Idą naprawdę trudne czasy dla Kościoła, a to oznacza, że także dla zwyczajnych księży, świeckich czy nawet biskupów. Autorytet instytucjonalny będzie upadał, a normalni duchowni będą coraz częściej oskarżani i niszczeni za grzechy garstki przestępców, a także tych (i to już nie jest taka garstka), którzy ich kryli. Już teraz słyszę, gdy kapłani z bólem opowiadają, jak się ich szkaluje, jak coraz częściej odrzuca się ich posługę, jak tworzy się obraz ich posługi. Kłopot polega tylko na tym, że do tego procesu wykorzystuje się realne winy ludzi Kościoła i niezałatwione problemy, o których nieliczni mówili od lat. Jeśli ich nie załatwiono, to nie ma się co dziwić, że zostały one wykorzystane do walki z Kościołem katolickim. A jeśli ktoś sądzi, że film Sekielskiego to koniec, to jest w błędzie. On jest początkiem. Po tym, gdy pierwsze ofiary (a dotyczy to przede wszystkim heteroseksualnych mężczyzn molestowanych w młodości homoseksualnie) pokazały swoje twarze i opowiedziały swoje historie, kolejnym będzie o wiele łatwiej. I będą chciały mówić. A media tych spraw nie odpuszczą. Albo zatem zaczniemy oczyszczać się sami, rzeczywiście wprowadzimy wszystkie struktury prawne i zasady (są diecezje, w których jest nieźle), albo oczyszczenie zrobią za nas liberalne media. Tylko że wtedy nie będzie czego w polskim Kościele zbierać. Scenariusz irlandzki zrealizuje się w pełni. Czasu na rozmyślanie już nie ma. Konieczna jest komisja, z udziałem świeckich i ekspertów, przebadanie archiwów IPN i pełne rozliczenie. A decyzje muszą zapadać jak najszybciej. To już nie jest czas gadania, uśmiechania się i wywiadów, lecz działań. Jeśli ich nie będzie, to w ciągu kilku, kilkunastu miesięcy Kościół straci autorytet społeczny. I długo nie będzie w stanie go odzyskać.