„Skierowanie do szpitala wariatów albo pod Trybunał Stanu” – taki nerwowy bluzg wydał z siebie Grzegorz Braun w telewizji wRealu24. Odwiedził ją krótko po opuszczeniu willi Jaruzelskiego na Ikara 5, gdzie pod portretem przyglądającego mu się z niego badawczo komunistycznego dyktatora, gaworzył sobie z jego córką. Bluzg ten ma być odpowiedzią na najlepszą dotąd w polskich mediach 52-minutową analizę tego, czym jest Konfederacja, jakiej dokonał Antoni Macierewicz w programie „Wywiad z chuliganem”. Brauna najbardziej zdenerwowały słowa Macierewicza, które cytowano szeroko, iż jego „Szczęść Boże” jest jak Matka Boska w klapie Wałęsy. Czy faktycznie mamy do czynienia z Bolkiem w wersji 2.0? – pisze dla portalu Niezależna.pl Piotr Lisiewicz.
Głośny wywiad z Antonim Macierewiczem, o którym mowa, obejrzeć można poniżej
Najpierw tło zjawiska. Po ostatnich wyborach do parlamentu wpadła wesoła horda z lewa i prawa, wylansowana dzięki internetowym filmikom. Towarzystwo owo parlament traktuje głównie jako scenerię do robienia sobie selfie oraz kręcenia kolejnych produkcji na YouTube. W tym filmowania przeciwników, by przyłapać ich brzydkiej minie albo niestosownym żarcie. Najbardziej ekstremalnym przykładem tego zjawiska jest rzecz jasna Klaudia Jachira.
Ot, znak czasu. I nie byłoby to zjawisko przesadnie szkodliwe, gdyby nie fakt, że w głowach wielu z nas w ostatnich latach świat realny zaczął się mylić z wirtualnym. I tak dochodzimy do opowieści o naszym Bolku 2.0.
Grzegorz Braun jako polityk to produkt Internetu. Przypomina uczestnika gry komputerowej, który musi wykonać kolejne trudne zadania – pif, paf, bum, bum! - by wejść na kolejny poziom gry, nie tracąc życia.
Jakie zadanie ma w tej grze Bolek 2.0? Jest nim wprowadzanie do dyskusji publicznej w Polsce jako dopuszczalnych kolejnych rosyjskich przekazów. Takich, po których usłyszeniu wszyscy wcześniej pukali się w czoło. Ale jednocześnie Braun musi przeżyć, czyli dopuszczając się zdrady nie skończyć jako zdrajca. Choćby w tym sensie, by nie zostać wykluczonym z debaty, nie stać się osobą skrajnie niewiarygodną, nie wypaść z gry.
Po rozmowie z Macierewiczem w „Wywiadzie z chuliganem”, stała się ona przedmiotem długich dyskusji w mediach prawicy „niepisowskiej”, od Najwyższego Czasu (polemika posła Winnickiego) przez wRealu24 po długą dyskusję w „Idź pod prąd”. Na wRealu24 komentator tej telewizji, były kapitan wojskowej bezpieki Roman Sklepowicz, powiedział, że to cenne, iż w parlamencie są prezentowane, obok innych, także poglądy Brauna.
Ta niepozorna wypowiedź dotyka istoty sprawy. Otóż stwierdzenie, że Grzegorz Braun głosi swoje poglądy, to robienie idioty z samego Brauna.
Oczywiście Braun nie wierzy o w to, że w Smoleńsku spadł inny samolot niż ten, który wyleciał z Warszawy. Bez jaj, nikt w to nie wierzy. Krytyka Izraela bywa chwilami sensowna, co nie zmienia faktu, że Braun nie wierzy w budowę żydowskich bunkrów pod Centralnym Portem Komunikacyjnym. Ani w liczne wojny, których wybuch od lat przepowiada. I w chiński fort w Polsce. Listę można ciągnąć długo…
W takim razie: po co bredzi? O tym, że Braun, Korwin-Mikke czy Bosak udzielają wywiadów „Sputnikowi” pisano wiele, natomiast rzadko zadawano sobie pytanie, po jaką cholerę. Przy podobnych okazjach Korwin-Mikke zwykł tłumaczyć, że przecież gdyby był rosyjskim agentem, to by nie robił tego jawnie.
Otóż celem tych wywiadów jest stworzenie wrażenia, że istnienie w polskiej polityce formacji prorosyjskiej jest czymś uprawnionym, dopuszczalnym. Że Rosję można traktować jak wszystkie inne państwa. Oswajanie nas z tym przekonaniem. Ta taktyka obecnych polityków Konfederacji zmieniła się od jakiegoś czasu – wcześniej przynajmniej Winnicki i Bosak mocniej wypierali się swoich kontaktów z Rosją.
Wizerunkowo miało to plusy, ale z punktu widzenia długofalowego budowania formacji prorosyjskiej było kontr skuteczne. Główni liderzy musieli bowiem ukrywać swą prorosyjskość także przed członkami swojego ugrupowania. A to uniemożliwiało budowanie intelektualnych podstaw pod tworzenie takiej formacji, zyskiwanie jej świadomych członków.
Grzegorz Braun jest po prostu profesjonalnym narzędziem internetowym. Stał się rodzajem prawicowego celebryty, którego marka gwarantuje określoną ilość kliknięć. I dla części oglądającej go młodzieży nie ma większego znaczenia, co mówi, a jak mówi.
Idę o zakład, że gdyby Braun zaczął nagle wyzłośliwiać się nad propagandą Putina, głosząc tezy o 180 stopni przeciwne do poprzednich, większość jego publiki nie przestałaby go chwalić. Gorzej, w ogóle nie zauważyłaby, że zmienił poglądy.
Dodajmy, że Braun brylować może tylko wśród internautów o pamięci złotej rybki. Kto z internautów pamięta, jak Braun spotykał się ze Zbigniewem Stonogą i ogłaszał: „Wspólna akcja polityczna? Całkiem niewykluczone”. I że ten sam Stonoga jeden z filmików nagrał z redakcji tygodnika „Nie”. A z kolei w innym przeprowadził pełen kurtuazji wywiad z Lechem Wałęsą.
Czy nie powinna się nam włączyć w tym momencie lampka ostrzegawcza, że wirtualna scena polityczna jest w większym stopniu grą cynicznych aktorów, niż myślimy? Że Grzegorz Braun, absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, może grać w tym spektaklu podobną rolę jak Wojciech Olszański vel Aleksander Jabłonowski, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie? I że autor scenariusza, w którym grają ci aktorzy jest nam aż za dobrze znany z historii całej III RP?
Gdzie tu Bolek? – zapytają niektórzy za Marcinem Rolą czy wspomnianym kapitanem Sklepowiczem. Przypomnijmy tym o pamięci złotej rybki: najważniejszą cechą Bolka jest jego prorosyjskość.
Od czasów, gdy zamiast wejścia polski do NATO chciał NATO-bis z udziałem Rosji. Od obalania rządu Olszewskiego, gdy chciał pozostawienia rosyjskich spółek w dawnych sowieckich bazach. Po bełkot, że Jarosław Kaczyński kazał bratu lądować w Smoleńsku.
Notabene Kaja Godek jako przyczynę wyjścia z Konfederacji podała fakt, że jej liderzy chcieli wejścia do niej ludzi Tadeusza Wileckiego, czy po prostu dawnej świty Wałęsy, zebranej przez Mieczysława Wachowskiego. Wcześniej związanej z lokatorem willi na Ikara 5, tatą towarzyszki-panienki.
Najbardziej żałośnie wygląda Braun, gdy nerwowo przypomina swoje zasługi sprzed lat, że przecież odpytywał Wałęsę, robił filmy o Jaruzelu i o Sowietach. Licząc, że słuchacze są na tyle głupi, by nie zauważyć, że w międzyczasie przeszedł na drugą stronę barykady. I że dziś jest w tym samym stopniu ich wrogiem, co Wałęsa, który jak wiadomo sam komunę obalił.
Odpowiedź Brauna, jakiej udzielił Macierewiczowi na wRealu24, wyraźnie mu się nie klei, kluczy i gubi się on w dywagacjach. I nagle – bum! – wysyła go do psychiatryka. Braun nie jest idiotą, więc wie, że to robi na widzach raczej złe wrażenie. Przecież przez lata tysiące razy identycznego bluzgu używały wobec Macierewicza GW, TVN czy "Newsweek". Powody tego wysyłania do psychuszki były znane: lustracja, dekomunizacja, likwidacja WSI, kwestionowanie wersji Tuska gdy chodzi o Smoleńsk…Z tych samych powodów te same media do psychiatryka wysyłałyby i ówczesnego Brauna, gdyby był na tyle ważny, co Macierewicz.
Dlaczego Braun który, choć przeszedł na drugą stronę, nie jest idiotą, nie wymyśli innej, bardziej oryginalnej inwektywy? To wygląda faktycznie tak, jakby grał w komputerową grę. Wypowiedź, że Macierewicz powinien trafić do psychiatryka, to zadanie, po którego wykonaniu Braun słyszy miły dźwięk przybliżający go do wskoczenia na wyższy poziom. Czemu akurat takie zadanie wyznaczył mu autor gry? A może to jest po prostu ten sam autor, co w poprzednich przypadkach?
A swoją drogą ciekawym eksperymentem byłoby posadzić jakiegoś wybitnego psychiatrę, nie znającego sytuacji w Polsce i kazać mu obserwować Korwina, Brauna i Macierewicza. A potem zapytać go: ego którego z nich wzbudzi jego podejrzenia o psychiczną niestabilność? A może to jest tak, że to problemy psychiczne z własnym ego doprowadziły przeciwników Macierewicza do tego, że są gotowi dla sławy wypowiedzieć każdą bzdurę?