Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Najwybitniejszy polityk Europy - pisał Jacek Kwieciński o Margaret Thatcher

Dzisiaj zmarła była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Trzy lata temu na łamach "Nowego Państwa" Jacek Kwieciński pisał o Niej - "najwybitniejszy polityk Europy". Przypominamy tamten tekst.

Dzisiaj zmarła była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Trzy lata temu na łamach "Nowego Państwa" Jacek Kwieciński pisał o Niej - "najwybitniejszy polityk Europy". Przypominamy tamten tekst.

„Autentyczny, prawdziwy, zgodny z naturą ludzką system wartości liczy się bardziej niż »właściwa polityka« ekonomiczna”. „Nie efektywne społeczeństwo, ale społeczeństwo moralne [oparte na wartościach] powinno być naszym celem”. Czyje to słowa? Margaret Thatcher, którą wielu do dziś uważa za materialistkę i to „ciasną”. To jedna z wielu fałszywych opinii na temat polityka o formacie, który nieprędko zobaczy Europa.

Osiągnięcia Margaret Thatcher są wręcz niebywałe. „Iron Lady” uratowała W. Brytanię, i to dwukrotnie: przed całkowitą degrengoladą i broniąc kraju nie przed jakimś „strajkiem górników”, ale próbą stalinowca Arthura Scargilla dokonania komunistycznej rewolucji i zmiany ustroju W. Brytanii.

Była jednym z największych wrogów socjalizmu w najnowszej historii. Niemal go zlikwidowała, czego nikt, łącznie z Churchillem, po wojnie nawet nie próbował. Była championem klasy średniej, z której się przecież wywodziła. A nawet rzuciła wyzwanie, podważyła pojęcie „klasy” (społecznej). W jej gabinecie było wielu ludzi, którzy nie tylko nie skończyli Cambridge czy Oxfordu, ale w ogóle uniwersytetu. Szereg jej reform np. denacjonalizacyjnych, stało się wzorem dla krajów ze wszystkich części świata. Zaczęła to czynić zanim władzę objął Reagan. Pierwsza.

A po 1980 r. jej rola jako jedynego, prawdziwego sprzymierzeńca R. Reagana w Europie jest trudna do przecenienia.

Zwycięstwo w bynajmniej niemałej wojnie o Falklandy przywróciło Brytyjczykom dumę narodową, patriotyzm, wiarę w swój kraj.

Dokonała tego wszystkiego niemalże jednoosobowo. Głównym źródłem, z którego czerpała siły, była moralna wyobraźnia. Bo niemalże wszystko uczyniła wbrew radom, podpowiedziom, ostrzeżeniom. I zmieniła nie tylko W. Brytanię.

Nie ma pojęcia „majorizmu”, „blairyzmu”, a nawet „churchillizmu”. Powszechnie natomiast mówi się o „thatcheryzmie”. Nie bez przyczyny. Margaret Thatcher nie tylko odrodziła W. Brytanię.

Przyczyniła się do powstania New Labour. Położyła podwaliny pod to, iż circa 2007 r. Londyn prezentował się pod każdym względem lepiej niż Paryż. Zaś w 2001 r. najbliższy doradca Blaira, P. Mandelson, oświadczył wprost: „dziś wszyscy jesteśmy thatcherystami”.

A gdy obejmowała rządy, żartowano, iż W. Brytania pewno poprosi Jamajkę, by mogła stać się jej kolonią. Kraj był „chorym człowiekiem Europy”. W. Brytania musiała znieść krańcowe upokorzenie – prosić o pomoc MFW. Była krajem o poziomie życia niższym niż Włochy. W 1979 r. Francja miała o 46 proc. wyższy dochód na głowę. Została prześcignięta.

Reformy M. Thatcher mogły przynieść efekty dopiero po jakimś czasie. Najpierw było więc jeszcze gorzej. Ale po pewnym czasie W. Brytania nie tylko „ozdrowiała”, ale zaczęła się rozwijać. I to jak! To był ogromny osobisty triumf M. Thatcher. Nie tylko denacjonalizacja, prywatyzacja (aż po przekazanie zwykłym ludziom domków – dotąd własności lokalnych władz), deregulacja. Ale prawdziwa rewolucja. Ratująca kraj.

Nienawiść M. Thatcher do wszelkiego socjalizmu opierała się przede wszystkim nie na tym, iż jest ekonomicznie niewydolny, ani nawet, iż jest, w rozmaitym natężeniu, opresyjny, ale na tym, iż uważała ten system za amoralny, społecznie demoralizujący – człowieka, społeczność, naród. Obejmując władzę, M. Thatcher była świadoma, iż żeby zmienić w kraju cokolwiek, trzeba zmienić wszystko. Bo było z sobą powiązane.

Jak stwierdził jeden z nielicznych, prawdziwych doradców p. premier: „Będziemy musieli uciec się do strasznych środków. Będziemy mieli wojnę. Będzie bardzo nieprzyjemnie. Będziemy nienawidzeni – im bardziej nam się uda, tym bardziej. Prawdopodobnie nie wygramy, ale jeśli tak, to M.T. przejdzie do historii”. Margaret Thatcher do historii przeszła.

Byłem w Londynie przed objęciem rządów przez „Maggie”. Wyglądał strasznie. Ciemny, brudny, zawalony śmieciami. Z ponurymi, marnie ubranymi, przygnębionymi ludźmi. Szalały i inflacja, i bezrobocie. Najwyższe podatki sięgnęły 98 proc. Wydawało się, że kraj całkowicie schodzi na psy i że jest to nieuniknione. Pamiętajmy, iż był to czas po dekadach 60.–70., młodzieżowego „odrzucenia wszystkiego”, w tym samoodpowiedzialności.

Było wręcz cudem, iż M. Thatcher – antyteza tego nastawienia – objęła właśnie wtedy władzę. Podobnie jak to, iż przeżyła zamach IRA. Pani premier, co stale podkreślała, kierowała się (zdeterminowanym) zdrowym rozsądkiem. Ale przede wszystkim okazywała stale i wciąż ogromną odwagę polityczną (i nie tylko polityczną).

Prawie od razu zdemokratyzowała wszechpotężne i wszechlewicowe związki, wprowadzając nakaz głosowania przed podjęciem przerwy w pracy. Kilka lat po objęciu przez nią władzy liczba strajków, dezorganizujących życie zwykłych obywateli, spadła o 99 proc., a W. Brytania miała znów najbardziej efektywną klasę pracowniczą w Europie.

Ale nie była jeszcze przygotowana do starcia z bossem związku górniczego Arthurem Scargillem, który do tego parł.

Najpierw były więc Falklandy – odległy archipelag, którego obywatele w pełni czuli się Brytyjczykami, a który najechały oddziały argentyńskiej junty. Cały gabinet, wszyscy wojskowi twierdzili, że zupełnie nieprzygotowana do akcji 1600 mil od swych baz W. Brytania nie ma szans ich odbicia.

Ale p. Thatcher, nie po raz pierwszy czy ostatni, była nieugięta. „Dyktatorzy nie mogą panować nad poddanymi królowej”. Ryzykowała wszystkim. Doszło do największej batalii morskiej od II wojny. Wielka Brytania straciła 6 okrętów, 34 samoloty, 255 ludzi (Argentyna – 649), ale pokonała największą siłę militarną w tym odległym regionie.

Świat był zdumiony. Prestiż i wiarygodność UK wzrosły niesłychanie. A przed Downing St. zgromadziły się tłumy, intonując po raz pierwszy od końca II wojny „Rule Britannia”. Duma narodowa – tyle lat masochistycznie tłamszona – wróciła. Było to jakby „odrodzenie narodu”.

Scargill był i pozostaje rzadkim już nawet na Zachodzie autentycznym stalinistą. Opuścił partię w proteście przeciw usunięciu mumii Stalina z mauzoleum. Poparł inwazję na Węgry. Potem potępił „Solidarność”. Fundusze czerpał z ZSRR (Politbiura z Gorbaczowem), Libii, nawet Kuby. Chociaż potępiał wszystkich przywódców ZSRR po Stalinie – bo „zniszczyli najwspanialszy ustrój, jaki znał świat”.

„Kapitalizm trzeba obalić i zastąpić systemem socjalistycznym”. „Wszystko w W. Brytanii musi być upaństwowione”. „Gdy obejmę władzę, cała prasa znajdzie się pod kontrolą państwową”. „Przejście do socjalizmu będzie nieodwracalne” (koniec z wyborami). „Nasza rewolucja będzie się opierała na »akcji bezpośredniej«” (przemocy).

Nie chodziło już o dyktowanie własnych warunków, praktyczne współrządzenie. Ale o „obalenie tego rządu, a zwłaszcza M. Thatcher” (akurat po jej drugim, ogromnym sukcesie wyborczym). „Decydująca batalia”, stwierdził, „będzie się toczyć nie w Izbie Gmin, a na ulicach Brytanii”.

Wszystko powyższe to bezpośrednie cytaty. Można jeszcze dodać, że obecnie Scargill jest członkiem Brytyjskiego Stowarzyszenia Stalina (British Stalin Society); owszem, istnieje coś takiego.

Scargill uderzył w marcu 1984 r. Był pewien, że wygra. Zawsze wygrywał. W 1974 r. obalił rząd konserwatywny, przez jego i nieco mu podobnych upadli laburzyści w 1979 r. Aż strach pomyśleć, co stałoby się ze Zjednoczonym Królestwem, jeśliby zwyciężył i teraz.

Pewno mało kto wie, że kopalnie likwidowano w W. Brytanii systematycznie. Pierwszy laburzystowski rząd Wilsona zamykał jedną tygodniowo. I nigdy z tego względu nie strajkowano. Plan M. Thatcher nie był niczym nowym. Ale przecież w grę wchodził nie strajk, a ideologiczna batalia – o losy kraju. Pani premier dobrze wiedziała, co ją czeka. Była przygotowana (wielkie zapasy węgla, zapewnienie pokoju z innymi branżami, utworzony, zawczasu, sztab kryzysowy).

Jej minister energetyki, syn robotnika, Peter Walker, zaproponował górnikom niesłychanie korzystny dla nich kompromis. Scargill nie poddał go w ogóle pod głosowanie. A związek był federacją.

Odmawiające zatrzymania pracy kopalnie otoczyły działające z niezwykłą brutalnością „latające pikiety” (po paru miesiącach górnicy z Nottinghamshire podali kierownictwo związku, czyli Scargilla, do sądu – wyrok to 200 tys. funtów grzywny). Te latające pikiety to była jakby prywatna armia Scargilla-dyktatora. Oczywiście w centrum swego królestwa działał jeszcze brutalniej.

Ale, ku zaskoczeniu wszystkich, rząd nie zważając na konsekwencje, na PR, na nic – odpowiedział na przemoc przemocą. Też lotnymi oddziałami policji delikatnością się nie odznaczającymi. „Pozaprawna przemoc nie może zatriumfować” – odpowiadała laburzystom, coraz ostrzej ją atakującym w Izbie Gmin, M. Thatcher.

„Pojedynek” trwał i trwał, ale było już wiadome, że Iron Lady nie ustąpi. Wreszcie, prawie po roku, szeregowi górnicy zmusili Scargilla do głosowania. Przegrał je i przegrał wszystko.

Margaret Thatcher wyeliminowała rewolucyjny socjalizm z W. Brytanii. Zdecydowanie. Całkowicie. Ostatecznie. Raz na zawsze (obecny kryzys tego nie zmieni). Rząd mógł znowu, niezastraszany, rządzić.

Niektórzy górnicy (dostali domki i wielkie odprawy) potrafili przystosować się do nowego życia. Inni nie. Unowocześnienie kraju w ogóle było społecznie kosztowne. Ale jeśli W. Brytania miała podnieść się z kolan, nie wprowadzić w pełni gospodarki nakazowej – nie było alternatywy. Wtedy Brytyjczycy jakby to rozumieli. I M. Thatcher wygrała także kolejne, trzecie z rzędu wybory.

Margaret Thatcher została liderem opozycji w 1975 r. A już w styczniu 1976 r. wygłosiła mowę o dążeniu ZSRR do panowania nad światem. To wtedy prasa sowiecka nazwała ją „Żelazną Damą” (sądząc, że będzie to uznane za epitet!).

Margaret Thatcher, i spośród wszystkich przywódców Zachodu tylko ona, wspierała od początku Reagana w jego epickiej, decydującej batalii przeciw Sowietom. Znowu była prawie sama. „Uważam za swój obowiązek robić wszystko, co mogę, aby wzmocnić i wspomóc odważną strategię Ronalda Reagana, mającą na celu zwycięstwo w zimnej wojnie, którą Zachód powoli, ale zdecydowanie przegrywa”.

Wielotysięczne demonstracje przeciw instalacji pershingów i cruise’ów, za jednostronnym rozbrojeniem, stały protest obok bazy Greenham Common „zatroskanych matek” nie robiły na niej wrażenia. Popierała też reaganowskie SDI („Star Wars”); potem stwierdziła, iż dzięki stanowczości w tej sprawie R.R. „wygrał zimną wojnę”.

Gdy komunista Gorbaczow zaczął jej mówić o wyższości komunizmu, przerwała mu: „niech pan nie mówi głupstw. Nie potraficie nawet wykarmić własnych obywateli”. Uprzedziła go także, żeby nie próbował wbić klina między nią a Reagana, także w sprawie SDI – to bezcelowe, bo podziela zdanie prezydenta.

Wizyta w Polsce, a zwłaszcza jej przyjęcie przez „S” w 1988 r. w Gdańsku, jest nie do zapomnienia.

Jej stosunek do Sowietów/komunizmu był więc, wśród wszystkich przywódców europejskich, wyjątkowy. Zresztą, w czym nie była wyjątkowa?!

Współdziałała z Reaganem jak równy z równym. Często w różnych sprawach strofowała go przez telefon. Zasłaniał wówczas słuchawkę i mówił otoczeniu: „Czyż ona nie jest wspaniała?”.

Już bardzo chora nie tylko pożegnała R.R. w Waszyngtonie – jako jedyny polityk w ogóle – poleciała helikopterem przez całą Amerykę, do Kalifornii, by wraz z rodziną zmarłego prezydenta uczestniczyć w prywatnym pogrzebie.

Mało kto wie też, że to z inicjatywy M. Thatcher w 1986 r. EWG ostatecznie wprowadziła europejski rynek bez granic dla dóbr, usług, ludzi i kapitału (dbała oczywiście też o brytyjskie interesy). Zwróciła się zdecydowanie przeciw Brukseli, gdy zorientowała się, gdzie zmierza eurokracja (J. Delors tego nie ukrywał). Jej słynne przesłanie z Bruges po raz pierwszy stawiające Brukseli granice jej władzy (1988) pozostaje w ogromnej mierze trafne.

Tyle jeszcze chciałoby się przypomnieć, nawet anegdotycznego. * 1950 r., 25-letnia Margaret Roberts wstąpiła do namiotu wróżbiarki. I usłyszała „Będziesz wielka, wielka jak Churchill”. * 22 marca 1979 r. Wotum nieufności wobec rządu socjalistycznego (311:310). „Otrzymałam szansę, swą jedyną szansę”. * 4 maja 1979 r. „Wygrywamy. Największą przewagą, jaką którakolwiek partia uzyskała od 1945 r., przy największym w historii przypływie do nas robotników wykwalifikowanych”.
Nigdy nie przegrała. Jej wróg, kompletne zero, Michael Heseltine, rzucił jej wyzwanie w listopadzie 1990 r. Była w Paryżu, nie prowadziła żadnej kampanii. Wygrała 204:152, ale głupie przepisy (potem zmienione, a zresztą i wtedy, później, J. Major uzyskał poparcie mniejsze), wymagały kilka głosów więcej. Nie stanęła do II tury. Była pragmatykiem, na pewno poprawiłaby, jak niefortunny zresztą następca, niepopularny podatek pogłówny i zwyciężyła po raz czwarty. Ostatni, jak zapowiadała. Konserwatyści dzięki niej wygrali raz jeszcze. Ale był to triumf pyrrusowy.

Dzięki niej? Jak najbardziej. Gdy zakomunikowała ustąpienie, zgłoszono wniosek o wotum nieufności wobec torysów. I wtedy, w Izbie Gmin, pokazała klasę nadzwyczajną. Bez cienia żalu nad sobą, promieniująca jeszcze większą, elektryzującą, przyćmiewającą otoczenie charyzmą wygłosiła chyba mowę życia. Wniosek oczywiście upadł. Na sali można było wręcz wyczuć atmosferę: Boże, ona jest wspaniała. W środku jej wystąpienia jeden z posłów krzyknął: „Wycofaj to [rezygnację]. Mogłabyś wytrzeć podłogę tymi ludźmi”.

Słyszałem wtedy we wrogiej Lady Thatcher BBC płaczące na ulicy dziewczęta. Następnego dnia nagłówek w „Daily Express” głosił: „Co żeście zrobili?”. Zaiste.


W artykule Jacek Kwieciński wykorzystał książkę Claire Berlinski z 2008 r. „There’s no Alternative. Why Margaret Thatcher Matters”.

Źródło: Nowe Państwo