Ochrona wielu placów budowy, osiedli mieszkaniowych, miejsc publicznych, hal produkcyjnych itp. to czyste kpiny: schorowani, starsi pracownicy to tak naprawdę żadna ochrona. W dodatku wciąż panują w tym biznesie złodziejskie płace i dzikie warunki pracy. Od lat wokół tej branży panuje zmowa milczenia – zbyt wielu ludziom zależy, żeby nic się nie stało kurze znoszącej złote jaja.
Kilka dni temu rozmawiałem z Adrianą Porowską, szefową Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, która na początku sierpnia podjęła interwencję w sprawie dwóch bezdomnych zatrudnionych na jednym z największych stołecznych placów budowy w centrum stolicy. Mężczyźni dostają za godzinę pracy nie 13 zł, ale 5,50 zł i od kilku miesięcy robią na czarno; „pracodawca” nawet w upały nie zapewnia im wody, a tzw. stróżówki to budy urągające ludzkim warunkom.
Pierwsza interwencyjna rozmowa zakończyła się, tak to nazwijmy, połowicznym sukcesem. Od koordynatora pracy ochroniarzy Porowska usłyszała przez telefon na pożegnanie: „sp..., stara k...”. Większą dyplomacją wykazał się prezes firmy, który w rozmowie telefonicznej obiecał bezdomnym pracownikom umowy i wypłatę wynagrodzenia. Zamilkł jednak zapytany, czy słyszał, że stawka godzinowa w Polsce od jakiegoś czasu wynosi 13 zł. Trudno się dziwić jego „dyplomatycznemu” milczeniu – miejmy nadzieję, że jemu i jemu podobnym prędzej czy później to milczenie stanie kością w gardle.
Sytuacja, którą opisała szefowa Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, nie jest odosobniona. W marcu 2017 r. głośno było o historii z Opola, gdy okazało się, że wynajęta przez miasto firma ochroniarska Neo Grup z siedzibą w Warszawie płaciła ochroniarzom 1,19 zł za godzinę. Za 400 godz. pracy jedna z osób otrzymała... 500 zł wynagrodzenia. Wśród zatrudnionych byli również bezdomni, ochroniarze zmuszeni byli pić deszczówkę ze starych rynien i wiader, zimą w pomieszczeniach nie było ogrzewania. Jeszcze w listopadzie 2016 r. Państwowa Inspekcja Pracy informowała opolski ratusz o skandalicznej sytuacji, ale nic to nie dało. W kwietniu 2017 r. firma Neo Grup sama zrezygnowała z dalszego wykonywania usług.
Wyobrażam sobie wiele marnych argumentów, które zdolni byliby przedstawić miłośnicy lumpenliberalizmu, żeby usprawiedliwić podobne praktyki. Ale to nie bezdomni, ubodzy, osoby z niepełnosprawnościami, dotknięci chorobami i wypadkami losowymi są winni, że istnieje w Polsce przyzwolenie na to, żeby ich wyzyskiwać i oszukiwać. W moim kraju, w którym tak mocno klaszcze się papieżom, dla łatwych pieniędzy można zrobić z ludźmi wszystko, szczególnie z tymi, którzy nie potrafią sami się obronić, nie mają dostępu do porad prawnych, nie radzą sobie w kontakcie z instytucjami i dają się zastraszyć lub zmanipulować swoim wyzyskiwaczom.
Polska bieda, a nierzadko także rozpaczliwie nieudane próby odbicia się od dna, biorą się właśnie z upodlających warunków pracy i nieuczciwego traktowania ludzi przez pracodawców oraz z urzędniczej obojętności, niemożności lub cichego instytucjonalnego przyzwolenia na taki stan rzeczy. Stąd właśnie pracujący ubodzy – ludzie wpychani przez lata w coraz większą biedę, ponieważ mieli przeciw sobie wszystkich i wszystko: opinię publiczną, rządy Platformy, które w ramach „pakietu antykryzysowego” rozbujały rynek śmieciowego zatrudnienia, wysokie bezrobocie, głodowe i nieregularnie wypłacane na rękę pieniądze. I choć za PiS u podniesiono godzinową stawkę, a rząd razem z organizacjami społecznymi stara się monitorować sytuację, wciąż istnieje strefa ekonomicznego półcienia, w której na słabszych pasożytują ludzie przyzwyczajeni do bezkarności i do tego, że przez lata mieli praktycznie nieograniczony zasób taniej siły roboczej. To właśnie oni długo psuli rodzimy rynek pracy, nierzadko za przyzwoleniem państwa.
Warto sobie uświadomić, że już kilka lat temu pojawiały się medialne sygnały narastania patologii w sektorze ochrony. W 2014 r. Sławomir Wagner, prezes Polskiej Izby Ochrony, mówił mediom, że dwie trzecie wszystkich ochroniarzy pracuje na śmieciówkach. Według ówczesnych wyliczeń mowa była nawet o 175 tys. osób. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem znaczna część tych osób jest wciąż źle opłacana, daje się zaszantażować wizją utraty źródła nawet marnego zarobku, a często też nie ma szans na inne zajęcie w miejscu zamieszkania. Tym bardziej że ochroniarze czy sprzątaczki to nierzadko ludzie starsi, głęboko zakorzenieni w swoich środowiskach i rodzinach, którzy po prostu potrzebują dodatkowych pieniędzy, żeby związać koniec z końcem.
Wszystko wydaje się w porządku, dopóki nic złego się nie stanie. Pasażerowie na dworcach, mieszkańcy osiedli, robotnicy na budowach, kasjerki sklepowe albo nic nie mają do powiedzenia, albo nie dostrzegają problemu. Ale schorowany ochroniarz, starszy mężczyzna, lekko upośledzony chłopak, w dodatku przepracowani i regularnie niewyspani, nie podejmą właściwej interwencji, nie poradzą sobie z agresorem, nie udzielą w porę właściwej pomocy, nie zapobiegną kradzieży czy rozbojowi. Bo chyba często wcale nie o to chodzi, żeby dane obiekty były naprawdę solidnie zabezpieczone, ale o intratny biznes, wspomagany nierzadko dopłatami z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Na rynek ochrony, podobnie jak rynek usług sprzątania, trzeba spojrzeć z jeszcze jednej strony, żeby zrozumieć wieloletnie przyzwolenie na wyzysk. Dla bardzo wielu osób to jedyna forma dorobienia do bardzo niskich świadczeń publicznych – rent czy emerytur. Długoletnie zaniedbania w tej sferze doprowadziły do tego, że w skrajnych wypadkach ludzie finansowo zdesperowani przepracowują nawet 400 godz. miesięcznie, żeby zarobić 1000 zł na rękę. Albo i mniej. Z perspektywy osób, które taką kwotę mogą wydać na obiad w stołecznej knajpie, rzecz wygląda jak opowieść z dziecięcej czytanki.
Ale niemałą część Polaków taka harówka za grosze ratuje przed popadnięciem w nędzę. O nich rzadko kto się upomina, ich krzywda na ogół jest niewidzialna – nie należą do mitycznej klasy średniej, nie są „przyszłością narodu”, nie stanowią politycznej siły, więc pozwala się im dogorywać. Ale to są ludzie, którzy nie mają jak odpocząć, nie mają czasu zająć się wnukami, chronicznie chorują, żyją w rozpaczy. Głodowo opłacana robota plus marna emerytura i robi się choć trochę mniej ciężko. To jest ta Polska, o której wolimy nic nie wiedzieć. Nie zawsze z egoizmu – często dlatego, że mamy własne sprawy i rachunki.
Co dalej? Niezależnie od polityki państwa zdecydowanie niższe bezrobocie, czyli narastający brak rąk do pracy, spowoduje, że pracodawcy będą zmuszeni podnieść stawki, a zdesperowani ludzie coraz głośniej będą upominali się o swoje. Dobrze by było, żeby pracujący ubodzy mieli jednak sojusznika w tym rządzie, dobrze by było, żeby instytucje publiczne odważnie i mądrze reagowały na wszelkie sygnały wyzysku – minimum 13 zł za godzinę dla ubogich opłaci się nam jako społeczeństwu.