Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Powtórka z „Tusku, musisz”?

To już ponad 13 lat, odkąd „Polityka” na swojej okładce zdjęcie ówczesnego lidera opozycji w sportowym stroju goniącego za piłką opatrzyła zawołaniem: „Tusku, musisz!”. Hasło z numeru tygodnika, opatrzonego datą 13 października 2007 r., weszło do języka polskiej polityki i zapisało się w jej historii. Choć w swoim czasie okazało się skuteczne, w kolejnych latach powracało coraz częściej jako kpina. Z niezdecydowania Tuska, z fanatyzmu jego sympatyków, zaangażowania liberalnych mediów salonu III RP. Dla wielu pozostaje jednak wciąż credo polityki i publicystyki, co potwierdziły znów ostatnie dni.

Sama „Polityka” próbowała później powtarzać swój okładkowy zabieg, wierząc być może, że obrazkowe próby kreowania rzeczywistości staną się trochę zaklęciem, a trochę samospełniającym się proroctwem. Udało się jeszcze z Bronisławem Komorowskim przedstawionym jako arystokratyczny i konserwatywny wódz narodu przed wyborami prezydenckimi trzy lata później. 

Kronika wpadek nie tylko okładkowych 

W 2015 r. zdecydowanie nie wyszło, okładką z wielkim Komorowskim, dostojną i poważną jego figurą, otoczoną zmniejszonymi proporcjonalnie do dawanych przez sondaże szans kontrkandydatami liliputami, pismo ośmieszyło się równie skutecznie jak kilka lat wcześniej zmotywowało Tuska. „Prezydentura. Która tura?” – pytał tygodnik, by bardzo szybko przekonać się, że jednak żadna. Numer 28 z zeszłego roku, poprzedzający kolejne wybory prezydenckie, zdobił Rafał Trzaskowski – wyluzowany heros unoszący rękę w geście wiktorii. „Marsz, marsz Trzaskowski” – wzywało okładkowe hasło, którego autor zapomniał chyba, że kilka lat wcześniej identyczny zabieg koledzy z „Wyborczej” zastosowali wobec Mateusza Kijowskiego, tak właśnie tytułując duży wywiad z twórcą i pierwszym liderem Komitetu Obrony Demokracji w maju 2016 r. Dwa lata temu Trzaskowski mówił dziennikarzom, że potrzebuje czasu, by narodzić się jako nowy Tusk, jednak doświadczenie związane z zapowiadanym przez niego nowym ruchem społecznym i związkiem zawodowym pokazuje, że pożyczający pomysł na tytuł autorzy „Polityki” niechcący trafili z analogią do Kijowskiego. Obaj okazali się bowiem mistrzami trwonienia społecznych emocji. I być może dlatego tęsknota za Tuskiem, z czasem coraz bardziej nieracjonalna, ciągle dochodzi do głosu wśród części sympatyków opozycji i liderów opinii z tamtej strony sceny politycznej.

Pokładane w nich nadzieje zawiedli nie tylko Kijowski i Trzaskowski, lecz także kolejni liderzy Platformy Obywatelskiej. O Ewie Kopacz nie ma nawet co pisać, zagrała napisaną dla siebie przez Tuska rolę i wyszło jej to nawet powyżej oczekiwań. Miała być kiepskim przywódcą, którym poprzednik miał łatwo manipulować, przy tym prowokując wśród kolegów ciągłe porównania i naturalną w takiej sytuacji tęsknotę za Tuskiem. Grzegorz Schetyna i Borys Budka mieli być już przywódcami w pełni samodzielnymi, odnawiającymi Platformę i prowadzącymi ją do kolejnych zwycięstw. Plany te nie powiodły się pomimo szukania skuteczniejszej formuły na obecność PO w polityce, jeśli nie jako partii władzy (którą ugrupowanie pozostaje w wielu samorządach i prawie wszystkich dużych miastach), to przynajmniej jako najsilniejszego stronnictwa opozycji. Tymczasem nawet w tej ostatniej roli Platforma przestaje ostatnio być oczywista, tracąc wpływy na rzecz Szymona Hołowni.

Polityczna obecność innego typu – jakiego?

Skoro więc nie udało się Kopacz, Schetynie i Budce, nie wychodzi też na razie Trzaskowskiemu, a Hołownia, przynajmniej oficjalnie, jest graczem z zewnątrz, niektórzy znów wyrywają się z nieśmiertelnym: „Tusku, musisz”. Najwyraźniej przegapili, że po drodze Donald Tusk zastanawiał się nad powrotem do krajowej polityki, nie zaryzykował jednak startu w wyborach prezydenckich, a rozważane przez niego formaty odnowionej opozycji, jeśli doczekały się realizacji, to niejako wbrew niemu i rękami zupełnie innych osób. 

Koalicja Europejska, czyli Platforma na chwilę zjednoczona z ludowcami i postkomunistami, z dawnymi premierami z SLD jako lokomotywami wyborczymi, była przecież niezrealizowaną ideą Tuska, którą przejął i całkiem skutecznie wcielił w życie Schetyna. Jak się zresztą okazało, pomagając tym bardziej lewicy niż sobie czy całej opozycji i mocno narażając na szwank ideową identyfikację PSL. Z kolei nierealizowany jak na razie plan ruchu Trzaskowskiego jako działającej równolegle do PO grupy polityków i wpływowych samorządowców to przecież również pomysł Tuska, którego ogłoszenia wielu spodziewało się w czerwcu 2019 r., gdy były premier pojawił się w Gdańsku, by ostatecznie kolejny raz wystawić na próbę upatrujących w nim ratunku sympatyków. – Jeśli chodzi o obecność innego typu, o jakąś moją polityczną aktywność, polityczną rolę w przyszłości, to ja na pewno od tego nie ucieknę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, na pewno jeszcze przed wyborami w Polsce, żeby pomóc w zwycięstwie i przywróceniu normalności i demokracji w Polsce – powiedział Tusk w rozmowie z TVN w zeszłym tygodniu. Borys Budka oficjalnie zareagował na te deklaracje z entuzjazmem, widząc już Donalda Tuska w roli twarzy przyszłej wspólnej listy opozycji w wyborach, na pewno – parlamentarnych, lecz może również samorządowych. 

Coraz bardziej znikający punkt

Tyle że przecież żadnej wspólnej listy nie będzie. Nie opłaci się ona ani ludowcom, którzy coraz lepiej odnajdują się w znanej przecież sobie już bardzo dobrze roli formacji obrotowej i zdarza im się ostatnio puszczać oko w stronę PiS, ani lewicy, dla której Tusk jest symbolem gospodarczego liberalizmu, a w sprawach obyczajowych co najwyżej zachowawczym „dziadersem”, który nigdy nie przybliżył oczekiwanej rewolucji, a w deklaracjach był chwiejny i przeczył nieraz sam sobie. W pakiecie z Tuskiem będzie przecież choćby Roman Giertych, a tego już nawet najbardziej pragmatycznie nastawiona lewica nie zdzierży, o czym kilka tygodni temu mówił Maciej Konieczny z Razem. 

„Mamy Polską Zjednoczoną Prawicę, (…) Tusk uważa, że trzeba zrobić Polską Zjednoczoną Lewicę i będzie przeciwwaga. Będzie sytuacja dokładnie odwzorowana z USA. Polska Zjednoczona Prawica będzie się »nawalała« z Polską Zjednoczoną Lewicą i być może co 2–3 kadencje wymienią się władzą. Już w tej bajce Tuska byliśmy. Koalicja Europejska wybory z PiS-em przegrała. Czas najwyższy, żeby pan Tusk też się pewnych rzeczy nauczył. Wie doskonale, że w Europie państwa, w których funkcjonowałyby tylko dwa bloki polityczne, są do policzenia na palcach jednej ręki. Jeśli zatem chce budować Polską Zjednoczoną Lewicę, to życzę mu sukcesów, natomiast my pozostaniemy w centrum. Będziemy budować dalej Koalicję Polską. PiS-u nie pokona się, idąc razem na jednej liście – trzeba mieć centrum konserwatywno-liberalne i trzeba mieć lewicę liberalną” – komentował wywiad z Tuskiem Marek Sawicki z PSL dla portalu Wpolityce. Zostaje więc Budka, którego jeszcze kilka dni wcześniej partyjni koledzy mieli strofować za zbytnie krytykowanie Tuska, z którym ponoć spotykają się za jego plecami. 

Czy jednak Tusk naprawdę myśli o powrocie do polskiej polityki? Zapewne to pytanie będziemy sobie zadawać przez kolejne lata, choć będzie ono coraz większą abstrakcją. Grupa wyznawców byłego premiera, każde jego słowo witająca z entuzjazmem, topnieje, a dla wchodzących do gry nowych roczników wyborców nie jest on już żadnym punktem odniesienia. Trwają wciąż śledztwa, które mogą mu zaszkodzić, a pamięć o Amber Gold pozostaje wśród Polaków żywa. Emocje odżyły za sprawą pokazanego w zeszłym tygodniu filmu Latkowskiego. Zapewne swoje też dołoży zapowiadany na ten tydzień nowy dokument Ewy Stankiewicz o Smoleńsku. Tusk dawno już niczego nie musi, a czy chce, tego sam zapewne nie wie.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

​Krzysztof Karnkowski