Kolejny tydzień upłynął pod znakiem taśm i choć wydawało się, że nic już nie da się z nich wycisnąć, niektórzy rozpaczliwie próbują. W efekcie ślizgają się na rzuconej przez siebie skórce od banana, by tuż przed upadkiem zobaczyć, że pojawiają się właśnie inne materiały. A nad nimi nie mają już kontroli.
Nie ma sensu kolejny raz opowiadać historii, którą wszyscy już znają. Taśmy nagrane „u Sowy” krążą w przestrzeni medialnej od lata 2014 r. Wcześniej mieliśmy nagrania ochroniarza Aleksandra Gudzowatego, przede wszystkim z rozmów z Józefem Oleksym, czy też rozmowę Adama Lipińskiego z Renatą Beger, która miała „zatopić PiS”. Jak wiemy, nie zatopiła. Choć opozycja próbowała zmontować przed Sejmem miasteczko, odwołując się do przykładu węgierskiego (po latach zabawnie przypomnieć sobie, komu pierwszemu marzył się „Budapeszt w Warszawie”), protestujących przepędził pierwszy deszcz. Na koniec pierwszej kadencji Prawa i Sprawiedliwości przyszło im jeszcze trochę poczekać, choć, jak wiemy, krócej, niż wynikało to z ówczesnego wyborczego kalendarza.
Taśmy z restauracji Roberta Sowy zaszkodziły bardziej ogólnemu wizerunkowi rządu Platformy Obywatelskiej niż poszczególnym rozmówcom, choć i za nimi ciągną się i już na zawsze będą ciągnąć poszczególne cytaty i skojarzenia. Już po wyborach i po zmianie władzy poznawaliśmy kolejne fragmenty rozmów. W lutym 2016 r. dołączyły do nich również te, w których brał udział Mateusz Morawiecki. Ujawnioną konwersację uzupełniono enigmatyczną wiadomością, że podobno na przyszłego premiera, a wówczas wicepremiera rządu PiS, jest coś więcej – i to coś jest bardziej kompromitujące.
Minęło kilka miesięcy
Gdy Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na czele rządu, kontynuował ze współpracownikami rozprawę z mafią VAT-owską, zdobywał zaufanie wyborców PiS i wyrabiał się jako mówca wiecowy, by zostać jedną z lokomotyw kampanii w wyborach samorządowych. Szło mu dobrze, dla niektórych zbyt dobrze, najwyraźniej postanowiono więc uderzyć w premiera. Zrobiono to za pomocą tych samych taśm i tej samej pogłoski. Do tego momentu, choćby nie wiem jak dziennikarze Onetu zaklinali rzeczywistość, mieliśmy do czynienia z odgrzewanym kotletem.
Zresztą o skali desperacji nagłaśniających taśmę świadczy to, z czego ostatecznie uczyniono Morawieckiemu zarzut. Fragmenty będące chłodną analizą i przewidywaniami uznano za osobiste poglądy, a wręcz pomysły na przyszłość. Powtarza się np., że sam premier będzie strzelał do łodzi z imigrantami. Kompletnie absurdalne odczytanie wypowiedzi. Łodzie ze spragnionymi europejskiego bogactwa przybyszami z wypowiedzi premiera nie szturmują przecież Bałtyku i nawet się na to nie zanosi.
Mamy też słowa o „zap… za miskę ryżu”, rzekomo mające być ekonomicznym pomysłem Morawieckiego na Polskę. Fakt, takie słowa, zwłaszcza poddane odpowiedniej medialnej obróbce, mogły być bombą, która zmieniłaby bieg wydarzeń – ale tylko przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r., i to pod warunkiem, że to Morawiecki byłby wtedy kandydatem na premiera. Dziś zaś nie musi się on nawet za bardzo z tej wypowiedzi tłumaczyć, stoi bowiem za nim praktyka prawie trzech lat rządów PiS – sprawiedliwiej od wcześniejszych ekip rozprowadzających zdobycze i zyski ekonomiczne Rzeczypospolitej. Rodzina+, Mieszkanie+, wyprawki, podwyższenie płacy minimalnej – to jednak coś więcej niż miska ryżu. Ten argument brzmi w ustach opozycji tak fałszywie, że tylko najbardziej ogłupiony jej zwolennik będzie w stanie go sobie przyswoić.
Mocniej w nich samych
Jeśli jednak kilka głów przy okazji odświeżonych nagrań zapłonęło, szybko wylano na nie kubeł zimnej wody. Chodzi o fragmenty rozmów polityków PO, których wcześniej nie znaliśmy. Sławomir Nowak opowiadający o sposobach radzenia sobie z mediami tak naprawdę jest najmniej ciekawy. Choć warto odnotować, że nawet usłużne środowisko dziennikarskie stawało się w oczach platformerskich speców od wizerunku potencjalnym problemem. Z innych fragmentów można sobie poskładać, dlaczego tak łatwo było działać mafii VAT-owskiej w latach 2007–2015. Po prostu minister nie widział sensu w podejmowaniu wymierzonych w nią inicjatyw.
Nie koniec jednak na tym. Oto w świat idzie informacja, że gdzieś tam istnieje również sekstaśma z udziałem prominentnych polityków PO. Padają nazwiska Grzegorza Schetyny i Rafała Trzaskowskiego, lista ma być jednak dłuższa. O wszystkim pisze zaś Marek Falenta, jedyny skazany w tej aferze, zleceniodawca nagrań. Czy to, czego nie dokonały zapisy z knajpy Sowa i Przyjaciele na warszawskim Czerniakowie, dokończą bardziej pikantne obyczajowo materiały z Karpacza?
Co więcej, choć sama afera taśmowa dotąd oszczędzała polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego, okazuje się, że i o politykach tej partii Falenta ma coś do powiedzenia. Biznesmen twierdzi bowiem, że jego firma prowadziła kampanię wyborczą Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, za którą płacić miało Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. W nowym wątku afery pojawiają się też nazwiska Waldemara Pawlaka i Jana Burego. Podjęcie tych świeżych tropów pozostawiam dziennikarzom śledczym, jednak już teraz widać, że powrót do taśm był dla opozycji brawurowym samobójem, a wszelkie próby przywoływania tego tematu uderzają w nią wciąż o wiele mocniej niż w Morawieckiego.
Wesoły Romek i jego szabla
Los opozycji najwyraźniej nie oszczędza i nawet wszystkie opisane wyżej sytuacje i nowe tropy starych afer nie zamykają tematu. Dzięki wicemarszałkowi Sejmu Stanisławowi Tyszce z Kukiz’15 najpierw Twitter, a później cała Polska zobaczyła na własne oczy konwencję wyborczą urzędującego od lat prezydenta podwarszawskiego Legionowa Romana Smogorzewskiego. Na filmiku Smogorzewski, sam w stanie bardzo zagadkowym, wywołuje na scenę swoich współpracowników i współpracowniczki, a te ostatnie zachwala, koncentrując się na aspekcie seksualnym. Gdy ten żenujący występ się kończy, Jan Grabiec (w chwili, gdy piszę te słowa, wciąż rzecznik PO), wręcza bohaterowi imprezy szablę w prezencie. Wcześniej jeszcze Smogorzewski zdąży się sfotografować z wieloma ważnymi figurami opozycji, a Katarzyna Lubnauer pochwali go w tekście „Legionowo – symboliczna klęska PiS”.
Dziś wszyscy niepotrafiącego się zachować włodarza podwarszawskiej miejscowości potępiają, udają, że go nie znają, przypominają nawet, że nie jest kandydatem Koalicji Obywatelskiej w nadchodzących wyborach. Niestety, zdjęcia i nagrania pokazują co innego.
Z kolei sam główny zainteresowany w niedzielny wieczór opublikował film, w którym przedstawia się jako ofiarę nagonki. W towarzystwie żony i w otoczeniu wianuszka kobiet w różnym wieku Smogorzewski mówi, że jeden wieczór nie może przekreślić pasma sukcesów, a tylko jego dalsze zasiadanie w fotelu prezydenta Legionowa jest gwarancją zatrudnienia dla wielu kobiet. Pod jego filmem komentarze wrzucają głównie kobiety, oczywiście solidaryzując się z „ofiarą nagonki”.
Legionowskie #MeToo blednie, gdy trzeba walczyć z PiS. Również za cenę tolerowania seksualnej przemocy w instytucjach samorządowych.