Data 14-go sierpnia przypomina mieszkańcom Kwidzyna o tragicznych wydarzeniach jakie rozegrały się na terenie kwidzyńskiego Zakładu Karnego w roku 1982, gdzie liczna grupa osób internowanych w stanie wojennym została brutalnie pobita. Tegoroczne uroczystości przypominające tamte wydarzenia zorganizowane zostały w dniu 12 sierpnia i miały bogatą oprawę. Patronował im Prezydent RP Andrzej Duda. Przed Zakładem Karnym w Kwidzynie odbył się uroczysty apel ku czci internowanych. Oprócz przybyłych z różnych miejscowości w kraju licznych osób internowanych zgromadziły się delegacje związkowe i kombatanckie, parlamentarzyści, przedstawiciele władz samorządowych, służb mundurowych ZK Kwidzyn oraz instytucji i mieszkańcy Kwidzyna.
W kwidzyńskiej Konkatedrze odprawiona została uroczysta Msza święta, której przewodniczył ksiądz biskup Jacek Jezierski Ordynariusz Elbląski. W wygłoszonej homilii, nawiązując do tragedii osób walczących z reżimem stanu wojennego, wskazał na współczesne krzywdy, jakie przyniósł nam wraz z wolnością kapitalistyczny liberalizm.
W ciągu ostatnich 35 lat wiele wydarzyło się w świecie i w naszej Ojczyźnie. Ideologię marksistowską zastąpił szybko kapitalistyczny liberalizm [dziki, jakby dziewiętnastowieczny]. Nie respektuje on często podstawowych praw pracowników. Głosi kult zysku, pieniądza oraz nieograniczonego rozwoju ekonomicznego. Zapomina o godności osoby i pracownika. Nie bierze pod uwagę idei zrównoważonego rozwoju oraz społecznej i narodowej „Solidarności”. O podstawowych zasadach sprawiedliwości w życiu gospodarczym pisał Jan Paweł II w swoich dokumentach społecznych. Mówił o tym hasłowo, dosadnie i prosto: „Wolny rynek tak, ale i solidarność”. Solidarność oznacza tu otwarcie mocniejszych na słabszych, działania osłonowe i programy promujące słabszych.
- mówił bp Jezierski.
Rok 1982 – pełnia stanu wojennego. Do Zakładu Karnego w Kwidzynie przywożeni są internowani z różnych stron kraju. Jednym z nich jest 20-letni student zaangażowany w działalność antykomunistyczną. To Mirosław Andrzejewski autor wielu ilustracji i rysunków satyrycznych z okresu stanu wojennego i późniejszych publikowanych oficjalnie w różnych czasopismach między innymi w „Gazecie Polskiej”. W związku z podjęciem walki z reżimem stanu wojennego za pomocą rysunków satyrycznych, otrzymał pseudonim Zbirek. W ZK Kwidzyn pryczę grzał od kwietnia do 7 sierpnia 1982, kiedy to zdecydował się na śmiałą i skuteczną ucieczkę.
Jaka była Pana pierwsza przygoda z wielką polityką?
Szczerze mówiąc nie miałem żadnej przygody z wielką polityką, bo trudno tak nazwać moje zaangażowanie w działalność opozycyjną w okresie PRL. Spróbowałem swoich sił w polityce już w wolnej Polsce w 1993 roku, kiedy to zapisałem się do Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego i z jej ramienia startowałem w wyborach do Sejmu w 1993 r. i w wyborach samorządowych w 1994 r. Obydwie próby zakończyły się niepowodzeniem. Z UPR-u wystąpiłem w 1996 r. i w ten sposób 23 lata temu zakończyła się moja działalność polityczna.
Stan wojenny i od razu internowanie. Czym Pan, jako młody człowiek, zapracował na to, że ówczesne władze reżimowe uznały, że należy umieścić w miejscu odosobnienia.
Jako siedemnastoletni uczeń liceum podjąłem w 1979 roku współpracę z działaczami opozycji antykomunistycznej skupionej wokół Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela: Stanisławem Karpikiem, Andrzejem Czumą, Marianem Piłką i Janem Mizikowskim. Utrzymywałem też kontakty z rodziną Goławskich z Siedlec. W liceum, do którego chodziłem, utworzyłem kilkuosobową grupę, z którą na terenie Siedlec i okolicznych miejscowości wykonywaliśmy antykomunistyczne napisy na murach, rozrzucaliśmy ulotki i kolportowaliśmy nielegalne wydawaną prasę i książki. W 1980 roku nawiązałem kontakt z Aleksandrem Hallem z Gdańska i zacząłem organizować Ruch Młodej Polski w Siedlcach. W 1981 r. rozpocząłem studia i zapisałem się Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Od 18 listopada do 11 grudnia 1981 r. brałem udział w strajku okupacyjnym na terenie Wyższej Szkoły Rolniczo-Pedagogicznej w Siedlcach. Włączyłem się też w nurt odnowy harcerstwa wstępując do warszawskiego Kręgu Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego (KIHAM). Oczywiście moja działalność nie uszła uwadze Służby Bezpieczeństwa. Podczas matury 8 maja 1980 r. zostałem po raz pierwszy zatrzymany przez SB i przez cały dzień przetrzymany w areszcie milicyjnym. W listopadzie 1980 roku zostałem ponownie zatrzymany i umieszczony w milicyjnym areszcie. Tym razem na 48 godzin. W domu przeprowadzono rewizję, zwolniono mnie z pracy i usunięto z ZHP.
Jak trafił Pan do Zakładu Karnego w Kwidzynie i jakie ma Pan wspomnienia z krótkiego tam pobytu?
Zanim trafiłem do Kwidzyna spędziłem kilka miesięcy w zakładach karnych w Białej Podlaskiej i we Włodawie. Do Kwidzyna przewieziono nas z Włodawy jednym z pierwszych transportów 6 kwietnia 1982 r. Siedziałem w tym więzieniu do dnia ucieczki, czyli 7 sierpnia 1982 r. W sumie było to 4 miesiące i jeden dzień. Tak więc nie było to tak krótko. Warunki w Kwidzynie były o wiele lepsze niż we Włodawie i Białej Podlaskiej: większe cele, brak piętrowych łóżek, całkowicie zabudowane toalety w celach, cele otwarte w ciągu dnia, dłuższe spacery. Jednym z większym mankamentów była duża odległość od rodzinnego miasta, co w znacznym stopniu utrudniało możliwość odwiedzin. To, co mi szczególnie przeszkadzało w siedzeniu, to było osadzenie bezterminowe. Nikt z nas nie wiedział kiedy wyjdzie na wolność: za kilka dni, miesięcy czy może lat.
Honorowym obowiązkiem jeńca wojennego jest próba ucieczki. Panu się to wyjątkowo udało. Kiedy i w jakich to nastąpiło okolicznościach?
Jak już wcześniej wspomniałem, do ucieczki doszło 7 sierpnia 1982 roku. Po 22 lipca (który był wtedy świętem państwowym PRL-u) z obozu internowania w Kwidzynie zwolniono około 100 osób (na 150 tam osadzonych). W to miejsce zaczęto zwozić internowanych z innych ośrodków, które były przeznaczone do likwidacji. W ślad za nowo przywiezionymi internowanymi zaczęły przyjeżdżać rodziny, żeby odwiedzić swoich najbliższych. Spowodowało to większy niż zazwyczaj ruch podczas odwiedzin, zwłaszcza w weekendy. Do takiej sytuacji doszło właśnie w sobotę 7 sierpnia. Rodziny nie mieściły się w sali widzeń i władze więzienia zdecydowały się część widzeń zorganizować na świeżym powietrzu przed budynkiem administracyjnym. Tego dnia przyjechali do mnie rodzice z Siedlec i brat Leszek z Gdańska. Rodzice wyszli z widzenia przed Leszkiem, ponieważ mieli wcześniej pociąg powrotny do domu. Pod koniec widzenia powiedziałem bratu, że chcę uciec. Nie miałem żadnego planu. Była to decyzja spontaniczna. Powiedziałem Leszkowi, że jak skończy się widzenie, to podejdę z nim do bramy i spróbuję wmieszać się tłum osób odwiedzających. Tak też zrobiliśmy. Najpierw trafiliśmy na dyżurkę, gdzie funkcjonariusz wydawał dowody osobiste, które były odbierane rodzinom przy wejściu do więzienia. Później odezwał się dźwięk zamka elektrycznego i otworzyły się drzwi na zewnątrz. Z więzienia wyszliśmy z bratem głównym wejściem w środku dnia i nie zatrzymywani przez nikogo.
Uczucie wolności poza ogrodzeniem więziennym, a z drugiej strony nagłe wrażenie, że się staję obiektem polowania stanowiły duży szok? Jak sobie Pan z tym poradził i jakim drogami się Pan kierował by nie dać się pojmać?
To był na prawdę duży szok. Początkowo nie mogłem opanować drżenia nóg. Udaliśmy się na piechotę na dworzec kolejowy w Kwidzynie i stamtąd odjechaliśmy pociągiem do Gdańska. W Gdańsku pojawił się problem, bo nie wiedzieliśmy, czy władze więzienne zorientowały się, że zbiegł im jeden z internowanych i czy nie zostały wszczęte poszukiwania. Leszek bał się zaprowadzić mnie do swojego mieszkania przeczuwając, że może ktoś już na nas tam czekać. Postanowiliśmy zwrócić się o pomoc do ks. Henryka Jankowskiego z kościoła św. Brygidy. Ksiądz na początku dał mi nożyczki i maszynkę do golenia i kazał zgolić brodę, którą zapuszczałem od początku internowania, czyli 13 grudnia 1981 r. Później wypytał mnie o okoliczności ucieczki. Spytał się, czy znam na terenie Gdańska kogoś, kto mógłby mnie bezpiecznie przenocować. Podałem wtedy nazwisko swojego kolegi Arnolda Kalinowskiego, z którym byłem internowany w Kwidzynie i który został już zwolniony do domu. Arnold zgodził się mnie przyjąć i u niego spędziłem pierwszą noc po ucieczce.
Można powiedzieć, że ucieczka zakończyła się pełnym sukcesem. Przez kilka miesięcy ukrywał się Pan skutecznie, by w końcu po ograniczeniu restrykcji stanu wojennego samemu się ujawnić. Jak Pan radził sobie w tym trudnym okresie czasu?
Dosyć często zmieniałem miejsce ukrywania. Podróżowałem praktycznie po całej Polsce. Korzystałem z pomocy rodziny, znajomych (w tym znajomych z internowania zwolnionych do domów) oraz kościoła. Pomocy udzielali mi często zupełnie obcy ludzie, których wcześniej nie znałem. Początkowo ukrywałem się w Piszu na Mazurach i w okolicach Kolna we wsi Bialiki. Potem rodzina przewiozła mnie do miejscowości Karsibór w okolicach Wałcza. Dopiero po latach zorientowałem się, że 30 km obok w miejscowości Borne Sulinowo mieścił się jeden z największych w PRL kontyngent Armii Czerwonej i wyrzutnie sowieckiej broni atomowej. We wrześniu wróciłem na Mazury i ukrywałem się u rodziny we wsiach Głógno i Dłużec koło Mrągowa. W październiku przeniosłem się do Łukowa (30 km od Siedlec), a po tygodniu trafiłem do Siedlec. Zastanawiałem się nad ujawnieniem, bo chciałem wrócić na studia, ale bałem się ponownego aresztowania i zdecydowałem, że będę ukrywał się dalej. Pod koniec października jeden ze znajomych księży przewiózł mnie na parafię do Świeciechowa Dużego, koło Annopola na południu Polski. Tam przebywałem około miesiąca. Na przełomie listopada i grudnia przez jakiś czas ukrywałem się u moich znajomych byłych internowanych w Zamościu, Biłgoraju i Kraśniku. Na początku grudnia wróciłem do Siedlec. Początkowo ukrywałem się u siostry swojej dziewczyny a w Wigilię po ponad rocznej rozłące wróciłem do domu. W tym czasie przeżyłem najście funkcjonariusza SB, który próbował nakłonić mojego ojca, żebym się ujawnił. Wizytę esbeka przeczekałem schowany w tapczanie. Po Nowym Roku (1 stycznia 1983 r.) został zawieszony stan wojenny i zlikwidowano wszystkie ośrodki internowania. Rozpoczęły się negocjacje z SB w sprawie mojego ujawnienia się. Dowiedziałem się później, że w moją sprawę zaangażowali się mecenasi Władysław Siła-Nowicki i Wiesław Chrzanowski. Gdy otrzymałem informację, że po ujawnieniu się nie zostanę aresztowany, zgłosiłem się do Komendy Miejskiej MO w Siedlcach. Było to 6 stycznia 1983 r. Później miałem jeszcze sprawę za ucieczkę w kwidzyńskim sądzie, ale odpowiadałem z wolnej stopy. Prokurator domagał się pół roku więzienia (ten czyn był zagrożony karą jednego roku), ale sąd umorzył postępowanie i wlepił mi jakąś grzywnę, której nie zapłaciłem.
Później za działalność konspiracyjną spotkały Pana kolejne represje. Jak to wyglądało?
Po ujawnieniu się wróciłem po dwuletniej przerwie na studia. Wznowiłem też działalność opozycyjną. Zajmowałem się głównie kolportażem niezależnych wydawnictw i rozrzucaniem ulotek. SB kilkakrotnie zatrzymywało mnie na 48 godzin w areszcie, a w domu przeprowadzano rewizje. Trwało to tak przez jakiś czas. W dniu 14 lutego 1985 r. zostałem zatrzymany przez patrol MO. W klatce schodowej, z której wychodziłem, znaleziono ponad 100 sztuk ulotek. Myślałem, że będzie jak zwykle: przesiedzę 48 godzin w areszcie i wrócę do domu. Stało się jednak inaczej. Prokurator przedstawił mi zarzut z art. 282a (nawoływanie do niepokojów społecznych lub rozruchów) za co groziło mi 3 lata więzienia. Wylądowałem na kilka tygodni w areszcie milicyjnym w Łukowie, gdzie były okropne warunki. Po miesiącu przewieziono mnie do zakładu karnego w Siedlcach. Zostałem skazany na 11 miesięcy więzienia. Jesienią 1985 r. usunięto mnie ze studiów. Z więzienia wyszedłem warunkowo 8 listopada 1985 r. na dwa miesiące przed terminem. Dodatkową represja było to, że zostałem aresztowany niecałe dwa miesiące przed własnym ślubem. O tym, że ślub odbędzie się w terminie dowiedziałem się na rozprawie, tydzień przed planowaną uroczystością. Sąd udzielił mi 5 dni przepustki na zawarcie małżeństwa. Dwa dni po ślubie wróciłem do więzienia na odbycie reszty kary.
W sumie poza Kwidzynem zaliczył Pan jeszcze kilka innych zakładów karnych. W Pańskim dorobku artystycznym często przewija się motyw więzienny. Proszę opowiedzieć o swej działalności artystycznej z tego okresu.
Po pobycie w zakładzie karnym w Siedlcach trafiłem do więzienia w Braniewie. Tam byłem około miesiąc. Przyłączyłem się do głodówki, którą prowadził jeden z więźniów politycznych Józef Śreniowski w sprawie ks. Sylwestra Zycha. Ksiądz Zych przez blisko rok przebywał w osobnej celi i władze więzienne nie chciały przenieść go do nas. Głodówka skończyła się powodzeniem. Ksiądz został przeniesiony do wspólnej celi z więźniami politycznymi, ale mnie z Józkiem za karę przewieziono do zakładu karnego w Łęczycy. Spędziłem tam około 5 miesięcy od czerwca do listopada, kiedy zostałem wypuszczony z więzienia. Zarówno podczas internowania jak i podczas mojej drugiej odsiadki umilałem życie współtowarzyszom celi wykonując rysunki satyryczne. We Włodawie o mały włos nie skończyłoby się to sprawą karną. Zostało wszczęte dochodzenie przez prokuraturę z art. 237 KK w sprawie szkalowania gen. Jaruzelskiego i WRON. Byłem nawet w tej sprawie wzywany do grafologa w celu pobrania próbki pisma. Do procesu jednak nie doszło i sprawa się rozeszła po kościach. Rysunki więzienne przemycałem na zewnątrz murów, najczęściej podczas widzeń z rodziną. Po wyjściu z Łęczycy w siedleckim podziemnym wydawnictwie Metrum w 1986 r. wydałem swój pierwszy zbiorek rysunków, w którym sporą część stanowiły rysunki więzienne. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem publikować swoje rysunki w prasie podziemnej. Tak trwało to do 1989 r.
Początek lat 90-tych to już działalność legalna. Jak wspomina Pan współpracę ze Studiem „Hanna-Barbera Poland”?
Studio „Hanna-Barbera Poland” to były nieco wcześniejsze czasy. Po usunięciu z uczelni w październiku 1985 r. przywrócono mnie z powrotem na studia w lutym 1986 r. Studiowałem matematykę. W 1988 r. byłem na IV roku. Wtedy mój znajomy pokazał mi ogłoszenie z gazety, w którym była informacja o naborze do wytwórni filmów rysunkowych „Hanna-Barbera Poland”. Wysłałem swoje prace. Po pewnym czasie zostałem zaproszony na egzamin. Po zdaniu egzaminu przeszedłem kilkumiesięczny kurs dla animatorów filmów rysunkowych prowadzony przez czołowych twórców filmów animowanych: Leszka Gałysza i Witolda Giersza. Pracę podjąłem z dniem 1 lipca 1989 r. i pracowałem tam przez półtora roku do końca grudnia 1990 r. Później współpracowałem jeszcze przez rok z „Hanna-Barbera Poland” przy wydawaniu miesięcznika dla dzieci „Video Świat Hanna Barbera”. Bardzo miło wspominam ten okres. Były to początki mojej drogi zawodowej. To właśnie wtedy zdecydowałem, że moim głównym zajęciem będzie rysowanie. Studia matematyczne zeszły na drugi plan. Dokończyłem je po wielu latach w 2001 r.
Swoim życiem dowiódł Pan, że z reżimem totalitarnym można skutecznie walczyć satyrą. Jakie dzisiaj widzi Pan tematy aktualne?
Myślę, że reżim upadł nie z powodu moich rysunków. Tak więc z tą skutecznością to lekka przesada. Dziś rysuję do kilku gazet, między innymi do „Gazety Polskiej”, z którą współpracuję od 1993 roku. Jest to tygodnik społeczno-polityczny, tak więc i moje rysunki siłą rzeczy „zahaczają” o politykę. Aktualne tematy, to wszystko to, co interesuje nas Polaków: od sporów politycznych między PiS-em i opozycją po wojnę ideologiczną między różnej maści lewakami a środowiskami konserwatywnymi. Ze spraw międzynarodowych, to islam, uchodźcy, oskarżanie Polaków o antysemityzm, Unia Europejska, Rosja. Tematów do rysowania nie brakuje.