W sobotę w RMF, w poniedziałek w tygodniku „Sieci”, a w środę u nas, w „Gazecie Polskiej” – prezes Jarosław Kaczyński udziela kolejnych wywiadów, w których bardzo ważne miejsce zajmują tematy relacji z UE i reformy wymiaru sprawiedliwości. Dziś premier Mateusz Morawiecki przedstawi stanowisko Polski w Parlamencie Europejskim, występując w ramach debaty po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, potwierdzającego wyższość polskiej konstytucji nad wyrokami TSUE w dziedzinach nieobjętych traktatami. „Czy liberalno-lewicowa większość coś z niego zrozumie?” – pyta na Twitterze europosłanka PiS Beata Mazurek. Problem jednak nie w zrozumieniu słów premiera, a w tym, że role w tej sztuce rozpisane są od 2015 r.
Trudno mieć o to oczywiście pretensje do samego premiera. Możemy być jednak pewni, że nawet jeśli ograniczyłby się do komunikatu: „Zrobiliśmy to samo, co wiele innych państw Unii, a z samej Unii nie planujemy wychodzić”, w wystąpieniach kolejnych mówców słowo „polexit” mieszałoby się ze stwierdzeniami, że nasz Trybunał Konstytucyjny wspólnie z rządem zrobił coś niedopuszczalnego i niemieszczącego się w unijnym porządku prawnym.
Mieliśmy już przecież przedsmak takiej hipokryzji w komentarzach niemieckich prawników, którzy próbowali udowodnić, że niemiecki trybunał, wydając analogiczne postanowienie, zrobił coś zupełnie nieporównywalnego. Ba, choć wśród państw, które podkreślały pierwszeństwo prawa własnego nad unijnym, była również Francja, wspólny, krytyczny wobec stanowiska Polski list opublikowali szefowie dyplomacji Francji i Niemiec, Jean-Yves Le Drian i Heiko Maas. „Członkostwo w UE idzie w parze z całkowitą i nieograniczoną przynależnością do wspólnych wartości i zasad” – piszą ministrowie. „Szacunek dla tych zasad i wartości oraz ich przestrzeganie dotyczy każdego państwa członkowskiego, jest bezwarunkowe i oczywiście ma również zastosowanie do Polski, która zajmuje ważne miejsce w UE. Oznacza to, że przynależność do UE obliguje prawnie i moralnie do przestrzegania wszystkich unijnych reguł. W tym kontekście ponawiamy nasze wsparcie dla Komisji Europejskiej, aby stała na straży przestrzegania prawa europejskiego” − dodają.
Niemiec i Francji nie należy jednak traktować łącznie, ponieważ na wspomnianym liście ich jednomyślność w kwestii Polski szczęśliwie się kończy. Praktycznie wszyscy pretendenci do prezydenckiego fotela, poza Macronem, poparli stanowisko polskiego TK, a i sam urzędujący prezydent mocno złagodził pierwotnie ostre stanowisko. Jak dowiadujemy się z tekstu Jędrzeja Bieleckiego w „Rzeczpospolitej”, decyzja polskiego Trybunału stała się jednym z tematów kampanii wyborczej nad Sekwaną, a zrozumienie i wsparcie dla Polski wyrazili nie tylko kandydaci prawicowi i skrajni. Nawet płynący w głównym nurcie Michael Barnier, były unijny negocjator, dostrzega w działaniach TSUE zagrożenie dla prawnej suwerenności państw. Tyle że choć przyznaje tym samym prawo do samostanowienia Francji, odmawia go Polsce, uznając decyzję Trybunału Konstytucyjnego za „polityczną”. Tłumaczenia Barniera bliskie są więc stanowisku szefa niemieckiego TK, który wszelkie analogie między decyzjami sądów konstytucyjnych naszych państw kwituje stwierdzeniem, że w Niemczech trybunał nie jest polityczny, w Polsce zaś jest. Mocne słowa, jak na partyjnego nominata z niedawnym doświadczeniem parlamentarnym.
To jednak nic nowego, w kontekście wymiaru sprawiedliwości na długo przed ostatnią serią decyzji TSUE i wyrokiem TK niemal wprost odmawiano nam praw podobnych do tych, jakimi cieszą się kraje starej Unii, uzasadniając to brakiem tradycji demokratycznej w Polsce i różnicami historycznymi. Wielokrotnie zwracał na to uwagę choćby Zbigniew Ziobro. Niestety przez lata w PiS dominowało nastawienie, że należy cierpliwie tłumaczyć Unii polską specyfikę i uwarunkowania historyczne, by przekonać ją do swoich racji. Chyba dopiero blokowanie należnych nam środków z Funduszu Odbudowy otworzyło części polityków oczy na to, że nasze problemy nie biorą się z żadnej niewiedzy, a po prostu ze złej woli naszych europejskich partnerów, chcących mieć nad Wisłą uległe wobec siebie władze i takież elity, również sądownicze.
Po wyroku TK w polskiej polityce o wiele częściej mówi się o rzekomym polexicie, w czym prym wiedzie oczywiście Platforma Obywatelska. Dla Donalda Tuska hasło obrony naszej obecności w Unii Europejskiej wydaje się ostatnią już deską ratunku, ostatnią nadzieją na wywołanie i zdyskontowanie społecznych emocji wykraczających poza żelazny elektorat PO. To m.in. dzięki przestraszeniu części wyborców, że „PiS wyprowadzi nas z Unii”, udała się kilka lat temu tak skuteczna mobilizacja liberalnego elektoratu wielkomiejskiego w wyborach samorządowych, pozwalająca licznym nominatom PO, w tym przede wszystkim Rafałowi Trzaskowskiemu, imponująco wygrywać już w pierwszej turze głosowania.
Tym razem jednak trudno uznać, że mobilizacja się udała. Media, również zagraniczne, bardzo chętnie pokazują tłumy na manifestacji, jaka odbyła się w zeszłą niedzielę w Warszawie na wezwanie Tuska. Jednak, o czym pisałem tydzień temu, nawet gdy weźmie się pod uwagę najbardziej życzliwe Platformie dane o frekwencji, pochodzące z zaprzyjaźnionych z nią źródeł (miasto, liberalne media, sami organizatorzy), widać, że w tej „największej demonstracji politycznej po 1989 r.” wzięło udział kilka razy mniej ludzi niż w dawnych imprezach Mateusza Kijowskiego pod sztandarem KOD. Względy ambicjonalne i chęć pokazania przez Tuska, kto rozdaje karty i miejsca na scenie, sprawiły, że nie pojawili się nawet liderzy innych partii opozycyjnych. Wreszcie sam Onet w rozmowie z prezydentem Warszawy poinformował, że doliczył się mniej niż połowy podawanej przez miasto liczby demonstrantów.
Polacy, co pokazują wszystkie sondaże, nie chcą wychodzić z Unii, ale ostrzejsza rozmowa z Brukselą najwyraźniej im tak bardzo nie przeszkadza. „Żadnym szantażom nie ulegniemy; walczymy twardo, w sprawach podstawowych dla państwa i Polaków nie ustąpimy; nasze cele są niezmienne, różne dobieramy jednak metody” – mówi Jarosław Kaczyński w poniedziałkowym wywiadzie dla „Sieci”. Poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych badaniach wbrew wszelkim rachubom Tuska przekracza ostatnio poziom 40 proc., w jednym z nich osiągając rekordowy wynik 46 proc.
Tymczasem Platforma przestała już kanibalizować pozostałe ugrupowania opozycyjne, a poza podbieraniem im głosów „efekt Tuska” nigdy nie wyszedł. Na brak innego planu politycznego niż straszenie polexitem narzekali kilka dni temu dziennikarkom „Wprost” anonimowi politycy Platformy. Sytuacja jest więc dla Donalda Tuska daleka od wymarzonej, choć kilka, kilkanaście dni temu nie było to tak pewne.
PiS tymczasem zdaje się iść za ciosem, równocześnie twardo odżegnuje się od jakichkolwiek planów wyprowadzania Polski z Unii, równocześnie zapowiada ustami prezesa kolejną, radykalną odsłonę reformy wymiaru sprawiedliwości.
Co najciekawsze, zmiana struktury sądów mająca potencjał przecięcia wielu patologii i rozpolitykowania branży miałaby się dokonać w ramach wykonywania decyzji TSUE dotyczącej Izby Dyscyplinarnej. Z rozmowy w RMF wynika, że w wyniku zmian realnie poprawiłby się dostęp obywateli do procesów i ich sprawność. „Wszystkie sądy – mówił Kaczyński Krzysztofowi Ziemcowi – będą miały status sądów okręgowych, co nie tylko poprawi sytuację sędziów, ale przede wszystkim sytuację tych, którzy przed sądami w różnych rolach stają, z tego względu, że dzisiaj mamy sądy, które są bardzo ciężko obciążone, tak ciężko obciążone, że w gruncie rzeczy sędzia nie jest w stanie wywiązać się ze swoich obowiązków, a są sądy, gdzie to obciążenie jest bardzo niskie. Jeżeli będziemy mieli tutaj sąd okręgowy, dajmy na to w województwie mazowieckim albo części mazowieckiego, to będzie ta centrala w Warszawie, ale będą też sądy, które dotąd były sądami rejonowymi, niższej instancji, ale one będą po prostu tylko filiami tego sądu i będzie można te sprawy przekazywać”.
Jeśli zmiany te udałoby się połączyć dodatkowo z wprowadzeniem sędziów pokoju, może wreszcie zrealizuje się to, co przez tyle lat stanowi największy chyba problem PiS i największe rozczarowanie jego elektoratu. Skoro zaś Paweł Kukiz stwierdza, że rządzący nie migają się przed żadnymi wspólnymi działaniami, do których się zobowiązali, a idea sędziów pokoju cieszy się również wsparciem prezydenta, pora chyba do innych planów zmian w wymiarze sprawiedliwości dodać również ten.
Oczywiście takie zmiany wywołają kolejne protesty, jednak to właśnie ich skuteczność może być kluczowa dla wygrania kolejnych wyborów i przekonania Polaków, że ekipa dobrej zmiany na najtrudniejszym dla siebie terenie odzyskała moc sprawczą.
Asertywność w relacjach z Unią w kwestii sporu między TSUE a TK może być tu kluczowa. Fundusz Odbudowy nie może być w tych relacjach elementem nacisku ekonomicznego, a Polska – zakładnikiem unijnej biurokracji i polityków, którzy właśnie poprzez tworzenie tej atmosfery nacisku najbrutalniej łamią głoszone przez siebie zasady praworządności.