Siła ludzka nie stanowi najważniejszego miernika potęgi bojowej, ale jednak ma znaczenie. Luksemburg nie jest mocarstwem nie dlatego, że nie ma pieniędzy na nowoczesny sprzęt dla swoich żołnierzy, lecz z powodu niewielkiego potencjału demograficznego. Polska za to ma stosowny potencjał, ale w sposób beztroski i jak na Europę bezprecedensowy wyrzekła się jego wykorzystania.
Rzeczpospolita w razie wojny mobilizuje do obrony 0,28 proc. obywateli. W Europie mniejszy wskaźnik mają tylko położone wewnątrz UE i NATO Czechy (0,18 proc.) i Luksemburg (0,17 proc.). Średnio wśród państw związanych z UE wynosi on 1,66 proc. – prawie sześć razy więcej niż w Polsce.
Więcej oficerów niż szeregowych
W grudniu 2012 r. szef sztabu generalnego armii szwedzkiej zaalarmował opinię publiczną, ostrzegając, że w razie inwazji jego kraj broniłby się najwyżej tydzień. Szwecja ma wskaźnik mobilizacyjny 8,4 razy większy od Polski. Od Rosji oddziela ją Finlandia, której wskaźnik jest 25,5 razy większy niż nasz. Estoński system mobilizacyjny daje 11 razy więcej żołnierzy niż polski. Kraj demograficznie mniejszy od Warszawy najwyraźniej sądzi, że jego wysiłek zbrojny w konfrontacji ze wschodnim sąsiadem miałby znaczenie. Hiszpania – nienajeżdżana od czasów Napoleona, leżąca za Pirenejami, granicząca z sojuszniczą Portugalią i oblana z trzech stron morzami – jest w stanie zmobilizować do obrony 4,3 razy większy odsetek populacji niż Polska. Czy oni wszyscy cierpią na manię prześladowczą i wszędzie widzą czające się zagrożenie? Czy w czasach kryzysu nie mają pilniejszych wydatków, że trwonią pieniądze na zbędne gadżety militarne? Czy mężczyźni innych narodów to „wieczni chłopcy bawiący się w wojnę"? Czy jedynym zrównoważonym psychicznie i dorosłym narodem w Europie są ufni w swoje bezpieczeństwo Polacy?
30 kwietnia 2011 r. (potem ze strony internetowej MON-u zniknęły te dane) w Wojsku Polskim służyło 20 943 oficerów (21 proc.), 38 610 podoficerów (40 proc.), 35 849 szeregowych zawodowych i nadterminowych (37 proc.) i 2 312 kandydatów na żołnierzy zawodowych (2 proc.). Dowódcy (oficerowie i podoficerowie) stanowili aż 61 proc. żołnierzy służby czynnej, górując nad liczbą szeregowców. Byłoby to uzasadnione w armii poborowej, która w razie mobilizacji ma wchłonąć rzesze rezerwistów.
W armii zawodowej struktura ta ociera się o absurd. Mobilizacji podlegałoby bowiem tylko ok. 10 tys. żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych (różnych stopni).
Zgodnie z Ustawą o przebudowie i modernizacji technicznej oraz
finansowaniu Sił Zbrojnych RP z 2001 r. na obronność ma być przeznaczane 1,95 proc. PKB. Założenia te jednak od 2008 r. nie były wdrażane. Realne wydatki na wojsko sięgnęły wówczas 1,67 proc. PKB, w 2009 r. 1,81 proc., w 2010 r. 1,88 proc. W 2011 r. zaplanowano budżet MON-u na 27,5 mld zł, a na rok 2012 na 29,2 mld zł, co wypełniałoby normę 1,95 proc. PKB, ale danych o wykonaniu tych planów jeszcze nie opublikowano.
Powrót Sasów…
Tarcza antyrakietowa i uderzeniowy potencjał rakietowy jako instrumenty obrony i odstraszania to najpilniejsze inicjatywy w zakresie modernizacji WP, ale i tak są one poniżej niezbędnego minimum działań, które powinna Polska przeprowadzić, by choć w niewielkim stopniu zapewnić sobie bezpieczeństwo. Trzeba stworzyć system skutecznego szkolenia rezerw osobowych i przygotować nie tylko wojsko (ponoć jest gotowe), ale całe państwo do ewentualnej wojny w cyberprzestrzeni. Przypadek Estonii z 2007 r. wskazuje, że cyberatak na instytucje publiczne jest jedną z najbardziej prawdopodobnych form uderzenia.
Tymczasem duża część społeczeństwa polskiego przeciwna jest wydatkom obronnym. Służbę wojskową uznaje zaś za domenę zawodowców, którą nie należy „zawracać głowy normalnym ludziom". Wynika to z kilku przyczyn. Społeczeństwo nasze jest niedoinformowane na temat realnego stanu państwa, a w ślad za tym idzie brak poczucia zagrożenia. Bezpieczeństwo Rzeczypospolitej wprawdzie nie stoi w obliczu bezpośredniego zagrożenia, ale też nie jest pewniejsze niż bezpieczeństwo Finlandii, Szwecji, Estonii, Hiszpanii etc., które (z wyjątkiem Estonii) nie są wszak bardziej zagrożone od Polski. Jednocześnie wciąż pokutuje w społeczeństwie, a także części elit politycznych niewiara w zdolność Polski do zbudowania liczącego się potencjału bojowego. Ogrom poświęceń z okresu II wojny światowej i klęska militarna poniesiona mimo natężenia wszystkich sił narodowych zrodziły (podobnie jak wojna sukcesyjna polska w latach 1733–1735) charakterystyczne dla epoki saskiej przekonanie o nieprzezwyciężalnej słabości militarnej Rzeczypospolitej i konieczności oparcia jej egzystencji państwowej na opiece możnych protektorów. Konsekwencją tego przekonania jest bierność polskiej polityki zagranicznej i unikanie konfliktów oraz brak odwagi koniecznej do zdefiniowania zagrożeń.
Zniewieściały naród
Możemy też mówić o zaniku cnót republikańskich – zastępowanych powszechnym, plebejskim (pańszczyźnianym) podejściem do własnego państwa, bez poczucia odpowiedzialności za nie. Ten model postawy w życiu publicznym jest promowany przez media i popkulturę. W przekazie publicznym dominuje teza o daremności i nierozwadze polskich czynów zbrojnych z przeszłości oraz uznawanie zaniechania oporu za wybór najrozsądniejszej polityki wobec silniejszego nieprzyjaciela. Podawany jest zwykle przykład Czechosłowacji i jednocześnie zupełnie pomijany jest w tej debacie casus Finlandii (która jako jedyna w bloku państw bałtyckich podjęła w czasie II wojny światowej walkę z Sowietami). On zaś wskazuje, że opór zbrojny oszczędza życie ludzkie. Większość ofiar współczesnych wojen bowiem to mordowani cywile, a nie walczący na froncie żołnierze. Polacy powinni zresztą wiedzieć to z własnej historii. Nasze społeczeństwo jednak cechuje zaskakująca nieumiejętność wyciągania wniosków z własnych doświadczeń. Polacy po traumie roku 1939 na ogół nie ufają sojuszom. (Nie tu miejsce na dyskusje, czy słusznie). Mimo to uznają, że przynależność Rzeczypospolitej do NATO i UE obarcza owe struktury odpowiedzialnością za bezpieczeństwo Polski, zdejmując ją z barków jej obywateli.
Rozważania te można by podsumować stwierdzeniem, że Polacy mają niewieści stosunek do własnego bezpieczeństwa. W wypadku kobiet jest on rozsądny. Jako słabe białogłowy nie mogą one wszak liczyć na to, że w razie ataku obronią się same. Za zasadne uznają zatem trzy możliwe strategie – ucieczkę, uległość wobec silniejszego, mającą minimalizować obrażenia w trakcie zadawanego im gwałtu lub znalezienie mężnych rycerzy, którzy się nimi zaopiekują i je obronią, a których one mogą w zamian opatrzyć, nakarmić i pięknie im podziękować.
Narody nie mają jednak możliwości uciec. Nie ma też narodów „dorosłych" i narodów „dzieci" ani narodów „męskich" – z Marsa i „niewieścich" – z Wenus. Dorośli mężczyźni zaś muszą bronić się sami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski