Zdaniem ludzi Hanny Gronkiewicz-Waltz, w marszu „obrońców demokracji” uczestniczyło aż 240 tys. osób. I upierali się przy tym, choć z innych obliczeń wychodziło zupełnie co innego. Policja podała, że w kulminacyjnym momencie demonstracji uczestników było 45 tysięcy. Prawie tyle samo wyszło dziennikarzom Telewizji Polskiej. Co więcej, nawet reporterowi TVN udało się doliczyć coś około stu tysięcy demonstrantów.
Skąd więc prawie ćwierć miliona, o których mówił wiceprezydent miasta Jarosław Jóźwiak?
Nowe światło na tę tajemnicę rzuciła Ewa Gawor, dyrektor Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w warszawskim ratuszu.
– przyznała w TVP Info Gawor.Były takie miejsca, gdzie według nas było więcej osób na metrze kwadratowym niż trzy, ale w niektórych było mniej, więc przyjęliśmy tę średnią: trzy osoby na metr kwadratowy
– tłumaczyła i dodawała, że „kiedy czoło przemarszu było na placu Piłsudskiego, tył zaczął wychodzić z placu na Rozdrożu”. – Na początku dreptali w miejscu i małymi krokami się przesuwali – oznajmiła.Była ładna pogoda, ludzie szli powoli, ze sobą rozmawiali. To nie były pojedyncze osoby, tylko osoby, które szły blisko siebie. Zazwyczaj przyjmujemy podczas przemarszu półtorej, dwie osoby na metr kwadratowy. Tu mieliśmy według nas inną sytuację. To zagęszczenie było większe
No i wszystko jasne. Ćwierć miliona wzięło się stąd, że urzędnicy przyjęli sobie, ot tak, inną średnią, uznali, że „zagęszczenie było większe”, a na dodatek uczestnicy marszu „dreptali w miejscu i małymi krokami się przesuwali”. Najgorsze, że Ewa Gawor mówiła to wszystko na poważnie…