Reakcje polskich kibiców w mediach społecznościowych na bramkę, którą w pierwszej połowie meczu reprezentacji Niemiec strzelili Meksykanie, to kiepska wiadomość dla Donalda Tuska. Antyniemieckie nastroje w dużej części naszego społeczeństwa są bardzo silne. Stały, pouczający ton większości niemieckich komentatorów nie pomaga w przezwyciężeniu niechęci, mającej podstawy w najnowszej historii.
Przeciwnie, chęć ustawiania polskiej polityki na użytek własnych interesów, demonstrowana przez ostatnie lata i realizowana w praktyce w czasach Platformy Obywatelskiej, nie pomogła wizerunkowi RFN w Polsce. I choć nie przekłada się to na podejście do Niemców jako ludzi, to państwa niemieckiego ani nie lubimy, ani nie szanujemy. Zwłaszcza że od pewnego czasu nie radzi sobie ono z własnymi problemami, wykazując deficyty choćby w kwestii wolności słowa. Wszystko to przekłada się zaś na odbiór Donalda Tuska, kiedyś traktowanego jako marionetka Angeli Merkel na stanowisku premiera Polski, a dziś – europrezydenta. Wsparcie i zaufanie ze strony Niemców w polskiej rozgrywce może być atutem tylko dla zakompleksionej wobec Europy części opozycji. Dla reszty wyborców nie ma już żadnego uroku, urok bowiem, z przyczyn wspomnianych wyżej, straciły same Niemcy.
Oko na Moskwę
Donald Tusk ostatnio przypomniał o sobie kolejnym atakiem na polskie władze. O tym, że „Warszawa i Budapeszt wspierają Moskwę”, zwykło się mówić od czasu, gdy Rosja stała się dla unijnych elit państwem agresywnym i niedemokratycznym. „Stała się”, bo choć o tym, jak wygląda polityka Putina, wiedzieli, przynajmniej w Polsce, wszyscy, dla eurokratów był to wcześniej kraj wiarygodny, którym bynajmniej nikogo nie straszono. Również dziś, wbrew oficjalnej retoryce, kuleje unijna solidarność w kwestiach energetycznych, a w wypadku budowy Nord Streamu 2 większość państw, z Niemcami na czele, jawnie gra na rzecz Rosji. De facto jest więc ona tylko pałką do okładania tych, którzy próbują znaleźć własną drogę, inną od głównego brukselsko-berlińskiego nurtu. „Europa ma piątą kolumnę w swoich szeregach: cheerleaderki Putina, które chcą zniszczyć Europę i liberalną demokrację. Są wśród nich: Le Pen, Wilders, Farage, Orbán, Kaczyński, Salvini, którzy korzystają z pieniędzy Kremla i jego wywiadu” – stwierdził na Twitterze Guy Verhofstadt, powtarzając swoją myśl z wystąpienia w Parlamencie Europejskim. Zauważmy, że polityk poszedł dalej niż ktokolwiek przed nim. Zarzut politycznego wspierania polityki Putina został tu wzmocniony znacznie poważniejszym oskarżeniem o korzystanie z informacji i pieniędzy rosyjskich służb. Wypowiedź ta wymaga ostrej reakcji, której jednak, co oczywiste, nie doczekamy ze strony Tuska. Dla niego jest ona raczej miłym dla ucha prowokowaniem wspólnego wroga. Były premier wzmacnia więc przekaz kolegi, mówiąc o Kaczyńskim, który stał się liderem proputinowskiego sojuszu w Europie. Oczywiście nie ma tu miejsca na żadne niuansowanie, a faktem jest, że niektórzy z wymienionych, choćby Włosi, rzeczywiście patrzą na dzisiejszą Rosję życzliwszym okiem.
Ironia losu
Dla Tuska ta rosyjska pałka jest narzędziem bardzo niebezpiecznym, którym były premier krzywdę zrobić może przede wszystkim sobie. Oczywiście jego polscy zwolennicy święcie wierzą w każde jego słowo i sami powtarzają tezy o prorosyjskiej orientacji Prawa i Sprawiedliwości. Na kłopoty z pamięcią bardzo łatwo znaleźć lekarstwa w archiwach. To nie żaden z braci Kaczyńskich spacerował z Władimirem Putinem po sopockim molo. To nie urzędnik Kancelarii Prezydenta prowadził tajemnicze rozmowy w jednej z moskiewskich knajp. Nie Jarosław Kaczyński obściskiwał się z Putinem w Smoleńsku. Gdy pracowici aktywiści PO na Twitterze próbują wylansować hasztag „Cheerleaderki Putina” i przykleić go do PiS, pierwszą myślą jest przypomnienie słów Donalda Tuska o „naszym człowieku w Moskwie”, będących reakcją na nazwanie jego samego „naszym człowiekiem w Warszawie” przez rosyjskie media. Wtedy jeszcze mógł się tak nazywać, podlizywanie się Moskwie nie stało w sprzeczności z pracą na rzecz Berlina. Również wtedy Radosław Sikorski mógł pisać o Rosji jako państwie najbardziej demokratycznym w swoich dziejach i widzieć ją w NATO. Trochę się od tamtej pory pozmieniało, trzeba więc co jakiś czas pomagać politykom i komentatorom odzyskać pamięć.
Słowa Tuska i wcześniejsza wypowiedź Verhofstadta obrazują nie tylko stały nacisk na władze w Warszawie, lecz także narastającą nerwowość unijnej góry, której wymykają się z rąk kolejne państwa. To już nie tylko Polacy, Węgrzy i angielscy „ojcowie” brexitu z UKIP. Zmartwień Brukseli dostarczają również Włosi, którym próbowano odebrać prawo do decydowania o własnym rządzie (być może żałują w duchu, że podobnie nie można było zrobić w Polsce). Jak wynika ze słów Rafała Trzaskowskiego, Polska za złe wybory jest i będzie karana finansowo. A przecież kolejne wybory to następne kłopoty, których mainstream europejski może się spodziewać i w Niemczech, i we Francji. O tym, jak bardzo zagrożona jest pozycja rozdających karty w PE, świadczy fakt, że Niemcy zastanawiają się nad dopuszczeniem po kolejnych wyborach Prawa i Sprawiedliwości do frakcji chadeków, w której dziś mamy PO i PSL, a także przecież Fidesz Orbána. Choć deputowani nie mają ochoty na przyjęcie PiS, może się on okazać niezbędny dla zachowania dominującej pozycji grupy, którą nadchodzące wybory prawdopodobnie osłabią, m.in. przez utratę mandatów, czego spodziewa się PO. Nie sposób nie dostrzec w tym pewnej ironii losu. Wtedy zaś ze swoją wersją polskiej praworządności chyba rzeczywiście przyjdzie się unijnym frakcjom pożegnać. Chociaż jednak trudno wyobrazić sobie pokojową koegzystencję PiS i PO w jednej politycznej rodzinie, tak więc może się okazać, że kosztem zachowania większości przez EPP będzie permanentny konflikt wewnętrzny w łonie frakcji.
Polska gola (Niemcom i Rosjanom)!
Na razie jednak Polacy kibicują nie frakcjom, lecz piłkarzom. Oczywiście nie wszyscy. Spory oddźwięk wywołały słowa Krystyny Jandy, według której „(polscy kibice) przy byle sukcesie dostają irracjonalnego obłędu i manii wielkości”. Dla Jandy to nie do wytrzymania, więc aktorka nie chce sukcesów polskiej reprezentacji. „Zwycięstwo jest dla mądrych, gdybyśmy zwyciężyli, to nie dałoby się wytrzymać w tej euforii zwycięstwa” – tłumaczy. Nie jest to co prawda poziom szczecińskiego eksdziałacza Ruchu Palikota, Wojciecha Krysztofiaka, który w 2016 r. martwił się sukcesami piłkarzy, ponieważ wzmacniały one PiS i „falę brunatnego nacjonalizmu”, ale też daleko od niego nie odbiega. I takie jest zapewne nastawienie większości elit. Czy Polakom będą kibicowali fani opozycji? Pewnie będą, ponieważ szeroko komentowany tekst Krzysztofa Pacewicza „Komu kibicować, gdy w Polsce łamana jest konstytucja?” dla portalu Oko.press odbieram jako całkiem udany, autoironiczny wobec środowiska żart. Zakleją przy tym logo znienawidzonej TVP i będą udawali, że mecz transmituje jakaś „strawna” dla nich stacja.
Zanim na boisko wbiegną Polacy, kibicujemy według własnych sympatii, raczej jednak nie Rosjanom ani Niemcom. Gdy zaś ci ostatni przegrali, bardzo wiele internetowych reakcji dziwnym trafem odnosiła się nie tyle do niemieckich piłkarzy, ile do Donalda Tuska i polityków Platformy. I choć Tuska jako przeciwnika nie należy lekceważyć, te reakcje nie są dla niego dobrą wróżbą. Jeśli zde-cyduje się walczyć o prezydenturę, nie będzie to dla niego ani łatwe, ani przyjemne. Planując kampanię, powinien mieć w pamięci ten czerwcowy, niedzielny wieczór.