„Warto być przyzwoitym”. Słynny slogan Władysława Bartoszewskiego. Motto to zdobyło największą popularność u pewnej grupy politycznej, której reprezentanci wciąż i wciąż, często z niesłychanym patosem i nabożeństwem, podpierają się nim i go używają. Czasem mam wrażenie, że wystarczy otworzyć lodówkę i wypadną z niej te słowa.
Nie chcę się wgłębiać w realne intencje, które przyświecały nieżyjącemu już autorowi tej „maksymy”, zakładam zresztą, że były one jak najczystsze. Ale jednocześnie są one, jeśli chodzi o znaczenie, zupełnie absurdalne, a wręcz mocniej – szkodliwe. Co to znaczy, że warto? To znaczy, że poprzez bycie przyzwoitym osiąga się jakieś cele. Innymi słowy, przyzwoitość zostaje zrelatywizowana do innych jakości. Nie jest sprecyzowane, jakich. Spokój ducha? Finansowe zabezpieczenie? Uznanie przyjaciół? Poczucie własnej wartości?
Przyzwoitość, jak wynika z tego sloganu, jest tylko narzędziem mającym umożliwić dostęp do pewnych gratyfikacji. A tymczasem są pewne rzeczy, które są celem samym w sobie. Których nie wolno relatywizować, bo jest to po prostu bardzo groźne. Honor, wiara, lojalność. I przyzwoitość także. Niestety, cały współczesny świat, nastawiony tylko na konsumpcję, od wymiaru materialnego, po aksjologię najgłębszą – jest w stanie tylko relatywizować. A slogan Bartoszewskiego właśnie tę chorobę dzisiejszych czasów pokazuje.
Dlatego często patrząc na kolejną osobę używającą motto Bartoszewskiego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tkwi za tym jakiś diabelski chichot. Tak samo, gdy widzę skompromitowane i podłe osoby, które tego motta używają, mam wrażenie, że to nie przypadek, że, niestety, wypływa to z samego sensu tych słów.