Pięć lat temu mieliśmy według wielu obserwatorów do czynienia z najciekawszą kampanią od lat. Tym razem obserwujemy natomiast najbrutalniejszą kampanię od początku polskiej demokracji. Zwolennicy Rafała Trzaskowskiego atakują kolejne grupy i osoby, PiS natomiast wydaje się nie dostrzegać wielu zagrożeń, tak jakby wszyscy, którzy mogliby pamiętać, skąd wzięła się podwójna wygrana w 2015 r., byli zajęci czymś innym lub sporo pozapominali.
Pierwszymi zaatakowanymi przez Rafała Trzaskowskiego, nie licząc oczywiście Prawa i Sprawiedliwości, byli dziennikarze TVP i mediów publicznych, które kandydat Platformy chciałby pozbawić ich podstawowej roli społecznej, czyli przekazywania informacji. Atak na media publiczne, a więc jedne z niewielu krytycznych wobec siebie, Trzaskowski przypuścił już podczas pierwszego wystąpienia jako kandydat na prezydenta. Dziś na swoich wiecach subtelnie podszczuwa sympatyków, wskazując, gdzie znajdują się reporterzy, a ich pytania zawsze pomija. Co więcej, nawet jeśli pytanie zada dziennikarz mediów lokalnych, lecz dotyczy ono spraw niewygodnych dla Trzaskowskiego, jak stało się kilka dni temu w Płocku, pytającemu odmawia się prawa do informacji, a więc w pewnym sensie do wykonywania zawodu, łącząc go ze znienawidzonym przez swoich sympatyków medium.
Trzaskowski w początkach swojej kampanii zaczął uderzać jednak też w inne, całkowicie fałszywe tony. List do sympatyków PiS miał być ręką wyciągniętą na zgodę, szybko jednak okazało się, że jest to ręka Sławomira Nitrasa. Nitras, pewny swej przewagi i bezkarności, zbrojny w immunitet i zabezpieczany przez rosłych ochroniarzy, lubuje się w rajdach na czasem odwiedzających spotkania Trzaskowskiego sympatyków PiS. Ci mogą wówczas zobaczyć, jak do wyciągniętej na zgodę ręki przykleić się może chociażby wuwuzela. Poseł Nitras próbował również z użyciem siły fizycznej zablokować pojawienie się na konferencji Rafała Trzaskowskiego dwóch polityków Prawa i Sprawiedliwości, posłów Jacka Ozdoby i Sebastiana Kalety. Konferencji odbywała się na terenie obiektu miejskiego, oczyszczalni ścieków Czajka, co samo w sobie wydaje się co najmniej dwuznaczne, jak całe wykorzystanie machiny samorządowej do promocji Trzaskowskiego, nie tylko zresztą w Warszawie.
Gdy całe wydarzenie zostało nagrane i upublicznione, Nitras, ku uciesze i aprobacie kolegów i samego kandydata na prezydenta, zaczął przedstawiać napaść na Kaletę jako próbę uratowania młodego posła przed upadkiem ze schodów. Żadnych słów potępienia się nie doczekaliśmy, natomiast piszący o sprawie, z poszkodowanymi włącznie, spotkali się w internecie z masowymi atakami partyjnych trolli.
Bezkarność Nitrasa ma ewidentnie jednych zachęcić, innych zastraszyć. Kogo? Wystarczy prześledzić uważnie doniesienia, jakie spływają z całej Polski. Na wiecu w Nowej Soli pani, w kilka godzin namierzona w sieci hostessa, obraża prezydenta, posługując się wulgaryzmem bardzo często wykorzystywanym na gadżetach przedstawicieli opozycji. Wiecowe pyskówki to jednak jedno, czymś innym jest natomiast agresja przeciwko mieniu, mogąca stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia. Od wielu dni możemy śledzić informacje o masowym niszczeniu banerów Andrzeja Dudy, na ogół przez „lotne brygady”, objeżdżające mniejsze miejscowości i tnące, zrywające, zamazujące materiały sympatyków Dudy. Kilka dni temu widzieliśmy nagranie, którego autor, uznający najwyraźniej swoje zachowanie za powód do dumy, obraża mężczyznę wieszającego plakat z prezydentem. Coraz więcej jest jednak wiadomości o wiele bardziej niepokojących, które pokazują nam już nie tyle chuligaństwo, ile zwyczajny, mafijny bandytyzm. Przecinane opony, podpalone gospodarstwo, dom obrzucony koktajlami Mołotowa – wszystko zaś w zemście za korzystanie z prawa do demonstrowania własnych przekonań. Mamy więc agresję i przemoc zatruwającą kampanię wyborczą praktycznie cały czas. Prawie zawsze zwróconą w jednym kierunku, choć pojawiają się sporadycznie informacje o niszczonych banerach Rafała Trzaskowskiego.
Celem ataków jest oczywiście również sam prezydent Andrzej Duda i są to, nie ma się co oszukiwać, ataki zupełnie bezprecedensowe. Od kilku dni z Dudy robi się „obrońcę pedofila” i wykorzystuje do tego sprawę ułaskawienia człowieka na wniosek jego ofiar, czyli jego rodziny. Atakujący prezydenta, rzekomo broniąc ofiar, urządzają im bez żadnych skrupułów nowe piekło za życia. Kolejne apele rodziny są ignorowane, medialni i polityczni eksperci, od polityków Platformy po… Tomasza Terlikowskiego, wiedzą lepiej, jakie są prawdziwe motywacje zainteresowanych stron, a Michał Szczerba sugeruje w twitterowym wpisie, że rodzina została przekupiona przez dziennikarzy TVP.
Obserwujemy więc klasyczny przypadek wtórnej wiktymizacji. W imię czego? W imię napaści na prezydenta, starającego się o reelekcję. W grze tej nie ma żadnych granic, co pokazał „Fakt”, zderzając opis drastycznych szczegółów sprawy sprzed lat z fotografią prezydenta w taki sposób, jakby był on już nie tylko podpisującym ułaskawienie, lecz wręcz samym przestępcą. W społeczną świadomość setkami wpisów i komentarzy próbuje się wdrukować proste skojarzenie nazwiska prezydenta z najbardziej odrażającymi czynami.
Równocześnie „Gazeta Wyborcza” zarzuca Polskę darmowymi egzemplarzami swoich wydań specjalnych, będących jawnym paszkwilem na Andrzeja Dudę, zbiorem dawno zdementowanych pomówień i manipulacji, opatrzonych komentarzami osób, będących autorytetami już chyba tylko dla liberalnych wielkomiejskich elit. Mamy tu więc przypadek wyrzucania pieniędzy w błoto w sensie niemal dosłownym. Jest to bowiem błoto, które trafić ma w Dudę i skompromitować go w oczach wiernego elektoratu. Tej akurat akcji trudno wróżyć powodzenie, choć pokazuje ona skalę determinacji przeciwników Andrzeja Dudy.
I tu niestety widać też braki w kampanii kandydata Prawa i Sprawiedliwości. Cały czas brak jest silnej obecności PiS i Dudy w mediach społecznościowych. Za bardziej sprzyjający prezydentowi cały czas uchodzi Twitter, choć i tu stopniowo zmieniają się proporcje jego sympatyków i przeciwników. O tym, że portal ten traci na znaczeniu, świadczy jednak fakt, że w tej kampanii żaden z kandydatów nie zorganizował tweetupu, tak modnej kilka lat temu formy kontaktu z wyborcami – liderami opinii. Sympatycy narzekają jednak, że praktycznie porzucony został tym razem Facebook, który stał się znów głównym miejscem poziomej agitacji przeciw PiS i Andrzejowi Dudzie. Być może tu szukać trzeba choćby jednej z przyczyn słabego wyniku wśród młodszych wyborców, poddanych stałemu, antypisowskiemu praniu mózgów. Dziwi wreszcie, że prezydent, zaatakowany w jeden z najbardziej brutalnych sposobów, nie korzysta z możliwości bezpośredniego zwrócenia się do narodu, jakim jest telewizyjne orędzie. PiS wyraźnie stawia w tej kampanii na przekaz w mediach, których odbiorcy są już przekonani, a więc na maksymalną mobilizację własnego elektoratu. Czy samo to wystarczy, by wygrać wybory, w których nie wesprze prezydenta ordynacja, w innych przypadkach premiująca najsilniejszych?