Andrzej F. pochodzi z Kielc. W środę rano przyjechał pod Kancelarię Premiera i podpalił się. Jak relacjonują związkowcy pikietujący od kilku dni przed siedzibą premiera, mężczyzna nie miał ze sobą żadnych transparentów. „Najpierw przysiadł się do nas i nic nie mówił. Nagle zaczął się oblewać jakimś płynem, a po chwili już płonął” - mówią świadkowie zdarzenia.
Związkowcy ugasili desperata zakrywając go kocem. Mężczyzna został zabrany do szpitala wojskowego na Szaserów. Jego stan był na tyle poważny, że lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Ma poparzone 60 procent ciała.
Policja ma ustalić dlaczego mężczyzna dopuścił się takiego czynu. Żona pana Andrzeja mówi wprost: „On to zrobił, bo już był załamany i zrozpaczony naszą sytuacją. Nie miał pracy a MOPR(Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie - przyp. red.) nam odmawia pomocy większej, nie mamy z czego żyć! Mąż mówił, że to wszystko co się złego u nas w rodzinie dzieje to wina polskiego rządu, który tak rządzi, że ludzie nie mają pracy i środków do życia”.
Pani Wiesława straciła posadę kucharki w szpitalu, gdy dyrekcja postawiła na zewnętrzną firmę cateringową. Pan Andrzej pracował w Niemczech jako budowlaniec. Z powodu zwyrodnienia kręgosłupa musiał zrezygnować z fachu. Od 5 lat nie może znaleźć innej pracy, utrzymują się z 570 zł zasiłku. Na utrzymaniu państwa F. jest ich bezrobotny syn wraz z żoną opiekującą się dwójką dzieci. „Nigdy nie wspominał, że chce coś takiego zrobić. Nie miał też uprzedzeń politycznych” - powiedziała reporterowi wstrząśnięta synowa.
Państwo F. mieszkają na obrzeżach Kielc. Od niedawna mają podłączoną wodę - ale tylko zimną.