„Julia Przyłębska ogłosiła: Unia Europejska jest niezgodna z konstytucją” – histeryzuje na Twitterze Radio Tok FM i to właściwie oddaje nastroje sporej części komentatorów. Już w pierwszych godzinach po odwlekanym niemiłosiernie wyroku Trybunału, uderzyły w nas dwie fale histerii.
Pierwsza o wymiarze lokalnym. Znów przez wszystkie przypadki odmieniono słowo „polexitu”, który ponoć właśnie się zaczął, pytanie tylko, który raz. Przecież każda decyzja PiS, która nie szła po myśli instytucji unijnych, ba, każde słowo krytyki, automatycznie rozpoczynało analogiczną do brytyjskiej procedurę. PiS tymczasem w Unii chce zostać, ba, niekiedy nawet zdaje się ją traktować z niewyczerpaną i dobrotliwą naiwnością. Ze strony polityków partii rządzącej frazę „będziemy tłumaczyć Unii (lub TSUE) nasze stanowisko” słyszałem w ostatnich latach o wiele więcej razy niż jakiekolwiek wzmianki o wyjściu ze wspólnoty, a już o wyjściu w kontekście afirmacji takiego rozwiązania chyba ani razu.
Mówienie o „polexicie” jest więc świadomym graniem na emocjach i niczym więcej, planów tych nie ma nawet teraz. Deklaracje pozostania w Unii PiS przyjął kilka dni temu, a w czwartek, w kontekście ewentualnego zablokowania środków z Funduszu Odbudowy Jarosław Kaczyński powtarzał, że chce wierzyć, iż „(…)UE jest organizacją europejską, a nie funkcjonującą w innej kulturze. W kulturze europejskiej funkcjonuje prawo i traktaty”. Wrzeszczący wiedzą jednak lepiej i już szykują się do marszu w obronie Unii, członkostwa i wartości.
I widzi to, jak dowiadujemy się z wpisów drugiej, międzynarodowej fali histerii, „cały demokratyczny świat”. Świat ten użyje więc wszelkich środków, by powstrzymać rozpoczęty przez Polskę jakoby demontaż UE. Ta zaś przypisuje sobie kolejne kompetencje w obszarach, w których takiej władzy jej nie przekazaliśmy. Samo ich istnienie niektórym nie mieści się w głowie, tyle, że poza ich ciasną wyobraźnią są jeszcze traktaty. I to właśnie tam znajdziemy dziedziny, w których prawo unijne ma pierwszeństwo przed prawem krajowym. Nie znajdziemy – organizacji wymiaru sprawiedliwości. To zaś powinno zamknąć temat, dzieje się jednak inaczej i niemal każdego dnia TSUE demoluje kolejne fundamenty polskiego porządku prawnego, a że znajduje w Polsce oddanych kibiców, nie zatrzymuje się, choć wobec innych państw nie jest aż tak wyrywne.
Decyzja TK powinna bombę tę rozbroić, ale czy rozbroi? Raczej nie, skoro na miejscu tak wielu chce podważać status i kompetencje TK czy prymat konstytucji, choć nie tak dawno jedno i drugie było świętością (warto przypominać słowa Kamili Gasiuk-Pihowicz, mówiącej o nieodwołalności decyzji TK, niezależnej od ewentualnych zastrzeżeń do jego składu, oczywiście w innych warunkach i w innej kadencji). Słyszymy również o „Trybunale Julii Przyłębskiej”, choć już nie o tym, że potwierdził on tylko orzecznictwo „Trybunału Marka Safjana”.
Cóż, rozmawialiśmy przez ostatnich siedem lat i tyle z tych rozmów wyszło, że jesteśmy pozbawiani składkowej pomocy do zwalczania skutków epidemii, co jest działaniem na krawędzi instytucjonalnego terroryzmu. Trudno dziwić się, że w konwersacji tej w końcu zaczynają pojawiać się ostrzejsze tony.