Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

III RP na kogucie, w jednym kapciu, w drugim bucie

Podziały są motorem postępu.

Autor:

Podziały są motorem postępu. Bez nich, panowie Tusk i Komorowski, mieliśmy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Polską Rzeczpospolitą Ludową i pozostałe zniewolone, stłamszone republiki najweselszego obozu na świecie.

Kampaniom wyborczym towarzyszą zazwyczaj – mam tu na myśli państwa demokratyczne i cieszące się wolnością myśli i poglądów – zmasowane ataki na politycznych przeciwników. W dzisiejszej dobie odbierane są nieraz nad wyraz wrednie albo humorystycznie przez wszystkich, którzy umieją pisać, a zwłaszcza czytać, i mają sprawne patrzałki. W tym propagandowym i wizerunkowym szaleństwie uczestniczą wszystkie media, z internetem na czele. I dlatego nie należy się dziwić, że jedni obrażają drugich całkiem publicznie i ogólnodostępnie. Tudzież chwalą się dokonaniami i sukcesami swojej partii, która jest najważniejsza. Tak jak PJN, na ten przykład. Ale jedno jest jasne i zrozumiałe dla wyborców zachodniego świata: demokracja jest najważniejsza. Zachodniego, ale nie naszego. W naszym zaścianku politycznym demokracja oznacza władzę absolutną, taką, jaką miała PZPR w czasach Polski Ludowej. Jedna partia, jeden rząd i jeden motłoch jej posłuszny. A jak nie, to należy głosić jedność, porozumienie ponad podziałami i podobne hasełka niemające z demokracją wiele wspólnego. A czasami nic.

Podziały prowadzą do zmian

I co by było, gdybyśmy się zjednoczyli pod skrzydłami Polskiej Zjednoczonej Platformy Obywatelskiej? Bylibyśmy bezwolną masą bez jakiegokolwiek wpływu na jej poczynania. Ale za to PZPO byłaby nieomylna, a poza tym niezastąpiona. Jeśli komuś się jeszcze wydaje, że taka jedność służy narodowi i państwu, pragnę poinformować, że gdyby w Stanach Zjednoczonych obowiązywały standardy PO, nie byłoby Stanów Zjednoczonych, kraj ten należałby do czołówki, ale Trzeciego Świata, a jedynym kosmonautą, który postawiłby swoją stopę na księżycu, byłby Pan Twardowski, co to poleciał tam na kogucie, w jednym kapciu, w drugim bucie. W USA rywalizują ze sobą dwie wielkie partie, ideowo różne, ale wierne zasadom zawartym w konstytucji. A podstawową zasadą obok wolności jest patriotyzm, inaczej mówiąc – miłość do ojczyzny. I wartości chrześcijańskie, do tego stopnia, że wystraszony groźbą odpływu wyborców Barack Obama przywrócił w platformie programowej Partii Demokratycznej odwołanie do Boga.

I jakoś ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Wielkiej Brytanii, Francji czy we Włoszech nikomu nie przychodzi do głowy „jedność ponad podziałami”. Wręcz przeciwnie, podziały, na co wskazują doświadczenia historii, są inspirujące, nowatorskie i prowadzą do zmian, na które czekają ludzie. Czasem na dobre, czasem na złe, ale w ostatecznym rozrachunku są motorem postępu. Bez podziałów, panowie Tusk i Komorowski, mieliśmy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Polską Rzeczpospolitą Ludową i pozostałe zniewolone, stłamszone republiki najweselszego obozu na świecie.

Jak przetrwać i nie stracić

Historia uczy również, że zbyt długie pozostawanie przy władzy jednej partii prowadzi do jej demoralizacji, do rozkwitu nepotyzmu i samowoli rządzących, utwierdzających się w przekonaniu, że im wszystko wolno, że nikt im nie podskoczy. I zaczynają zawłaszczać państwo, a w tym szaleństwie również dusze obywateli, wykorzystując do tego niecnego celu usłużne media, które są w większości. Co jest zrozumiałe, w totalitarnym państwie media nie mają szans na przeżycie, jeśli nie niszczą opozycji i nie podlizują się władzy. Wiadomo, trzeba żyć, utrzymać rodzinę, spłacać kredyty, zahaczyć na stałe w stołecznych środkach masowego przekazu, żeby zadawać szyku w rodzinnej wiosce czy na innym zadupiu.

I właśnie dlatego demokracji, rozwiniętej, a nie takiej jak nasza, pokręconej i zafałszowanej, niezbędna jest silna partia opozycyjna, zdolna przejąć władzę wtedy, kiedy państwo się sypie, rządzący są skorumpowani i niekompetentni. Co oznacza, że nie zależy im na rozwoju kraju, jego gospodarki, kultury, oświaty, tylko na władzy. Na władzy dla władzy. Takim politykom przewraca się w głowach, puchną portfele, bo nikt nie ma nad nimi kontroli, i kurczą się mózgi, jako że ich funkcjonowanie ogranicza się do kombinowania, jak przetrwać i nie stracić. Na myślenie o społeczeństwie i jego oczekiwaniach nie ma miejsca, bo niepotrzebne.

W Stanach Zjednoczonych nie można być prezydentem dłużej niż przez dwie kadencje, a po ich upływie emerytura. W Rosji, co to jest demokracją autorytarną, można być dożywotnio. Putin jest prezydentem po raz trzeci, bo sprytnie zrobił ustawową przerwę na premierostwo i wrócił do władzy. Jak dobrze pójdzie, stosując różne prawne kruczki, będzie prezydentem dożywotnim, jak Stalin. No, może nie skończy tak jak jego pierwowzór, wszak wszyscy go kochają. Z wyjątkiem paru tysięcy opozycjonistów.

TVN-owskie szczekaczki

Walka z zagrażającą dominacji nad społeczeństwem opozycją jest precyzyjnie opracowywana przez doradców od pijaru, krajowych i zagranicznych. Stosuje się różne metody, ale ich głównym założeniem jest usunięcie ze świadomości społecznej obecności polityków wrogich władzy, a przynajmniej ograniczenia do minimum ich obecności w odbiorze publicznym. Od czasu do czasu oglądam program publicystyczny TVN24 „Kawa na ławę”. Prowadzi go dziennikarz, niegdyś uważany przeze mnie za przedstawiciela uczciwej strony dziennikarstwa, Bogdan Rymanowski. Pozornie wszyscy uczestniczący w nim politycy mają takie same prawa. A guzik. Tajemnica tkwi w usadzeniu dyskutantów. Po lewej i prawej stronie Rymanowskiego siedzą wielce wygadani posłowie PO i SLD. Ten z SLD występuje co tydzień, nazywa się Ryszard Kalisz i prostuje ścieżki za pomocą paragrafów i artykułów, bo jest adwokatem. Platformersi się czasem zmieniają, ale najczęściej występuje były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, co też posługuje się prawem. I ma oratorskie talenty. Gada długo i redaktor nie śmie mu odebrać głosu. Posłowie PiS i Solidarnej Polski są usadzeni na szarym końcu owej ławy i w związku z tym odpytywani są przez prowadzącego na samym końcu, a jak za dużo gadają, to ich zagłuszą wrzaski Kalisza albo perory Kwiatkowskiego lub brednie Pitery. A w razie czego przerywa im Rymanowski, zmieniając temat rozmowy czy udzielając głosu innemu przedstawicielowi jakiegoś PSL czy Ruchu Palikota.

Walka na przykrywki

W walce z opozycją stosuje się tzw. tematy zastępcze czy, inaczej mówiąc, przykrywki. Co chwila jakiś bystry poseł albo senator Platformy wyskakuje z wymyśloną naprędce sensacją, albo, jak nie ma pomysłu, odgrzewaną. Wykorzystując nierzadko newsy z różnych pożytecznych mediów. Gotowy jest wniosek przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu i Zbigniewowi Ziobrze o postawienie przed Trybunałem Stanu z powodu Blidy, co się zabiła na własne życzenie i z własnej woli. Ucieszył się Ryszard Kalisz, bo był szefem komisji śledczej na ten temat. Jakoś ten odgrzewany pomysł nie trafił na podatny grunt zarówno w PO, jak i w społeczeństwie. Dziwię się Grzegorzowi Schetynie, że wyskoczył z Blidą na forum publicznym, uważałam go za człowieka inteligentnego i sprawnego polityka. Jeżeli jego zapowiedź postawienia Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem Stanu miała przykryć aferę Amber Gold, to bardzo się pomylił. Jego zabiegi propagandowe zniweczył pewien wielki wzrostem adwokat Roman Giertych, zatrudniony przez premiera Tuska na obrońcę czci zamieszanego w aferę syna, Michała. Ma Giertych walczyć z tabloidem, największą nakładem gazetą w Polsce, z „Faktem”. Będzie śmiesznie, bo czyta ją mnóstwo ludzi, w tym lud prosty, a także młodzi niewykształceni z wielkich miast, czyli wyborcy PO.

Senator PO Jan Filip Libicki wyskoczył jak „Filip z konopi” z rewelacją mrożącą krew w żyłach. Że ponoć PiS ma swój biuletyn, ma nim być „Gazeta Polska Codziennie”. I prezes powinien to publicznie potwierdzić. A co, nie wolno w demokratycznym kraju wydawać gazety, która stoi po stronie opozycji? Ale za to wolno takie, które stoją po stronie rządzącej koalicji, nieprawdaż? A czy nie powinien Tusk poinformować osobiście obywateli, że telewizja publiczna, TVN, Polsat, „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek Polska” i co najmniej parę innych są biuletynami, a nawet organami Platformy Obywatelskiej? I tak się kręci lody, ale na szczęście coraz trudniej. Choćby dlatego, że nasze państwo, jak Twardowski, siedzi na kogucie w jednym kapciu, w drugim bucie. I poraża pomysłami wziętymi z księżyca.

Autor:

Źródło: