Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Rogalski broni kłamstwa smoleńskiego

Jak z wykpiwanego adwokata Jarosława Kaczyńskiego stać się rozchwytywanym przez media prawnikiem? Wystarczy uderzyć w swojego byłego klienta, znienawidzonego przez układ III RP, i w jego polityczne otoczenie.

Jak z wykpiwanego adwokata Jarosława Kaczyńskiego stać się rozchwytywanym przez media prawnikiem? Wystarczy uderzyć w swojego byłego klienta, znienawidzonego przez układ III RP, i w jego polityczne otoczenie. Ofiarą karykaturalnej metamorfozy Rafała Rogalskiego padli nie tylko Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, lecz także prawda o katastrofie smoleńskiej.

Jeszcze niedawno mecenas Rogalski domagał się, by w płucach ekshumowanych ofiar katastrofy smoleńskiej szukać śladów helu, twierdząc, że ten pierwiastek mógł być rozpylony w Smoleńsku przed lądowaniem Tu-154M. Sugerował też, że w związku z pełnioną przez niego funkcją Rosjanie czyhają na jego życie. Innym razem powtarzał, że zasadność hipotezy zamachu opiera się na co najmniej 10 przesłankach i że do kategorycznego wykluczenia zamachu potrzebny jest wrak samolotu.

Dziś Rogalski odżegnuje się od tych wypowiedzi, broniąc raportu komisji Jerzego Millera („przyczyny katastrofy, co do zasady, są trafnie pokazane") i dezawuując ustalenia ekspertów Antoniego Macierewicza. Wychodzi mu to jednak równie nieporadnie, jak opowiadanie o bombie helowej.

„Stwierdzono" brak odkształceń

Pierwszy antyzamachowy argument Rogalskiego brzmi: „Na samolocie nie ma śladów eksplozji bomby. W czasie wybuchu powstają charakterystyczne odkształcenia kadłuba. Takich odkształceń nie stwierdzono".

Nie stwierdzono? Dr inż. Wacław Berczyński, były konstruktor działu wojskowo-kosmicznego Boeinga, przeprowadził analizę naprężeń w elementach Tu-154M po jego rozpadzie. – Struktura samolotu, części jego powłoki podlegały ciśnieniom, które nie były przewidziane w konstrukcji. Musiała być jakaś duża siła, a raczej – nazywajmy rzecz po imieniu – eksplozja, która spowodowała wyrwanie nitów, a następnie rozerwanie poszycia – powiedział.

A jeżeli dr Berczyński jest dla mecenasa Rogalskiego niewiarygodny – ma przecież konszachty z Antonim Macierewiczem – to odsyłam do badań prof. Jana Obrębskiego z Politechniki Warszawskiej, który ze smoleńskim zespołem parlamentarnym nie ma nic wspólnego. Prof. Obrębski, dokonując na ubiegłorocznej konferencji poświęconej katastrofie smoleńskiej opisu sposobu zniszczenia małego fragmentu Tu-154M nr 101, stwierdził, że przyczyną katastrofy musiał być wielopunktowy wybuch. Dowiódł tego poprzez dokładne oględziny fragmentu samolotu, zdeformowanego w sposób niepozostawiający wątpliwości: badana część była porozrywana, niektóre ze znajdujących się w niej nitów zostały wyrwane, a krawędzi blach – wywinięte. – Zniszczenia pochodzą według mnie od eksplozji. Im dłużej to oglądam, tym jestem bardziej pewny. Można podejrzewać, że była to dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja, która np. odcięła skrzydło – mówił o wynikach swoich badaniach uczony.

Jak badano pancerną brzozę

Rafał Rogalski przekonał się w ostatnim czasie także do innej oficjalnej tezy. Chodzi, rzecz jasna, o uderzenie Tu-154 w słynną brzozę, której „tożsamość" jeszcze w grudniu 2012 r. sam kwestionował. Teraz mecenas nie ma już wątpliwości. „Tak, w wyniku uderzenia w brzozę doszło do urwania części skrzydła". Co więcej – pierwsze czynności związane z brzozą „wykonano już jesienią 2011 r. Teraz badano ją po raz drugi".

Rogalski zapomniał dodać, że skutkiem tych czynności były zaskakujące różnice w pomiarach drzewa. Według prokuratury brzoza została ścięta na wysokości 6,66 m, według komisji Millera – 5,1 m.

Prawnik nie wspomniał też, że w ciągu kilku pierwszych dni po katastrofie kawałki metalu pojawiały się w „pancernej brzozie" i z niej znikały, co utrwalili różni fotografowie (zdjęcia te były publikowane m.in. przez „Rzeczpospolitą" oraz organizatorów konferencji smoleńskiej). Jakby tego było mało, próbki z drzewa pobrano dopiero w październiku 2012 r., czyli 30 miesięcy po katastrofie, co prof. Chris Cieszewski z Warnell School of Forestry and Natural Resources, University of Georgia w USA, skomentował w rozmowie z „Gazetą Polską" następująco: „Przez ten cały okres drzewo narażone było na działanie rozmaitych czynników meteorologicznych: słońca, opadów deszczu i śniegu, wilgoci oraz patogenów. Drewno wystawione na takie warunki poddaje się szybkim zmianom [...].
W związku z tym nie jest możliwe uzyskanie miarodajnych wyników badań, dotyczących właściwości tej brzozy w kwietniu 2010 r.".


Zejście poniżej 100 metrów

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Rafał Rogalski obwieścił: „Główni odpowiedzialni za katastrofę smoleńską zginęli na pokładzie tupolewa", a jako „decydujący element" katastrofy, obciążający załogę, wymienił sprowadzenie samolotu do wysokości poniżej 100 m.
Wynika stąd, że mecenas w ciągu kilku miesięcy zapomniał o dwóch istotnych faktach. Po pierwsze, dowódca tupolewa Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania i odejściu na tzw. drugi krąg. Protasiuk powiedział: „Odchodzimy", po czym komenda ta została potwierdzona przez drugiego pilota – mjr. Roberta Grzywnę.

Procedury zostały zatem dochowane, a samolot zszedł poniżej 100 m nie w wyniku celowego działania załogi, lecz z innych powodów. Po drugie, załoga Tu-154M wiedziała, co robi, próbując odejść na tzw. drugi krąg przy użyciu autopilota, chociaż lotnisko w Smoleńsku było pozbawione systemu lądowania ILS. Możliwość tzw. odejścia w automacie na lotnisku pozbawionym ILS potwierdził eksperyment, jaki przeprowadzono w 2011 r. na bliźniaczym tupolewie (nr 102). Piloci wiedzieli też, jak to się robi. Sam Maciej Lasek, odpowiadając na jedno z pytań na konferencji ekspertów w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą (28 maja 2012 r.), stwierdził wprost, że kpt. Protasiuk kilkakrotnie wykonywał odchodzenie z autopilotem bez systemu ILS.

Czyżby więc mecenas Rogalski z trzyletnim opóźnieniem dostał rządowego SMS-a o treści: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 m. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił"?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wierzchołowski