Każdy ma swój własny próg wrażliwości, który inni powinni, w miarę możliwości, uszanować. Białystok, podobnie jak inne duże miasta wschodniej Polski, na pewno jest miejscem bardziej konserwatywnym od liberalnych Warszawy, Poznania i Gdańska. Tydzień temu naprzeciw parady równości stawiło się tam praktycznie całe miasto. To, że będzie ona miała przebieg odbiegający od tego, jak wyglądają te imprezy w stolicy, było oczywiste, pozostawało jedynie – i w pewnym sensie pozostaje otwarte do dziś – pytanie o formę i skalę sprzeciwu mieszkańców.
Fakt, że szeregowi uczestnicy marszu, nawet jeśli nie spotkali się bezpośrednio z przemocą, mogli poczuć się zagrożeni, wydaje się raczej bezsporny. Tyle że taki rozwój wypadków był czymś oczywistym, a więc również musiał zostać przewidziany przez pomysłodawców białostockiej parady. Dyskomfort, a może nawet obrażenia uczestników, zostały więc przez nich cynicznie wliczone w koszty. Dokładnie tak, jak przedstawił to później Janusz Palikot. „I dać się pobić. Być pobitym w milczeniu. To da zwycięstwo” – radził aktywistom LGBT, zapewne siedząc w bezpiecznym i spokojnym domu, skompromitowany polityk. W Białymstoku mniejszość zderzyła się z większością, która, inaczej niż gdzie indziej, nie była obojętna. Ta nieobojętność przybrała różne formy, pośród których nie zabrakło również wydarzeń nieakceptowanych – pojawiła się przemoc.
Jednak w ślad za nią rozpoczęła się dezinformacja, którą być może również, niezależnie od publikowania wizerunku zbyt wyrywnych obrońców tradycyjnych wartości, powinny zainteresować się jakieś służby. Warto bowiem ustalić, czy mamy do czynienia tylko z głupimi żartami, czy próbą rozhuśtania nastrojów, do której ktoś cynicznie wykorzystał szczere emocje nastolatków. Kiedy media przedstawiały relacje z Białegostoku, barwiąc je odpowiednio do swoich politycznych i obyczajowych sympatii na tęczowo lub brunatno, Facebook, a następnie Twitter zapełniły się fałszywymi cytatami ze sfałszowanej korespondencji użytkowników, wymieniających się informacjami o kilku bardzo młodych ofiarach śmiertelnych. W kolportowanie tych porażających, lecz niemających nic wspólnego z rzeczywistością informacji zaangażowała się jedna z grup nastoletniego Twittera – kpoperki, czyli fanki koreańskiego popu, stanowiące sporą i bardzo aktywną grupę wśród młodych użytkowników tego portalu. Dziewczyny zadbały też o to, by o wymyślonym przez kogoś dramacie dowiedział się cały świat, tłumacząc fałszywki na angielski. Na szczęście potencjalni odbiorcy wykazali więcej rozsądku i w dezinformację niepopartą żadnymi dowodami prawie nikt nie uwierzył.
Trzeba jednak mieć świadomość, że próba taka miała miejsce. Prawdopodobnie był to dość okrutny żart, skuteczna próba nabrania i ośmieszenia zbyt emocjonalnych młodych ludzi. Jeżeli jednak mielibyśmy do czynienia z działaniem celowym, obliczonym na wzbudzenie histerii i wpływanie na nastroje najmłodszych wyborców i wizerunek Polski za granicą, to wtedy jest to już akt o dużo większym ciężarze. A przy tym kolejna próba gry na emocjach najmłodszych po wykreowaniu poczucia zagrożenia w związku z przebiegającą zupełnie normalnie rekrutacją do szkół średnich.
To, że ktoś Białymstokiem próbuje grać i swoje ugrać, jest oczywiste od początku. W paradzie widzimy znane twarze antyrządowych bojówkarzy, w mediach czytamy znane argumenty antyrządowych dziennikarzy, celebrytów i polityków. Ich hipokryzja wyprowadza z równowagi, co zresztą nie dziwi, nawet część aktywistów ze środowisk mniejszości seksualnych, którzy zdają sobie sprawę, że są jedynie elementem strategii wyborczej. Dlatego niektórzy działacze odcinali się od akcji solidarnościowych, które były pomysłem opozycji na kolejny weekend. W Białymstoku lansowała się głównie lewica, z którą tym razem nie poszła żadna z pozostałych partii, nawet jeśli ich przedstawiciele również zabierali głos w sprawie wydarzeń sprzed tygodnia. Odbył się tam protest przeciw przemocy, co zresztą wzbudziło sprzeciw tych z uczestników poprzedniej białostockiej parady, którzy uznali, że jest to rozmywanie tematu, bo trzeba zaznaczyć wyraźniej, o jaką i wobec kogo przemoc chodzi.
Polityków Platformy nie zabrakło jednak w Warszawie, mieli bliżej. Tam musieli wysłuchać kilku gorzkich, wręcz dramatycznych słów ze strony aktywisty, który przypomniał o kilku samobójstwach przedstawicieli tej mniejszości za czasów rządów PO, co nie spowodowało wówczas żadnej odczuwalnej reakcji władz. Trudno więc się dziwić, że gdy dziś ważne postacie opozycji próbują przedstawić sprawę wyłącznie jako efekt polityki Prawa i Sprawiedliwości, nie budzi to entuzjazmu tego środowiska, którego postulaty rozbijały się przez lata o mur budowany przez jego dzisiejszych cynicznych obrońców.
Nie sposób przy tym nie odnieść wrażenia, że i dla wielu przedstawicieli grup LGBT ich oficjalne postulaty zeszły na dalszy plan. Kluczową sprawą stało się doprowadzenie do zaostrzenia debaty, a w efekcie być może również faktyczny wzrost społecznej niechęci do przedstawicieli mniejszości. Jak inaczej bowiem tłumaczyć nasilenie się kolejnych aktów profanacji symboli kultu religijnego, zmianę wizerunku parad na bardziej krzykliwy i nieliczący się z wrażliwością innych? Tak jakby dawna potrzeba akceptacji została zastąpiona przez przymus prowokacji. Jest to działanie krótkowzroczne, którego ofiarami będą zapewne osoby wrażliwe i wykluczone w swoim środowisku, te same, w których obronie rzekomo stają dziś organizatorzy pochodów, sprzedawcy antychrześcijańskich gadżetów i rozhisteryzowani politycy.
– Problem mamy w tym, że nieważna jest w tej chwili prawda. Możemy powiedzieć każdą insynuację i nikomu nie chce się tego sprawdzać. Chodzi o wywołanie wrażenia, że w kraju mamy wojnę domową, faszyści biegają na ulicach. Zdjęcia, które poszły w świat, przedstawiają, że to policja rozbiła marsz równości
– mówił w niedzielę w programie „Woronicza17” Grzegorz Długi, poseł Kukiz’15, trafnie opisując to, co dzieje się w ostatnich dniach. Esbecy z akcji „Hiacynt”, politycy latami głusi na apele i postulaty oraz tropiący homoseksualistów w szeregach PiS, ustawili się pod tęczowymi sztandarami, niepomni tego, jak dyskusje obyczajowe wpłynęły ostatecznie na wynik poprzednich wyborów. Wydaje się, że pomysłem dużej części opozycji jest wywołanie w Polakach strachu, a kolejne dni przynoszą nowe potencjalne powody do siania tej społecznej paniki. Brak leków, brak miejsc w szkołach, rzekomy wzrost aktów przemocy motywowanych nietolerancją – to wszystko tematy, które próbuje się narzucić w ciągu kilku ostatnich dni.
Sympatycy rozmaitych lewackich ruchów wyzwoleńczych, działających w odległych krajach, zwykli w swoim czasie tłumaczyć ich metody stwierdzeniem, że terror jest bronią zdesperowanych i bezsilnych. Grze nastrojami społecznymi z użyciem tak ryzykownych elementów, jak stwarzanie poczucia zagrożenia wśród poszczególnych grup społecznych – czy są to chorzy, uczniowie i ich rodzice, czy rozmaite mniejszości – do terroru jest już bardzo niedaleko, bo to igranie z ludzkim zdrowiem i życiem. Czyżby przytoczony wyżej argument usprawiedliwiający rozmaite światowe partyzantki dał się wykorzystać do wyjaśnienia motywów naszej opozycji, tak zdesperowanej i bezsilnej, by sięgać do coraz bardziej ryzykownych moralnie i społecznie metod?