Oto moje świadectwo. Ciemno było i ponuro. Wiatr jęczał. Las stawał się coraz bardziej gęsty. Ptaki umilkły, w zaroślach słychać było niepokojące trzaski, a czasem krótki, urwany pisk, jakby coś małego i niewinnego zakończyło właśnie swój żywot. Było coraz zimniej. Nie pamiętałam, co tam robię. Wieczór zaczynał się tak miło.
Ciepłe światło knajpy w centrum Warszawy. Brałam do ust kieliszek wina. A potem... błysk i ciemność. I byłam już tu. Sama, wśród ciemnych drzew, włóczących się nisko mgieł, zawodzącej wichury. Wciągnęłam mocno powietrze w nozdrza. Wilgoć, pleśń, butwiejące drzewo. Tak pachnie Polska B. Tak pachnie PiS i śmierć demokracji. Nie czułam strachu. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Że reżim mnie dopadnie. „Tfu” – aż splunęłam z wściekłości. I wtedy to się stało. Zawyła czarna bestia. Sekunda i leżałam przygnieciona ciężarem czarnego wilka. W ciemności widziałam tylko czerwone płomienie jego oczu. I wtedy błysnęło światło. Srebrny dysk unosił się nad moją głową. Usłyszałam słowa przemawiające wprost do mojego umysłu: „Nie bój się. Jesteśmy, by wam pomóc. Wstrząśnięci łamaniem konstytucji w Polsce – przybyliśmy. Przynosimy wam dar, Krystyno, a ty będziesz niosła o nim wieść przez narody”. Poczułam ciepło w sercu. Dysk zrobił „pyyyk”, a zamiast niego pojawiła się mała różowa wróżka o niebieskich skrzydełkach w gwiazdki. Miała twarz Tomka Lisa. Wręczyła mi najnowszy numer „Newsweeka” i księgę ze złota. Na jej obwolucie widniał napis: „Wszechświatowa konstytucja wolnych ludów z białka albo i nie – ze wstępem Gersdorf”. Wtedy już wiedziałam. To koniec PiS. Koniec nocy. Wyjdę z lasu. Odwróciłam się i spojrzałam na wilka. Nie miał już czerwonych ślepi, ale mądre, niebieskie oczy Rzeplińskiego. Odetchnęłam. A potem chwyciłam za rękę wróżkę, drugą mocniej ścisnęłam dar z niebios i bez strachu ruszyłam w kierunku świtu…
Drodzy Czytelnicy, to oczywiście kpina z wypowiedzi Jandy, w której opowiada, że była świadkiem, jak cały autobus ludzi zaczął spontanicznie klaskać i wołać: „Konstytucja”. Bo jak inaczej reagować na te kolejne wylewy naszych „celebrytów”, rodem z najdurniejszej propagandy socrealizmu, niż po prostu czerpiąc przyjemność z robienia sobie z nich jaj?