Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

​TYLKO U NAS! Felsztyński: Bieriezowski chciał udowodnić, że jest silniejszy od Putina

Nie dał sobie wytłumaczyć, że wokół niego koncentruje się potężna grupa osób, którym nie wolno ufać. Ludzi, którzy go zdradzali, ponieważ prowadzili własną grę. Ponadto nie dopuszczał myśli, że w jego otoczeniu działały rosyjskie specsłużby – mówi Ju

Autor: Olga Alehno

Nie dał sobie wytłumaczyć, że wokół niego koncentruje się potężna grupa osób, którym nie wolno ufać. Ludzi, którzy go zdradzali, ponieważ prowadzili własną grę. Ponadto nie dopuszczał myśli, że w jego otoczeniu działały rosyjskie specsłużby – mówi Jurij Felsztyński, historyk, przyjaciel zamordowanego w 2006 r. Aleksandra Litwinienki w rozmowie z Olgą Alehno („Codzienna”).

Jak oświadczył Dmitrij Pieskow, rzecznik prasowy Władimira Putina, „parę miesięcy temu” Bieriezowski przekazał Putinowi list, w którym przyznał się, że popełnił wiele błędów, przeprosił za nie i poprosił Putina o możliwość powrotu do Rosji. Czy Bieriezowski faktycznie mógł napisać taki list?

Stanowczo mógł. Wpisuje się to w historię stosunków Bieriezowskiego i Putina. Boris traktował te kontakty jak relację równych sobie osób. Jestem pewien, że taki list zaczynał się od słów „Wołodia”, a nie np. „Szanowny Władimirze Władimirowiczu”.

Podejrzewam, że ten list został napisany w pierwszej połowie stycznia br. Wtedy do Izraela na okres świąt w Rosji, który trwa od prawosławnego Bożego Narodzenia do rosyjskiego sylwestra, czyli od 6 do 13 stycznia, tradycyjnie zjeżdża wielu rosyjskich polityków pochodzenia żydowskiego. Po ogłoszeniu śmierci Borisa szef Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski oświadczył, że po raz ostatni rozmawiał z Bieriezowskim właśnie w Izraelu w styczniu tego roku. Podejrzewam, że Żyrinowski mógł przywieźć taki list od Bieriezowskiego Putinowi. List prawdopodobnie pisany w pośpiechu w jakiejś restauracji.

Czy w tym liście Bieriezowski mógł napisać, że chciał wrócić do Rosji?

Dlaczego nie? Który z rosyjskich emigrantów nie chce wrócić do Rosji? Wszyscy chcą, ale wraca garstka. Jeżeli Bieriezowski napisał, że myśli o powrocie, niczym nie ryzykował. Gdyby Kreml przystał na tę propozycję, Bieriezowski zacząłby prosić o jakieś gwarancje, stawiać warunki. Od listu do powrotu droga daleka. Zresztą i tak uważam, że nie wróciłby do kraju.

Dlaczego Pan tak uważa?

Wiedział, że jeżeli wróci, trafi do więzienia. W zeszłym roku w Rosji powstała wielka produkcja filmowa, przedstawiająca go w fatalnym świetle. Ten film pokazano wielokrotnie we wszystkich głównych stacjach telewizyjnych Rosji i we wszystkich rosyjskich programach za granicą. Padły w nim bardzo poważne oskarżenia pod adresem Bieriezowskiego.

Znalazło się w nim m.in. oświadczenie Michaiła Kadaniowa, który w marcu 2004 r. został skazany na 20 lat więzienia za zlecenie zabójstwa lojalnego wobec Bieriezowskiego deputowanego Dumy Państwowej Siergieja Juszenkowa. Kadaniow, przesiedziawszy już 10 lat w więzieniu, przyznał się, że rzekomo otrzymał od Bieriezowskiego zlecenie na zabójstwo Juszenkowa, i prosił, aby te zeznania zostały dołączone do prowadzonej od lat w Rosji sprawy karnej przeciwko Bieriezowskimu.

Rząd rosyjski nie zaprzestał więc swoich działań na rzecz zbierania materiałów przeciwko Bieriezowskiemu. Przypuszczenia rosyjskich mediów, że Bieriezowski już nikogo nie interesował po tym, jak przed londyńskim sądem przegrał proces z oligarchą Romanem Abramowiczem, są absolutnie nieprawdziwe. Już samo to, że powstał film na jego temat, wskazuje, że Bieriezowskim interesował się i rosyjski rząd, i służby specjalne.

Co Pana zdaniem było największym politycznym osiągnięciem Bieriezowskiego, a co porażką?

Zdecydowanie pozytywnie oceniam jego działania w 1996 r., kiedy wraz z grupą oligarchów wsparł kampanię prezydencką Borysa Jelcyna. Użyto wówczas rozmaitych wybiegów, których w świetle standardów prawa zachodnioeuropejskiego z pewnością nie uznano by za właściwe. Ale wtedy dzięki pewnym posunięciom udało się w demokratycznych wyborach wywindować na fotel prezydencki Borysa Jelcyna, którego rywalem był Giennadij Ziuganow, lider rosyjskich komunistów. Zmiany dokonano więc w sposób demokratyczny, a nie poprzez wprowadzenie stanu wyjątkowego czy anulowanie wyborów, jak chciał to zrobić gen. Aleksander Korżakow, który był wówczas szefem ochrony Jelcyna. W 1996 r. Rosja stała na progu dyktatury. Jelcyn już wtedy podpisał, choć jeszcze nie ogłosił, rozkaz o anulowaniu wyborów i wprowadzeniu stanu wyjątkowego, motywując decyzję trwającą tzw. pierwszą wojną w Czeczenii (1994–1996). Wielu ekspertów uważa też, że sam akt rozpoczęcia wojny w Czeczenii miał być pretekstem do ogłoszenia stanu wyjątkowego i mianowania się przez Jelcyna dyktatorem.

Z kolei największa porażka Bieriezowskiego również jest związana z wyborami, ale tymi z 2000 r., kiedy jako jeden z członków gabinetu cieni, do których należał też oligarcha Roman Abramowicz, poparł kandydaturę Putina. Ci wszyscy oligarchowie nie dostrzegli, że za Putinem stoi FSB. Nie rozumieli, że łatwość, z jaką udało się im przeforsować w wyborach swojego kandydata, nie świadczyła wcale o tym, że są tacy mądrzy i świetnie zorganizowani, ale o tym, że nie zorientowali się, jakie siły prowadzą Putina wprost ku prezydenturze.

Nazajutrz po wyborze zrozumieli w czym rzecz, ale było już za późno. Ci, którzy doprowadzili Putina do władzy – np. Aleksander Wołoszyn, Roman Abramowicz, Walentin Jumaszew – szybko zamknęli usta. Skulili się. Pojęli, że trzeba udawać, że nic się nie stało. Bieriezowski natomiast zaczął walczyć z Putinem o władzę. Próbując udowodnić sobie i wszystkim innym, że jest od niego silniejszy. I na tym polegał jego tragiczny błąd. On nie mógł wygrać tej walki.

Źle oszacował swoje siły?

Bieriezowski nie znał się na ludziach. Potrafił cenić kogoś za jego przedsiębiorczość, ale absolutnie ignorował to, czy ten ktoś jest uczciwy, czy nie. Nie interesowała go strona etyczna.

I ta zasada opierania się na ludziach przedsiębiorczych niezależnie od tego, czy byli dobrzy, czy nie, w sumie działała. Ale tylko do czasu, gdy Bieriezowski był u władzy i z nią współdziałał. Jak znalazł się w opozycji, jego nieumiejętność właściwej oceny ludzi zaczęła działać przeciwko niemu.

W życiu i w polityce można bowiem z korzyścią wychodzić na układach z draniami, ale jest jeden warunek: trzeba mieć za sobą władzę. Bo to budzi respekt i lęk. A jak się trafia w takich uwarunkowaniach do opozycji i zmieniają się priorytety, nagle człowiek wychodzi na bezbronnego słabeusza. Otoczenie zaczyna zdradzać. I w takiej sytuacji znalazł się Bieriezowski w 2000 r.

Nie dał sobie wytłumaczyć, że wokół niego koncentruje się potężna grupa osób, którym nie wolno ufać. Ludzi, którzy zawsze będą go zdradzali, ponieważ prowadzą własną grę. Ponadto nie dopuszczał myśli, że w jego otoczeniu działały rosyjskie specsłużby. Dawni przyjaciele sukcesywnie byli wyjmowani z jego otoczenia niczym cegły z fundamentu budowli, zawsze gdy w życiu Bieriezowskiego następowało jakieś przełomowe wydarzenie. Potem taka cegiełka otwierała usta i okazywała się już nie człowiekiem zaufania Bieriezowskiego, ale kimś nasłanym przez specsłużby (np. Andriej Ługowoj, jeden z podejrzanych o otrucie Aleksandra Litwinienki). Te niepowodzenia za każdym razem były dla Borisa zarówno katastrofą, jak i niespodzianką. Bo on bardzo długo nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego ci ludzie, na których on się opierał przez wiele lat, kiedy jeszcze był u władzy, dlaczego oni nagle zaczynają się zachowywać inaczej. Do końca nie rozumiał, że sytuacja się zmieniła i otoczenie, w którym żył, zmieniło się wraz z nią.
 

Autor: Olga Alehno

Źródło: Gazeta Polska Codziennie