W procesie dotyczącym tzw. afery marszałkowej, zeznawać ma Bronisław Komorowski. Jego przesłuchanie zaplanowano na jutro, ale już wcześniej - za sprawą prokuratury - doszło do zdumiewającego wydarzenia.
Jeden z oskarżonych, dziennikarz Wojciech Sumliński, został wezwany do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. - Grożono mi procesem, jeśli odważę się zapytać prezydenta o kwestie kluczowe w procesie. Mogę zapytać prezydenta, tylko o to, jak się nazywa. Mimo tego, nie zamierzam odstąpić od pytań, które są najistotniejsze w tym procesie - mówił "Codziennej" Sumliński.
Tak na zdrowy rozsądek - sytuacja absurdalna, aby oskarżonemu nie wolno było pytać świadka o kluczowe dla procesu kwestie. Ale może są jakieś kruczki prawne, które pozwalają prokuraturze na takie działanie. Zapytaliśmy o to mecenasa Piotra Kruszyńskiego, profesora nauk prawnych.
- Nie ma takiej możliwości. Oskarżony ma święte prawo do obrony i zadawania wszelkich pytań. To zadaniem sądu i prokuratury jest pilnować, aby nie doszło do ujawnienia tajemnicy. Albo przez uchylenie pytania, albo świadek może odmówić odpowiedzi, a jeśli już dojdzie na sali rozpraw do podania tajnych informacji, to należy zobowiązać wszystkich do zachowania tajemnicy - tłumaczy prawnik. - Nie może jednak prokuratura ograniczać prawa oskarżonego do obrony. To jakieś kuriozum.
Próbowaliśmy w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie dowiedzieć się, na jakiej podstawie prawnej Sumlińskiemu zagrożono odpowiedzialnością karną za zadawanie pytań świadkowi. Niestety, rzecznik prasowy jest na zwolnieniu lekarskim, a zastępujący go prokurator nie potrafił odpowiedzieć i obiecał przekazać przesłane mailem pytania naczelnikowi wydziału V śledczego. No, ale naczelnika dzisiaj nie ma. Czyli odpowiedź dostaniemy jutro. Zapewne już po przesłuchaniu Komorowskiego.