Obawiam się, że choć po kompromitacji na mundialu nasza piłkarska reprezentacja schowała się w mysiej dziurze, niebawem znów usłyszymy ten nieszczęsny okrzyk oznajmiający, że nie ma sprawy. „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało” – zabrzmi tym razem, gdy opadnie już medialny kurz wokół ujawnionej w poniedziałek skali nieprawidłowości podczas zawierania kontraktu z Gazpromem.
Jak przekonywał minister Piotr Naimski, pełnomocnik rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej, mieliśmy jako Polska stracić na tym dealu nawet kilka miliardów złotych, a całość wiązała nas na rosyjskiej smyczy po-mimo tego, że w nieodległym planie było oddanie do użytku gazoportu w Świnoujściu. Osoby odpowiedzialne za tę sprawę wskazać dość łatwo – to ówczesny premier Donald Tusk i Waldemar Pawlak, mini-ster gospodarki rządu koalicji PO-PSL. Panowie nie dość, że nie skorzystali z narzędzi negocjacyjnych, to całą sprawę prowadzili tak, by spiąć nas umową z Rosjanami do roku 2037, co nawet dziś brzmi jak data z filmu science fiction. Czy ktoś z wierchuszki PO-PSL poniesie za to odpowiedzialność? Śmiem twierdzić, że to z kolei political fiction. Z małą szansą na urzeczywistnienie.