Gdy pijana Beata K., wokalistka zespołu Bajm, przemierza autem Warszawę, zostaje złapana, a wiadomość o tym trafia do mediów, na chwilę wszystko schodzi na drugi plan. Nie ma uchodźców za białoruską granicą, nie ma zlatujących się do nich posłów opozycji i aktywistów z zawiasami i nożycami do cięcia drutu, nie ma nawet stanu wyjątkowego a i groźba pozbawienia nas unijnych pieniędzy z funduszu odbudowy schodzi na plan dalszy.
Trudno się dziwić. Awantury na granicy, choć ciekawe jako przykład idealnego uzupełniania się działania agentury wpływu i szlachetnych porywów serc idealistów, mogą po kilku dniach męczyć. Zwłaszcza, gdy aresztowani za niszczenie granicznych zabezpieczeń dostają zarzuty jedynie niszczenia mienia, choć bliżej temu do naruszenia integralności państwa, a słowo „zdrada” przewija się przez tweety i analizy; i gdy potem w atmosferze triumfu wychodzą na wolność, by zapowiedzieć kolejne akcje. Stan wyjątkowy, jak się zdaje, popiera większość społeczeństwa, które tym razem zupełnie nie dorosło do intuicji naszej opozycji. Co będzie jednak, gdy „wolne sądy” odmówią stosowania przepisów stanu nadzwyczajnego, jeśli oczywiście znajdzie on większość w Sejmie? Zapewne znajdzie, lecz sam fakt, że się nad tym zastanawiamy, jest już znaczący.
Wreszcie – unijne środki. Unia zawaliła kolejne terminy podjęcia decyzji, teraz wypuściła kontrolowany przeciek, skontrowany późniejszym dementi, jednak, wbrew uspokojeniom rządu, można spodziewać się niekorzystnego obrotu sprawy. Brak podstaw prawnych nie jest tu żadną przeszkodą, przecież już przeciągając o kilka tygodni przyjęcie jednoznacznego stanowiska, UE łamie własne przepisy i ustalenia. I, co już niezrozumiałe, nie spotyka się z możliwymi w tej sytuacji działaniami prawnymi ze strony naszego rządu, który, co stwierdzają niezależni eksperci, mógłby domagać się nawet odszkodowań za każdy dzień zwłoki. Mam nadzieję, że ktoś gdzieś już liczy, jak poradzić sobie bez pieniędzy, które mogą zniknąć nam sprzed nosa, choćby nie wiem, jak bardzo nam się należały.
A skoro tak, to można już spokojnie zżymać się na Beatę K., na której wychował się każdy i tylko w zależności od pokolenia, trafiał na inne piosenki. Bajm – najpierw trochę lekceważony przez kreatorów gustów, ukochany jednak przez publiczność wraz z Kaśką, Józkiem i wodą na pustyni, potem już obecny na scenach i w mediach, wytrwały w budowaniu kariery i kiczowatego, ale swojskiego wizerunku. W ostatnich latach trochę się to posypało, a zamiast nowych piosenek, mogących konkurować z przebojami z lat 80. i 90. deklaracje polityczne i wsparcie dla protestów. A teraz jeszcze to. W latach 80. dzięki muzyce można było na chwilę odwrócić głowę od paskudnej rzeczywistości stanu wojennego i „normalizacji” Jaruzelskiego. I dziś muzycy dalej skutecznie absorbują i odwracają uwagę, tyle, że dzięki ekscesom, nie piosenkom.