Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

A pod Tatrami rzęsisty deszcz. Taki to lipcopad

Urlopy spędzane trochę na uboczu głównych tras turystycznych dają dobry wgląd w realia peryferyjnej i prowincjonalnej Polski. Coraz wyraźniej widać, że także wieś ma już za sobą PRL-owską przaśność, szczególnie tam, gdzie obok rolnictwa rozwija się zaplecze (agro)turystyczne.

I choć coraz mniej mieszkańców wsi pracuje na roli, duża ich część dojeżdża do pracy do okolicznych miast i miasteczek, to przecież rolnictwo, traktowane szczególnie przez młodsze pokolenie jako rodzinny biznes, cieszy się dużym prestiżem. Tym bardziej – o czym przekonują zwykłe codzienne rozmowy – praca na roli dzięki nowoczesnemu sprzętowi stała się lżejsza i daje więcej czasu na wypoczynek oraz korzystanie z osiąganych dochodów.

Wieś biedna i bogata

Ale to także wieś świetnie pokazuje coraz większe rozwarstwienie ekonomiczne i społeczne w polskim społeczeństwie. Szczególnie dobrze to widać w mniejszych miejscowościach położonych niedaleko wielkich kurortów. Z jednej strony – okazałe wille z wszelkimi atrakcjami dla zamożnych gości, ośrodki wypoczynkowe o standardzie, który w czasach PRL uchodziłby za luksusy; zajazdy, karczmy i gospody urządzone naprawdę „na bogato”. Z drugiej – po-PGR-owskie bloki, czasem wciąż w niezbyt dobrym stanie, stare nieremontowane, niedogrzane domy, w których – co szczególnie smutne – dożywają samotnie swoich dni starzy, zniedołężniali ludzie.

Spędzam urlop w jednej z takich miejscowości, położonych nieco na uboczu względem Bukowiny Tatrzańskiej. Ze dwa lata temu zlikwidowano tutaj pocztę, na jej miejscu powstała pizzeria. Baza turystyczna dopiero tutaj raczkuje, ale stopniowo przybywa na obrzeżach wsi, przy drodze na Słowację, kolejnych willi i pensjonatów. Jest jednak znacznie ciszej, mniej gwarnie i ludnie niż w Białce Tatrzańskiej i wspomnianej już Bukowinie. A że lipiec zrobił się dżdżysty, jest okazja do obserwacji wezbranych potoczków, potoków, rzeki i lokalnej społeczności. Narzekaliśmy na suszę? Z południa kraju falami przepłynie przez kraj wielka woda.

Przybywa wody

Na razie jednak turyści spacerują leniwie po spiskich okolicach, bez frasunku i z zaciekawieniem przyglądają się żywiołom. Wieś tymczasem żyje codzienną pracą i na wielu twarzach widać troskę, bo podtopienia, ulewne deszcze, wezbrane wody – to dla lokalnej społeczności nie atrakcja, ale problem. Co rusz w tę i tamtą jeździ specjalistyczny sprzęt do porządkowania podtopionych rejonów. W niedalekiej Czarnej Górze zalało już kilka domów, częściowo ograniczono ruch na tamtejszym moście, w strumieniu Białki leżą potężne, zwalone przez rwący nurt drzewa. A padać nie przestaje od dobrych pięciu dni; leje rzęsiście albo gęsto siąpi, leje jak przed potopem; gdy na krótką chwilę deszcze ustają, mgły ciężkimi smugami unoszą się znad zalesionych wzgórz; ciepła ziemia oddaje niebu wodę. Piękny widok, choć smętny i niepokojący. Bo woda wciąż podnosi się i podnosi.

Uwielbiam wodę, dlatego zwykle wybieram na urlop do nadmorskiej wsi w okolicach Krynicy Morskiej. Wtedy do wyboru jest i Bałtyk, i Zalew Wiślany, rybka ze słonych albo słodkich wód. Na Mierzei, tak jak pod Tatrami, żyje pracowity ludek. Zawsze myślę o tym, jak wyglądają te wioski na Mierzei, gdy skończy się sezon, gdy porywistym wiatrom znad Zalewu towarzyszą listopadowe deszcze, zimowe śniegi. Gospodarze nie opowiadają przecież turystom na ogół o swoich codziennych radościach i troskach. Czasem ktoś coś zdradzi przy okolicznościowym grillu, gdy już ciemnawo i nie tylko płomień grzeje duszę. Czasem z okolicznościowego folderu można wyczytać, że przed laty, przed wiekami, żyło się tu i tam dość biednie. Gdy ktoś się śmieje albo szydzi, że ludzie z tych wioseczek, dziś turystycznych, górskich i nadmorskich, tak lubią pieniądz, myślę: i co z tego? Przecież wyszli z wielkiej biedy i często jak cień straszy ona w pamięci rodzin oraz całych społeczności.

Ludzkie sprawy

W busach nad morzem i w górach słucham ludzkich opowieści, urywków z cudzego życia. Często podróżują nimi pracujący ubodzy kelnerzy, sprzątaczki, sprzedawczynie, kucharki; ludzie żyjący z obsługi turystów. Albo stare kobiety, które podróżują do lekarza, do urzędu, do wnuków. Wiele razy słyszałem w takich podróżach opowieści, że już dość, że trzeba jechać do Niemiec czy na Islandię. A przecież ludzie wcale nie chcą tak chętnie wyjeżdżać, są zakorzenieni, chcą być u siebie. Ale szczególnie za czasów „zielonej wyspy” nie mieli żadnych nadziei na przyszłość u siebie.

Na marginesie: te busy to oferta dla nas, turystów, dlatego często poza sezonem kursy są znacznie ograniczone, znika cała masa połączeń, z których korzystają także lokalsi. Przy okazji: bilet miesięczny w jednym z busów na linii Brzegi–Jurgów–Zakopane to 180 zł. Wiele osób podróżuje tak nie do szkoły, lecz do pracy. Często w strasznych korkach, generowanych także przez turystów, więc dojazd do pracy na siódmą wymaga znacznie wcześniejszego wstania.

Ciągle pada...

Ucywilizowanie komunikacji publicznej, odtworzenie transportu samorządowego w całym kraju i wreszcie – postawienie na nogi linii kolejowej Kraków–Zakopane powinno się dokonać już dawno. Ale szczególnie ta ostatnia sprawa dziwnie od lat leży odłogiem. Naiwna jest wiara w to, że modernizacja zakopianki rozwiąże problemy z korkami. Pozostaje więc pytanie, dlaczego od bardzo wielu lat kolej do Zakopanego traktowana jest tak po macoszemu przez wszystkie decyzyjne podmioty.

A przy okazji: drogą ze Słowacji ciągną przez Czarną Górę auta na tamtejszych rejestracjach. Niegdyś to Polacy jeździli na zakupy spożywcze do Słowaków. Teraz oni obkupują się u nas w popularnej taniej sieci dyskontów. Łańcuszek aut ciągnie się nieprzerwanie, samochodowy szum wkomponował się na dobre w te górskie widoczki. Cisza w górach, szczególnie w rejonach turystycznych, stała się już dawno towarem deficytowym. A przecież potrzebujemy jej do prawdziwego urlopowego odpoczynku nie mniej niż świeżego powietrza, długiego spaceru i długiego snu. Nie, nie kręcę nosem na tłum turystów, cieszy widok polskich rodzin, szczególnie z pięćsetplusową dzieciarnią na wakacjach. Ale zachęcam do niewłączania telewizora na urlopie i odwagi powiedzenia własnym oraz cudzym dzieciom, że na szlaku jednak nie puszczamy piosenek ze smartfona. To już lepiej się podzielić głośno zachwytem z nowej stromizny na horyzoncie, każdego strumienia i pięknego widoku. Trochę szkoda, że dzisiejsza turystyka ma jednak bardziej wymiar konsumpcyjny niż krajoznawczo-patriotyczny. Ale pewnie i w tej materii pedagogika wstydu zrobiła przez lata swoje.

„Ciągle pada, mokre niebo się opuszcza coraz niżej/żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie” – śpiewały niegdyś Czerwone Gitary. Stare piosenki, których pokolenie moich rodziców słuchało niegdyś choćby i na wczasach wagonowych, wciąż nie straciły na aktualności. „Lipcopad” – ktoś nie bez powodu nazwał tak ten piękny letni urlopowy miesiąc.

 



Źródło:

#wieś #wakacje #woda #wypoczynek #agroturystyka

Krzysztof Wołodźko