Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Zbuntowana prowincja

Po 1989 roku w polskiej debacie politycznej nie pojawił się żaden znaczący nurt, żądający rewizji granic na wschodzie. Do czasu, ponieważ od kilkunastu cała chmara polityków i dziennikarzy uważa tereny dzisiejszej Białorusi za polską jurysdykcję i oczekuje, że władza w Warszawie potraktuje Łukaszenkę jak zbuntowanego wojewodę a jego służby graniczne jak straż miejską z prowincjonalnej dziury. Czyżby w przeszłość odchodziły czasy, gdy rana po Kresach wykształciła bardziej tęsknotę, niż resentyment?

Gdy polskie ulice doświadczyły w 1989 roku swojej kontrolowanej rewolucji, w kioskach pojawiły się tytuły polskiej prasy kresowej z Litwy – „Z nad Wilii”, „Kurier Wileński”; potem pojawiły się rozmaite akcje pomocowe, nawiązywano relacje kulturalne z Polakami, których historia na lata odcięła od ojczyzny, od Wileńszczyzny, przez Nadniestrze, aż po Kazachstan i dalej jeszcze. Nikt nie chciał rewidować granic, choć czasem co bardziej wyrywni skini w swoich tekstach chcieli ruszać na wschód lub namawiali, by ruszyły „Wilno, Lwów i Kraków cudzoziemców bić” (jak śpiewał kultowy zespół BTM, uchodzący za pierwszą skinowską kapelę w Polsce). Już w nowym tysiącleciu mocniej zaznaczyły się wątki ukraińskie i lwowskie. Karat upominał się o żyjących na Ukrainie kresowian, Kękę chciał przejść się jeszcze kiedyś Łyczakowską, a wszystkiemu sprzyjał klimat – walka Ukraińców o wybicie się na samodzielność, masowe wyjazdy do naszego kraju, ale i temat Wołynia, nastroje banderowskie, krążące po sieci fałszywki o planach zwrotu Polsce czterech województw, jakie miał snuć w 1989 roku Gorbaczow. Białoruś z racji specyfiki stanowiła temat odrębny z racji represji wobec Polaków i swej autorytarnej samoizolacji. Ale nawet to nie tłumaczy posłów, którzy dziś święcie wierzą, że państwo polskie znęca się nad przybyszami. Państwo polskie nad Niemnem, Prypecią i Berezyną.

 

 



Źródło: niezalezna.pl

Krzysztof Karnkowski