- To było całościowe zwycięstwo Republikanów. Mowa tu nie tylko o rezultacie wyborów prezydenckich, ale też o wyborach do Senatu i prawdopodobnej wygranej w Izbie Reprezentantów. Wyniki wyborów w USA mówią nam również, że po raz trzeci z rzędu największe amerykańskie sondażownie, często bardzo renomowane, brutalnie się pomyliły. Przede wszystkim mieliśmy niedoszacowanie Donalda Trumpa w większości tzw. swing states, czyli w stanach wahających się – komentuje w rozmowie z portalem Niezalezna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
Donald Trump zwyciężył w wyborach prezydenckich w USA, zaś Republikanie zyskali kontrolę nad Senatem i mają szansę na utrzymanie większości w Izbie Reprezentantów.
- To było całościowe zwycięstwo Republikanów. Mowa tu nie tylko o rezultacie wyborów prezydenckich, ale też o wyborach do Senatu i prawdopodobnej wygranej w Izbie Reprezentantów – wskazuje w rozmowie z portalem Niezalezna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
Wyniki wyborów w USA mówią nam również, że po raz trzeci z rzędu największe amerykańskie sondażownie, często bardzo renomowane, brutalnie się pomyliły. Przede wszystkim mieliśmy niedoszacowanie Donalda Trumpa w większości tzw. swing states, czyli w stanach wahających się. Dotyczy to zwłaszcza północy kraju – Michigan czy Wisconsin. Pod koniec kampanii Kamala Harris prowadziła tam w sondażach, w pierwszym z wymienionych w średniej sondażowej nawet o 1,7 proc. Tymczasem w obu tych stanach wygrał Trump.
Zwycięstwo Trumpa zostało tak szybko ogłoszone przede wszystkim dlatego, że w tym roku jego przewaga jest bardzo wyraźna. Nie tak jak w 2020 r., gdy Biden wygrywał w Georgii czy Arizonie minimalną większością głosów.
Widać, że Trump poszerzył swoje poparcie w grupach elektoratu, który do tej pory najczęściej głosował na demokratów – mówi Winiarski.
Mamy też ewenement historyczny niespotykany w amerykańskiej polityce od przełomu lat 60-70. Stany takie jak Pensylwania, Wisconsin i Michigan dokonały tzw. triple swingu. Trzykrotnie w trakcie trzech kolejnych wyborów prezydenckich zmieniły swoją afiliację partyjną. Trump wygrywał tam w 2016 r., przegrywał w 2020 r. i ponownie wygrał teraz.
Wszystko wskazuje również na to, że Trump wygrał głosowanie powszechne. A zatem w wymiarze symbolicznym mandat do sprawowania władzy przez Trumpa będzie większy niż w 2016 r. Ponadto wytrąca to argumenty z rąk przeciwników, którzy, tak jak Tim Walz, postulowali likwidację Kolegium Elektorów, zarzucając, że jest to mechanizm premiujący republikanów, bez którego nie byliby w stanie wygrać w obecnych czasach wyborów. Wygrywając w głosowaniu powszechnym, Trump zadał kłam tym teoriom.
Nie mam wątpliwości, że po tych wyborach powinna przyjść refleksja w Partii Demokratycznej. Kamala Harris nie była dobrą kandydatką. Wybrano ją, bo nie było nikogo lepszego. Słabo prowadziła swoją kampanię i dlatego ta podmiana nie wyszła demokratom na dobre. Bardzo długo nie przedstawiała swojego programu wyborczego, unikała wywiadów, a gdy już szła do telewizji, wypadała bardzo słabo. Refleksja w szeregach partii przyjdzie, jednak dopiero wtedy, gdy opadnie kurz po ostatniej politycznej bitwie. Rozliczenia się pojawią, ale staną się one czynnikiem wywołującym kolejne napięcia wewnątrz partii. Różne frakcje będą się wzajemnie oskarżały o to, co pogrzebało szanse demokratów na utrzymanie się w Białym Domu.