Swój wpis opatrzył dodatkowo obrazkiem wyjętym z nazistowskiej propagandy, w którym zwierzęta salutują jak hitlerowcy. Oczywiście to, co napisał pan Szczepan, nie jest prawdą, co zresztą nie może dziwić, bo futrzarze zwykle otwierają usta właśnie po to, by kłamać. Przyjęta w 1933 roku przez nazistów ustawa nie była pierwsza na świecie.
Humanizowanie też nie zostało przez nich wymyślone. Powiem więcej: dla naszych przodków było oczywiste, że zwierzę nie jest rzeczą. Mógłbym wymieniać tysiące przykładów.
Jak ktoś nie wierzy, to niech spyta nestorów swoich rodzin. Może ktoś z nich miał krowę, której nadano imię, a może nawet nazywano „żywicielką”. Mnie zaś, gdy ktoś mówi o szkodliwym humanizowaniu, przypomina się historia Misia Wojtka. To dzielne zwierzę było z żołnierzami Andersa na froncie i wytworzyło specyficzną więź z Polską. Doskonale ukazuje to film Marii Dłużewskiej „Piwko dla niedźwiedzia!”. Wzrusza mnie za każdym razem scena, gdy żołnierze opowiadają, jak odwiedzali po wojnie Wojtka w zoo w Edynburgu. Jak po latach przeskakiwali przez płot, żeby poczęstować misia papierosem oraz siłować się ze starym druhem. Według świadków Wojtek strzygł uszami zawsze, gdy wśród tłumu słyszał polski język. Czy żołnierze Andersa dali się zaślepić marksizmem? Czy kapral Wojtek walczył za Hitlera? Nie sądzę. Po prostu część ludzi w obronie swojego biznesu jest w stanie zdecydować się na wszystko. Nawet na umazanie w błocie tego co szlachetne.