. – powinno zostać zauważone i wykorzystane. A jak nie – zawsze pozostanie satysfakcja uczestniczenia w czymś pięknym i wspaniałym, i czekanie. Czekanie – jedna z największych umiejętności (zarówno polityków, jak i rybaków), bo koło fortuny ciągle się obraca i znów możemy dostać szansę.
Obrażanie się, zabieranie swoich zabawek, paskudny moralnie transfer mogą dać jakiś krótkoterminowy zysk indywidualny, ale co z celem głównym, z perspektywą, z Polską...?
Zdobycie wymarzonych 5 proc. to kilka foteli w parlamencie. Te same 5 proc. w ramach większej partii czy bloku to kilkadziesiąt miejsc więcej i możliwości działania na nieporównanie większą skalę.
A jednak klasa polityczna ciągle choruje na syndrom Korwin-Mikkego, który jako cel życiowy postanowił sobie przegranie wszystkich wyborów na wszystkich szczeblach, jakie tylko są możliwe.
Nie szkoda czasu?!
Z perspektywy racjonalnego wyborcy głosowanie nie oznacza wyboru ideału – raczej kompromis pomiędzy osobistymi marzeniami a tymi, co lepiej lub gorzej do nich pasują. Dlatego dzisiejszy program polityczny dla człowieka myślącego patriotycznie sprowadza się do jednego punktu.
Za wszelką cenę odsunąć tę nieudaczną i niebezpieczną dla Polski ekipę od władzy. Miejsce Tuska jest przed sądem, Palikota – w salonie osobliwości. Niesiołowskiego – w Tworkach, a pani HGW – za bufetem (np. w metrze).
Załatwmy to, a potem przyjdzie czas na inne sprawy.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski