Zasada wyrażona przez lorda Ismaya – w odpowiedzi na pytanie, po co istnieje NATO – jest też najkrótszą maksymą wyrażającą podstawowe interesy strategiczne Polski: „Trzymać Rosjan z dala, Amerykanów przy sobie, a Niemców przy ziemi”. Konieczność trzymania Amerykanów blisko nie wynika z jakiegoś idealizmu i intelektualnej karłowatości, jak sugerują niektórzy domorośli stratedzy. Jest narzędziem do realizacji dwóch pozostałych celów w naszym niezmiennie trudnym sąsiedztwie. Każda amerykańska strategia, która stwarza szansę na ich realizację, jest wartościowa dla Polski i takie cechy widać w myśleniu administracji Trumpa wyrażonym w Narodowej Strategii Bezpieczeństwa.
Krytyka Unii Europejskiej, która w coraz większym stopniu jest narzędziem konsolidacji wpływów Berlina na kontynencie, służy interesom Warszawy.
Tak samo jak interesom Polski służy, wyraźnie zaznaczona w dokumencie, gotowość do pogłębiania współpracy z państwami naszego regionu. Ta ważna deklaracja, została świadomie przemilczana w reakcjach przedstawicieli polskiego rządu. Nic dziwnego, bo jeśli można mówić o jakiejś strategii premiera Donalda Tuska i ministra Radosława Sikorskiego, to byłaby ona odwrotnością maksymy lorda Ismaya:
„Z Rosją zrobić reset, Amerykanów obrazić, a Niemców poprosić o objęcie przywództwa”.
Strategia wojen kulturowych
Jedną z cech nowej NSS, co bywa też częstym przedmiotem krytyki, jest zmiana tonu w dokumencie – częścią strategii USA stały się masowa, legalna i nielegalna migracja, los amerykańskiej klasy pracującej i krytyka transnarodowych instytucji. Język też jest wyraźnie inny niż w poprzednich dokumentach. Są to sprawy, które dotyczą polityki wewnętrznej – mówią oburzeni eksperci – a ludzie Trumpa uczynili wojnę kulturową prawicy z lewicą elementem polityki międzynarodowej USA. W dokumencie czytamy m.in., że „zwycięstwo radykalnych ideologii, które chcą zastąpić kompetencje i osiągnięcia faworyzowaniem uprzywilejowanych grup [w ramach tzw. polityki równościowej DEI], uczyniłoby Amerykę nierozpoznawalną i niezdolną do obrony samej siebie”. W części dotyczącej energii podkreślono:
Mamy też krytykę Unii Europejskiej z konserwatywnych pozycji. „Większe problemy stojące przed Europą obejmują działania Unii Europejskiej i innych organizacji transnarodowych, które podważają wolność polityczną i suwerenność, polityka migracyjna, która zmienia kontynent i generuje konflikty, ograniczenia wolności słowa i zwalczanie opozycji politycznej” – czytamy. Obecna administracja stwierdza, że „rosnący wpływ patriotycznych partii europejskich rzeczywiście daje powód do wielkiego optymizmu”.
Panika na salonach
Te ustępy wywołały oburzenie wśród europejskich elit. Europa to przecież sojusznik, a jest krytykowana w dokumencie dużo bardziej zajadle niż Rosja – można było usłyszeć. Warto jednak pamiętać, że w momencie rozpoczęcia wojny hybrydowej na wschodniej granicy Polski to aktywiści finansowani przez właśnie te transnarodowe organizacje, ze wsparciem polityków opozycyjnej partii „europejskiej” i instytucji UE, prowadzili działalność dywersyjną.
Była też wojna kulturowa, w tym przypadku wymierzona w tych, którzy nosili polski mundur i bronili polskiej granicy.
Trump ma podstawy do tego, by jego strategia 2.0 była bardziej ideologiczna i wojenna niż wersja z lat 2016–2020. Liberalna międzynarodówka, eurokraci, także politycy polskiego obozu rządzącego, na czele z Donaldem Tuskiem oraz Radosławem Sikorskim i jego żoną, robili wszystko, by wpłynąć na amerykańską demokrację. Za pośrednictwem USAID często robiono to z pomocą pieniędzy amerykańskiego podatnika. Ci, którzy uważają, że nie jest normalne, by USA krytykowały instytucje UE, powinni się zastanowić, czy jest normalne, że kandydat w polskich wyborach opowiada historię o rzekomej agenturalności kandydata na prezydenta USA, że eurokraci stają się de facto wolontariuszami w kampanii jego rywalki, a żona szefa polskiej dyplomacji porównuje go do Hitlera i Mussoliniego. Ci, którzy użyli wszystkich brudnych sztuczek w arsenale, a i tak przegrali, udają niewiniątka i próbują nam wmówić, że przyszedł Trump i zamienił las, w którym wszystkie zwierzęta żyły w zgodzie, na bezlitosną dżunglę.
Jaki koniec hegemonii?
Jeśli możemy mówić o pewnej rewolucji językowej w nowej NSS, to w kwestii priorytetów strategicznych USA mamy zasadniczą kontynuację. Korekta polega jedynie na tym, że autorzy wprost mówią rzeczy, które naprawdę były jasne od dawna. W tekście pojawia się zdanie o „skończeniu z postrzeganiem NATO” jako „wiecznie rozszerzającego się sojuszu”. Te bolesne słowa, szczególnie dla Kijowa, oddają jednak stan faktyczny, istniejący co najmniej od 2008 r. i zablokowania ścieżki do członkostwa dla Ukrainy i Gruzji przez Angelę Merkel. Zrozumiałe jest, że zachodnie stolice europejskie chciałyby zachować swoje „soft power”, polegające na tym, by ścieżka faktycznie zamknięta była deklaratywnie otwarta. Bezpośredniość języka NSS ma też na celu powiedzenie szlachetnym Europejczykom, że ta gra już się skończyła.
Ta sama dynamika dotyczy tzw. końca amerykańskiej hegemonii, który w polskich mediach ogłaszają niezbyt lotni analitycy. Bartłomiej Sienkiewicz mówił nawet: „Właśnie straciliśmy NATO”. Tyle że strategia oparta na idei hegemonii USA jako dominującej potęgi światowej skończyła się już dawno temu, z początkiem administracji Baracka Obamy w 2009 r. Tutaj, znowu, utrzymywanie tej iluzji było w interesie zachodniej Europy. Pomiędzy nimi a prezydentami z Partii Demokratycznej obowiązywała cicha umowa: jedni udawali, że poważnie traktują swoje zobowiązania sojusznicze, a drudzy, że wszystko jest po staremu. Z dwóch stron była to strategia na gapę, czego najlepszym dowodem jest opieszałość Niemiec we wspieraniu Ukrainy i taka sama opieszałość administracji Bidena. Niskim kosztem osiągano dobre samopoczucie, ale na pewno nie realizację celów strategicznych.
Nowa strategia ogłasza wprost: celem jest równowaga potęg. Warto pamiętać, że było to podstawowe założenie zwycięskiej strategii w zimnej wojnie: „Stany Zjednoczone nie mogą dopuścić do takiej dominacji jakiegoś narodu, która zagrażałaby naszym interesom”. Zimna wojna uczy, że to balansowanie niesie za sobą konkretne konsekwencje, a regiony stykowe, jak Niemcy Zachodnie czy Korea, na południe od 38. równoleżnika, uzyskują strategiczne znaczenie, a także realny impuls rozwojowy. To kolejna szansa dla Polski.
„Europa pozostaje strategicznie i kulturowo kluczowa dla Stanów Zjednoczonych” – czytamy w kluczowym fragmencie tekstu. „Nie tylko nie możemy spisać Europy na straty – uczynienie tego byłoby przeciwskuteczne dla realizacji celów, które ta strategia chce osiągnąć” – dla Polski to kolejna perspektywa, tym bardziej że kilka dni po ogłoszeniu NSS nasz kraj został przedstawiony przez Pete’a Hegsetha jako wzorowy sojusznik. Oczywiście to od nas zależy, czy tę szansę wykorzystamy, bo strategia USA zaznacza dobitnie: „nie uratujemy was przed wami samymi”. Dobrym pierwszym krokiem byłoby przypomnienie sobie zasady lorda Ismaya.