"Żniwa": dramat kameralny i... politycznie niepoprawny. RECENZJA
Na dużym ekranie możemy oglądać film Etienne’a Kallosa „Żniwa”. To kameralny dramat, oszczędny, bliski chwilami paradokumentowi, duchem zaś zbliżony do kina niezależnego.

RPA funkcjonuje medialnie głównie w dwóch sprzecznych opowieściach. Jedna to przesłodzony, politycznie poprawny mit kraju, który w pokojowy sposób obalił apartheid, gdzie dzięki Nelsonowi Mandeli dokonała się historyczna sprawiedliwość i na tym historia właściwie się skończyła. Druga narracja mówi nam o państwie, które stało się piekłem białych, rugowanych ze swoich ziem i zabijanych przez żądnych zemsty czarnych, ludzi zostawionych samym sobie i zapomnianych przez świat. Poza tymi opowieściami nie zostaje zbyt wiele miejsca. Przez media całego świata przewinęła się jeszcze historia Oskara Pistoriusa, niepełnosprawnego biegacza, oskarżonego i skazanego za zastrzelenie swojej dziewczyny. Część znawców wpisuje ją w ogólną sytuację białych – stać za nią miało ciągłe poczucie zagrożenia, w jakim żył wielokrotny złoty medalista igrzysk paraolimpijskich.
Trochę więc niespodziewanie na nasze ekrany trafił właśnie film Etienne’a Kalosa „Żniwa”, będący koprodukcją RPA, Francji, Grecji i Polski. Reżyser i scenarzysta urodził się w 1976 r. w Kapsztadzie. Akcja filmu rozgrywa się w bardzo zamkniętej, wiejskiej społeczności afrykanerów, która nie przypadkiem przywodzi na myśl amiszów. Odcięci od świata na swoich farmach pracują, modlą się i obawiają się napaści czarnych. Choć ci ostatni w filmie występują tylko jako sąsiedzi, twórca nie ucieka od tego niepoprawnego politycznie tematu. Strach towarzyszy życiu i rozmowom, jest ukryty, lecz wszechobecny. Jednak to nie on jest głównym bohaterem, choć na pewno przypieczętował los sportretowanej przez Kallosa rodziny.
Matka, ojciec, starszy syn, młodsze siostry, gdzieś dalej chorujący i niepoznający bliskich dziadek – obraz, którego umowność odkrywamy w miarę rozwoju akcji. W ten porządek, jeszcze nie wiemy jak kruchy, wkracza nagle chłopiec. Mamy o nim niewiele więcej informacji niż chcąca przysposobić go rodzina. W tej jednej postaci zbiera się całe nieszczęście i upadek bezdomnego dzieciaka, który równie dobrze mógłby być rosyjskim bezprizornym, jest jednak afrykanerem. Żyjąca w poczuciu zagrożenia rodzina traktuje możliwość wprowadzenia do gospodarstwa kogoś nowego jak dar Boży. Przyjmuje gościa pod swój dach z całym bagażem, którego zdaje się nie rozumieć. O dramat nietrudno i dramat faktycznie się wydarzy, choć nie wszyscy będą go świadomi. Najstarszy syn nie pogodzi się z utratą pozycji, jego świat zawali się pierwszy.
„Żniwa” to kameralny dramat, oszczędny, bliski chwilami paradokumentowi, duchem zaś bliski kinu niezależnemu, również polskiemu, na co n a pewno wpływ mają zdjęcia Macieja Englerta. Chociaż obrazów przyrody twórcy widzom nie żałują, a akcja płynie powoli, chwilami rodzi się klimat jak z thrillera, horroru nawet – sprzyja temu zarówno miejsce, jak i czas. To bardzo niepokojąca, egzotyczna opowieść, która jest jednak w wielu aspektach uniwersalna. To nie jest film, który będzie zapełniał sale, jest jednak interesujący i warty uwagi widza, szukającego czegoś więcej niż rozrywki i odpoczynku.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie, gpcodziennie.pl

