Prezydent Joe Biden zaapelował we wtorek do pracodawców portowych, by przedstawili uczciwą ofertę strajkującym dokerom. Biały Dom stara się powstrzymać gospodarcze i polityczne skutki wstrzymania pracy w amerykańskich portach, poinformował „New York Times”.
„Negocjacje zbiorowe to dla pracowników najlepszy sposób na uzyskanie wynagrodzenia i świadczeń, na jakie zasługują. (…) Zarobki kadry kierowniczej wzrosły wraz z dochodami, a zyski trafiały do akcjonariuszy w rekordowej wysokości. Byłoby sprawiedliwe, żeby pracownicy, którzy podczas pandemii narażali się na ryzyko, aby utrzymać otwarte porty, również odnotowali znaczący wzrost swoich wynagrodzeń”
– cytuje gazeta oświadczenie prezydenta.
„NYT” zwraca uwagę, że spór pracowniczy około 45 tys. pracowników z operatorami portów postawił Bidena i wiceprezydent Kamalę Harris w skomplikowanej sytuacji. Przedłużający się strajk może na kilka tygodni przed wyborami prezydenckimi wywołać zakłócenia w całej amerykańskiej gospodarce, powodując niedobory, zwolnienia i jeszcze wyższe ceny dla konsumentów.
Firma doradcza Oxford Economics oceniła, że każdy tydzień strajku przyniesie od 4,5 do 7,5 mld dolarów strat.
Strajk rozpoczął się po miesięcznym impasie w negocjacjach między dokerami a pracodawcami. Robotnicy forsowali podwyżki płac przekraczające propozycje, które otrzymali. Ich związek zawodowy walczy także z automatyzacją w portach. Argumentuje m.in, że będzie to oznaczać utratę wielu stanowisk pracy.
Jak podkreśla „NYT”, Biden powiedział, że nie użyje federalnego prawa pracy, aby zmusić pracowników do powrotu do pracy. Zdecydował o tym pomimo nacisków ze strony Republikanów, obawiających się ekonomicznych skutków strajku dla gospodarki.
Realizacja ich postulatu "siłowego" zakończenia strajku tuż przed listopadowymi wyborami prawdopodobnie spowodowałaby spadek poparcia dla Demokratów wśród grup pracowniczych. Szczególnie istotne znaczenia miałoby to w stanach z niezdecydowanym elektoratem, jak Pensylwania, Wisconsin i Michigan. Tam właśnie może zapaść rozstrzygnięcie wyników prezydenckiego głosowania.
Jeśli prezydent Biden miałby skorzystać z prawa do interwencji, „pojawiłyby się naprawdę negatywne konsekwencje polityczne nie tylko dla niego i jego dziedzictwa, ale także dla wiceprezydent Harris i jej kampanii prezydenckiej” - ocenił William Brucher, profesor Uniwersytetu Rutgers, specjalista w zakresie badań nad związkami zawodowymi.