Święcąca triumfy w licznych „środowiskach opiniotwórczych” narracja „realistów”: antypowstańcza, ukazująca Polaków jako nierozsądnych romantyków, „dających się tysiącami zabijać za ojczyznę, zamiast dla niej twórczo pracować”, mieści czasem jeden wyjątek. Jest nim rzekomo jedyne zwycięskie polskie powstanie, jakim okrzyknięto powstanie wielkopolskie.
Rozpoczęło się ono 27 grudnia 1918 r. – spontanicznie, jako odpowiedź na zrywanie przez Niemców alianckich i polskich flag, którymi udekorowany był Poznań z okazji przyjazdu Ignacego Jana Paderewskiego, i na strzały do polskich obiektów. Powód więc nie wynikał z chłodnego realizmu poznaniaków, jak chce legenda. Powstanie wielkopolskie nie było też jedynym zakończonym sukcesem polskim zrywem powstańczym. Nie umniejsza to w niczym zasług Wielkopolan, którzy w naszą ówczesną niepodległość wnieśli piękne wiano ofiarnej miłości ojczyzny.
Uobywatelnić lud
Nie będę się w niniejszym artykule wdawał w rozważania historyczne dotyczące innych zwycięskich powstań polskich (nowosądeckiego z 1656 r., wielkopolskiego z 1806 r., galicyjskiego z 1809 r., lwowskiego z 1918 r., sejneńskiego z 1919 r. i trzeciego powstania śląskiego z 1921 r.). Nie o tym jest ten tekst. J
est on o tym, że wielkie powstania wybuchają, gdy muszą, gdy nie ma innego wyjścia, a nie wówczas, gdy garstka romantyków zamarzy o bohaterskim czynie. Takie romantyczne powstanie Polska przeżyła tylko jedno – w 1846 r., w Wolnym Mieście Krakowie, przeciw Austriakom. Został po nim chorał Kornela Ujejskiego „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej…” oraz pamięć rabacji galicyjskiej Jakuba Szeli („Mego dziada piłą rżnęli, myśmy wszystko zapomnieli”) i wyciągnięta z niej nauka, że warunkiem odzyskania niepodległości jest uobywatelnienie chłopów – włączenie ich do politycznego narodu polskiego, istniejącego w swojej szlacheckiej formie już od XV w. Jak pisał jeszcze w roku 1830 Maurycy Mochnacki, w warunkach polskich trzeba było działać przeciwnie niż robili to jakobini francuscy – nie znosić szlachectwa lecz wszystkich uszlachcić – tzn. podnieść ze stanu poddaństwa do stanu obywatelstwa. Lata 1918–1921 były sprawdzianem owego uobywatelnienia. Było ono skutkiem pracy u podstaw postszlacheckich elit, wykonanej zasadniczo między rokiem 1865 a 1918. Powstanie wielkopolskie zaś było jednym z jego rezultatów. Praca organiczna, trwająca na całym obszarze rozdartej Rzeczypospolitej, nie była bowiem dokonywana li tylko dla wzbogacenia kraju i podniesienia jego oświaty. Jej celem ostatecznym było wytworzenie bazy materialnej i moralnej niezbędnych do skutecznej walki. Nie była więc zaprzeczeniem idei powstańczej. Była budową siły z zamiarem jej użycia, gdy zdarzy się okazja. Ta zaś powstała w roku 1918.
Moskal nie dawał wyboru
Największe, najdłuższe i najkrwawsze powstania polskie skierowane były głównie przeciw Rosji. Ich klęska stała się mitem założycielskim nurtu „realistów”. U podstawy owego mitu musiało jednak lec kłamstwo swobody wyboru, która w chwilach decyzji w rzeczywistości nie istniała. W warunkach panowania rosyjskiego opcji spokojnej pracy organicznej jako alternatywy dla walki czasem po prostu nie było. Konfederacja barska wybuchła, gdy ambasador Repnin porwał dwóch biskupów i hetmana polnego koronnego z synem i uwiózł ich do Kaługi, insurekcja kościuszkowska – gdy Wielkopolska Brygada Kawalerii Narodowej gen. Antoniego Madalińskiego otrzymała rozkaz redukcji oznaczający skreślenie z ewidencji wojsk koronnych i wpisanie do rejestru armii rosyjskiej, powstanie listopadowe – gdy gazety warszawskie doniosły o rozkazie mobilizacyjnym dla Wojska Polskiego, które jako część imperialnej armii rosyjskiej miało iść na wojnę przeciw Belgii i Francji, powstanie styczniowe – gdy z liczącej w 1863 r. ok. 120 tys. mieszkańców Warszawy wybrano ok. 2000 najaktywniejszej młodzieży, by zesłać ją w sołdaty na 25 lat i roztrwonić jej krew w walkach z Czeczeńcami i Czerkiesami, rozpaczliwie broniącymi się przed moskiewskim podbojem.
Mędrkującym o nierozważnym romantyzmie Polaków dobrze byłoby zadać pytanie o ich propozycje zachowań w takich chwilach
. Co by doradzali, gdyby teraz ambasador rosyjski porwał nam biskupów i szefa sztabu z synem? Jak myślą, czym skończyłaby się próba wcielenia części Wojska Polskiego do armii rosyjskiej? Jak zareagowaliby na perspektywę uczestniczenia w rosyjskiej inwazji na Belgię? Czy (zachowując proporcje ilościowe) próba wysłania w rosyjskich mundurach 20 tys. imiennie dobranych najaktywniejszych młodych warszawiaków na wojnę do Czeczenii przeszłaby spokojnie?
Fałszywa interpretacja
Wielkopolska, żyjąca pod pruskim jarzmem od 1793 r. (z przerwą na Księstwo Warszawskie w latach 1807–1815), od 1871 r. stanowiąca część Rzeszy Niemieckiej, uchodzi w tradycji polskiej za kraj gospodarnych realistów. Tej cesze zawdzięczać miała wysoki (w porównaniu z innymi ziemiami polskimi w 1918 r.) poziom cywilizacyjny. Gdy „nierozsądni” Królewiacy daremnie szastali własną krwią, szarpiąc moskiewskie kajdany, ginęli tysiącami w bitwach i marli w dalekim Sybirze, „stateczni” Wielkopolanie, pod przewodem ks. Piotra Wawrzyniaka, Hipolita Cegielskiego i gen. Dezyderego Chłapowskiego, zakładali spółdzielnie, rozwijali przemysł i wprowadzali intensywną gospodarkę rolną, a z Prusakami walczyli – jak Drzymała – za pomocą pruskiego prawa.
Ta „zdroworozsądkowa” narracja, przeciwstawiająca Wielkopolan mieszkańcom zaboru rosyjskiego, ma jednak poważną wadę i może przemawiać jedynie do wyobraźni tych, którzy historię ojczystą znają bardzo pobieżnie. We wrogim Polakom, ale zasadniczo praworządnym państwie pruskim można było się procesować w obronie swoich praw. Prawa te były nam brutalnie odbierane, aż po prawo do modlitwy w ojczystym języku, ale nie były dowolnie gwałcone przez byle stójkowego. Drzymała w zaborze rosyjskim w związku ze swoim wozem zamiast podziwu rodaków doczekałby się wzruszenia ramion jako komentarza do swojej naiwności. Puentą przywracającą „realistów” do rzeczywistości niech będzie zaś uwaga, że ci sami wychwalani przez nich za rozsądek „stateczni” poznaniacy, gdy po 1945 r. dostali się pod Moskali, pierwsi chwycili za broń w roku 1956 w sytuacji absolutnie beznadziejnej. Cóż, „taki zabór”.
W 94. rocznicę, chyląc czoło przed ofiarą krwi złożoną przez powstańców wielkopolskich, nie dajmy się więc uwieść opowieści o nierozważnym polskim romantyzmie i poznańskim od niego wyjątku. Z ich czynu nie pozwólmy czynić argumentu przeciw pozostałym naszym powstaniom narodowym. Wszak w roku 1831 i 1863 liczni ochotnicy zza pruskiego kordonu zgłosili się pod narodowe sztandary, a w 1918 Wielkopolanie imali się oręża, by potwierdzić, że są Polakami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski