Są sytuacje, które po ludzku trudno jest zrozumieć, które po ludzku zwyczajnie nie mają sensu, ale gdy spojrzeć na nie z perspektywy głębszej niż codzienność, nabierają niezwykłego sensu. Byłem kilka dni temu na pogrzebie. Kościół pełen ludzi, kilkunastu księży, a nawet biskup. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był to pogrzeb dwunastoletniej dziewczynki, głęboko niepełnosprawnej, która od lat była podłączona do respiratora, a wcześniej i tak miała bardzo ograniczony kontakt z otoczeniem.
Dla wielu zwolenników nowoczesności życie osób takich jak ona jest tak bardzo pozbawione „jakości”, że aż nie jest jasne, czy jest sens pozwalać im żyć. Z fałszywego miłosierdzia pozwala się na zabijanie takich ludzi. Dlaczego o tym piszę? Bo Zuzia – wie o tym każdy, kto kiedykolwiek odwiedził ją i jej rodziców w domu – była prawdziwym znakiem Bożej obecności, Bożej miłości. Gdy przyjechaliśmy do jej rodziców z naszymi dziećmi, od razu uderzyło nas to, że w jej pokoju odczuwało się Boży spokój, obecność Jezusa. Pokój był jak tabernakulum, mimo że był pełen sprzętu medycznego, a dziewczynkę co chwila trzeba było odsysać, oklepywać, podawać jej rozmaite środki. Nie sposób było stamtąd wyjść. Zuzia, i to też było niesamowite, nawróciła bardzo wiele osób, uzdrowiła wiele relacji, dała nadzieję i sens masie ludzi. Bóg zesłał Zuzię na chwilę, ale ona była darem dla wszystkich. Wiem, że dla wielu brzmi to skandalicznie, że wielu – także chrześcijan – nie umie zrozumieć, że Bóg uzdrawia przez Krzyż, przez cierpienie, także cierpienie i krzyż niewinnych. Ale mogę zapewnić, że Zuzia była wielkim darem. Bogu niech będą dzięki za nią i za jej rodziców. Niech ich, ich dzieci prowadzi Bóg do siebie, do domu, w którym Zuzia już jest.