Aby uzasadnić należny zwierzętom szacunek, muszą szukać wymyślnych intelektualnych sztuczek pt. "To, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć mowy zwierząt, nie oznacza, że jej nie ma, bo może na innej planecie żyją obcy, co rozumieją zwierzeta". Ale zostawmy to, bo to problem lewicy.
Gorzej jest, że prawica, która ma obowiązek dbania o dzieło stwórcy, która ma tradycję Noego, mówi, że patrzenie na zwierzęta inaczej niż z perspektywy zysku jest lewactwem.
To równie groźny intelektualny kanał, który faktycznie ma uzasadnić każde działanie wobec zwierząt. Faktycznie może nawet bardziej szkodliwe niż lewactwo. Jednym z głównych haseł jest humanizacja zwierząt. Pan Szczepan Wójcik oczywiście podbił wczoraj bębenek i stwierdził, że taka postawa jest właściwa nazistom. Minister Jan Krzysztof Ardanowski widzi w tym marksizm. To totalny absurd. To dziwne, bo pamiętam wieś, na której krowom nadawało się imiona. Z historii wiem, że np. Aleksander Wielki miał Bucefała, a koń Incitatus był nawet wprowadzony do Senatu. Nie wiem, co myśleć o żołnierzach Andersa, którzy niedźwiedzia Wojtka przemycili do Włoch i którzy po wojnie odwiedzali druha w ZOO w Edynburgu i mówili do niego. Czy byli to marksiści? Czy piewcą groźnej ideologii był marszałek Józef Piłsudski, który szalał na punkcie swojej Kasztanki (która ma swój pomnik)? Mógłbym więc wymieniać zwierzęta istotne w historii. W legendach. W kulturze. Przez tysiące lat rozumieliśmy, że zwierzęta nie są zwykłymi rzeczami. Warto się w tej idiotycznej dyskusji o humanizacji zwierząt zatrzymać. Wydaje się, że prowadzi ona do dehumanizacji ludzi.