Pierwsze pytanie: jakie są obecnie nastroje społeczne w Rosji?
Nikt tego dokładnie nie wie. Ale systematycznie czytam wyniki badań przeprowadzanych przez „Lewadę” – jedyny rosyjski niezależny ośrodek badań socjologicznych. Z tych badań dość wyraźnie wynika, że społeczeństwo rosyjskie jest w ogromnym stopniu bezwolnie konformistyczne. Podporządkowane – jeśli chodzi o wyrażane na zewnątrz poglądy – linii propagandowej upoeszechnianej przez kremlowskie media: telewizję i gazety.
Przypomnę, że w Rosji innych mediów w tej chwili nie ma. Nie ma jakiejkolwiek gazety, radia, już nie mówiąc o telewizji, niezależnych od Kremla. Wszystkie możliwe media, włącznie z Internetem, są całkowicie podporządkowane Kremlowi. To oznacza, że – jak się szacuje - od jednej trzeciej do dwóch trzecich Rosjan (to zależy od stopnia nasilenia konformizmu) mówi na zewnątrz dokładnie to, co chce kremlowska propaganda. Nie oznacza to, że ci ludzie bezgranicznie wierzą w propagandę. I nie oznacza tego, że na pewno postąpią tak, jak mówią, że zrobią. Ale na pewno mamy do czynienia z niesłychanie wysokim poziomem uległości wobec kremlowskiej propagandy. Bo Rosjanie chcą przede wszystkim przeżyć. Zrobią wiele, żeby móc przetrwać kolejne dni, miesiące, lata.
I tak znaczna część młodych ludzi (właśnie realizując tę strategię przetrwania) dużo robi, żeby nie trafić do wojska. Dotyczy to zarówno czasu po rozpoczęciu wojny, ostatniej częściowej mobilizacji, jak i dopiero zapowiadanej mobilizacji pół miliona ludzi. Z powyższych powodów znaczna część zazwyczaj wykształconych młodych ludzi mieszkających w dużych miastach po prostu opuściła Rosję. W tej chwili już wiadomo, że z Rosji wyjechało sto tysięcy informatyków. Wiadomo też, że na emigrację polityczną albo wojenną wyszło z Rosji od 800 tysięcy do 2 milionów „z kawałkiem” głównie młodych i wykształconych ludzi. Ogromna część z nich nie wróci do Rosji w ogóle lub dopóki będzie trwała wojna. A to oznacza, że zniknął też potencjał społecznego protestu typowy (jeśli chodzi o nastroje) właśnie dla tej grupy społecznej.
Ludzie starsi, mieszkający w niewielkich miastach lub na wsi, niewykształceni, na pewno nie wyjdą na ulicę. Na pewno nie będą się buntowali. Najwyżej udadzą się na swoje dacze poza miastem. Mają tam kilkaset metrów kwadratowych ziemi na których uprawiają ziemniaki czy cokolwiek innego, co pozwala im na zapewnienie sobie jako takiej żywności.
Wszystko, co wyżej powiedziałem, nie oznacza jednak tego, że nikt w Rosji nie myśli i że wszyscy chcą się bezwzględnie podporządkować istniejącemu systemowi. Sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana.
Czytałem ostatnio najważniejsze media wychodzące w trzech najbardziej oddalonych od Kremla regionach: Czeczenii, Kaliningradzie i Kraju Nadmorskim obejmującym Władywostok. We wszystkich tych trzech regionach zauważalny jest dystans wobec tego, co robi Kreml. Oczywiście, w każdym z nich wygląda to zupełnie inaczej
Czeczenia to praktycznie niezależne państwo związane z Rosją wyłącznie więzami lojalności między Kadyrowem a Putinem. Z chwilą, gdy zabraknie jednego z tych dwóch ludzi, nie będzie też więzów lojalności. Wtedy Czeczenia może stać się niezależnym państwem nie tylko rzeczywiście, tak jak to jest w tej chwili, ale również pod względem formalnym.
W przypadku Kaliningradu i Władywostoku mamy do czynienia z innymi tendencjami. Ogromna większość tam mieszkających to Rosjanie: ludzie, którzy mówią po rosyjsku i czują związki z kulturą rosyjską. Ale niekoniecznie uważają Kreml za jedyną wyrocznię i postępują tylko według instrukcji stamtąd płynących.
Tamtejsze elity polityczne koncentrują się na rozwiązywaniu własnych, regionalnych problemów. A wojnę z Ukrainą traktują z bardzo dużym dystansem, głównie jako ciężar dla swojego własnego regionu. Bo przecież każdy region - w ramach częściowej mobilizacji - dostał przydział ludzi, których trzeba dostarczyć do wojska. Nikogo nie interesowało to, czy oni nadają się, czy się nie nadają. Po prostu, tyle i tyle tysięcy ludzi z każdego regionu ma trafić na front w ramach tak zwanej częściowej mobilizacji.
Było to straszliwe obciążenie dla wielu regionów. Ich ogromnym kłopotem, troską i uszczerbkiem. Kilka regionów sprzeciwiło się tak przeprowadzanej mobilizacji. Tak postąpiły Czeczenia i Tuwa. Kaliningrad i Władywostok zaś mobilizację przeprowadziły. Ale i tak wyraźnie widać, że w politycznym myśleniu regionalnych elit dominują przede wszystkim problemy wewnętrzne, regionalne. Przecież świat człowieka mieszkającego we Władywostoku to widnokrąg azjatycki, a nie rosyjski. Tym samym myśli on głównie o tym, jak przetrwać w swoim najbliższym środowisku, a nie jak zwyciężyć w wojnie z Ukrainą, która jest naprawdę niesłychanie daleko.
Pan Profesor mówił o wyjeździe nawet dwóch milionów młodych ludzi. Jednak oprócz tych, którzy wyjechali, w Rosji zostało jeszcze całe mnóstwo młodych ludzi, którzy mogą walczyć. Więc armia rosyjska będzie miała z kogo wybierać.
Gdy Niemcy nazistowskie weszły w ostatnią fazę wojny, do wojska powoływano ludzi mających zarówno 16, jak i 65 lat. Oczywiście, nie pomogło to nazistowskim Niemcom.
W chwili, gdy Rosja rozpoczynała wojnę z Ukrainą, w Rosji mieszkało 146 milionów ludzi (włącznie z okupowanym Krymem). Cztery nowe regiony z Ukrainy zaanektowane do Rosji też liczą łącznie kilka milionów osób.
Inaczej mówiąc, zasoby mobilizacyjne Rosji są niesłychanie duże. Co prawda mniejsze od tych, którymi dysponowały nazistowskie Niemcy w szczytowym okresie swoich sukcesów militarnych. Ale i tak niesłychanie duże, jeśli chodzi o liczbę ludzi. Jednakże wszystkich tych ludzi trzeba wyposażyć. I to w mnóstwo różnych rzeczy (nie tylko w broń i hełmy), których rosyjski przemysł należący do tak zwanego kompleksu militarno-obronnego po prostu nie może wyprodukować. Oznacza to, że - owszem – można przeprowadzić mobilizację. Ale tych ludzi nie wysyła się na front po nic innego, jak tylko po nieuchronną śmierć!
Przecież, jak czyta się komunikaty ukraińskie i rosyjskie o stratach wojennych po jednej i po drugiej stronie (oczywiście Ukraińcy podają straty rosyjskie, a Rosjanie ilu zabito Ukraińców), to widać wyraźnie ogromną dysproporcję między tymi oficjalnymi danymi. Według nich przeciętnie od pięciu do dziesięciu razy więcej jest zabitych i rannych żołnierzy rosyjskich niż ukraińskich. Mówię o oficjalnych danych, które są na pewno szacunkowe i przesadzone. Ale tak czy inaczej świadczą o tym, że w czasie obecnej wojny rosyjskie wojsko ponosi ogromne straty. A panujący wśród rosyjskich żołnierzy poziom motywacji do działań ofensywnych nie jest zbyt duży i to najłagodniej mówiąc. Już nie wspomnę o niesłychanie niskim poziomie wyposażenia wojskowego, wyszkolenia militarnego oraz zdolności dowódczych kadry. Od lutego ubiegłego roku ta kadra została ogromnie przetrzebiona. Ze wszystkich podanych przeze mnie powodów nie można więc spodziewać się tego, że powołanie nawet kilku milionów ludzi w ramach mobilizacji zmieni sytuację na froncie.
W takim razie kto – według Pana Profesora – ma większą szansę na wygranie tej wojny? Bo zdaje się, że jest to już wojna na wyczerpanie sił ludzkich, militarnych, gospodarczych.
Jest to wojna w coraz większym stopniu totalna. Oczywiście, w odniesieniu do tego, co Rosja zamierza uczynić wobec Ukrainy.
Proszę zauważyć, że wokół Bachmutu mamy właściwie do czynienia z wojną pozycyjną. Generalnie polega ona na tym, że Rosjanie po wielu tygodniach ofensywy zajęli po kilkaset metrów na linii frontu na północ i wschód od Bachmutu. Inaczej mówiąc, w tej chwili mamy już do czynienia z wojną prowadzoną z okopów. Chodzi w niej głównie o to, żeby zadać drugiej stronie jak najwięcej strat. I tutaj Ukraińcy mają wyraźną przewagę.
Drugi poziom obecnej wojny to dążenie Rosjan do zniszczenia infrastruktury krytycznej, a więc przede wszystkim sieci energetycznej i elektrowni Ukrainy. Aby zniszczyć elektrownie, używa się pocisków strategicznych dalekiego zasięgu. Takich, które są zdolne do przenoszenia broni atomowej. A na przykładzie tego, co stało się w Dnipro (dawniej zwanym Dniepropietrowskiem), wyraźnie widać, że z całkowitym rozmysłem dopuszcza się do ogromnych strat wśród ludności cywilnej. To drugi raz, kiedy ta sama ekipa lotników kierujących bombowcami wystrzeliła w stronę miasta pocisk przeznaczony do niszczenia dużych okrętów. A w takiej sytuacji owe samosterujące pociski wybierają największy obiekt pływający (a tu budynek) znajdujący się najbliżej zaplanowanego celu. Tak bowiem zostały one skonstruowane.
W przypadku Krzemieńczuka i teraz Dnipro skończyło się to masakrą ludności cywilnej. Rosjanie więc po raz kolejny w sposób świadomy popełnili zbrodnię wojenną i to bardzo daleko od linii frontu. Nie jest to zresztą jedyna zbrodnia na ludności cywilnej. Jednak to dążenie do zniszczenia możliwości funkcjonowania nie tylko państwa czy armii ukraińskiej, ale też narodu ukraińskiego, okazuje się w dużym stopniu nieskuteczne.
Przecież w tej chwili energia elektryczna jest dostępna w większości regionów Ukrainy. A to oznacza, że Rosjanie nie są w stanie zniszczyć ukraińskiej infrastruktury krytycznej. Pomimo używania najnowocześniejszych broni, którymi dysponują!
Jednocześnie Rosja znajduje się w coraz gorszej sytuacji gospodarczej. Nie tylko ze względu na emigrację ogromnej części najbardziej wykształconej kadry, ale również ze względu na brak łatwego dostępu do nowoczesnych technologii. Przemysł co prawda funkcjonuje, ale produkuje coraz gorsze towary, w tym i sprzęt wojskowy. Rosja również traci dochody ze sprzedaży surowców energetycznych i jest zmuszona sprzedawać je Chinom po bardzo niskiej cenie. Tym samym mamy do czynienia z procesami zmniejszania się gospodarczego potencjału Rosji. Rezultaty tych procesów będą jednak wyraźnie widoczne dopiero w długim okresie czasu
Im dłużej więc będzie trwała wojna, w im większym stopniu Zachód (a więc Rammsteinowska koalicja 50 państw) będzie pomagał Ukrainie, tym Rosja będzie miała mniej szans na wygraną. A w tej chwili wygraną dla Rosji (a więc czymś możliwym do ogłoszenia jako sukces) jest już tylko całkowite opanowanie czterech regionów Ukrainy we wrześniu ceremonialnie włączonych w skład Rosji.
Ale podobno Putin przygotowuje Rosję właśnie do długiej wojny! A więc jeżeli wojna potrwałaby bieżący rok, może jeszcze przyszły, to może jednak Ukraińcy nie przetrwają i w końcu poddadzą się?
Jest to pytanie niesłychanie ważne! Bo ono dotyczy poziomu wytrzymałości nawet nie tyle materiałowej czy ludzkiej, ale przede wszystkim psychicznej: jak długo można walczyć na froncie; jak długo można psychicznie wytrzymać sytuację powodującą, że miliony ludzi znajdują się w stanie niesłychanie dramatycznym.
Proszę pamiętać, że w dwudziestym wieku największe wojny trwały cztery, pięć lat. Inaczej mówiąc: miliony ludzi wytrzymywały sytuację, która nie była normalna. I w dodatku znaczna część z nich wytrzymywała II wojnę światową, pamiętając o tym, co działo się w czasie I wojny światowej.
Obecna wojna rosyjsko-ukraińska jest mniej więcej tak samo dramatyczna i traumatyzająca jak II wojna światowa. A obejmuje mniejszą liczbę ludzi. Dotyczy to zarówno sytuacji na froncie, jak i wewnątrz Ukrainy.
Na frontach II wojny światowej jednocześnie potrafiło przebywać kilkanaście milionów ludzi. W tej chwili szacuje się, że na frontach, ale nie w sferze działań bojowych, może łącznie przebywać (po obu stronach łącznie) około dwóch milionów ludzi. Można zatem przypuszczać, że możliwy jest bardzo długi – potencjalnie - okres trwania wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Ukraina założyła sobie jako cel wyzwolenie wszystkich terytoriów ukraińskich znajdujących się w tej chwili pod okupacją rosyjską. To wyzwolenie może być procesem niezwykle długim. Tak jest szczególnie w przypadku bardzo trudnego do opanowania Krymu
Cel Rosji jest całkowicie przeciwstawny. Celem ostatecznym jest stworzenie z Ukrainy terytorium całkowicie podporządkowanego Kremlowi. I to nie tylko ze względu na aneksję terytoriów ukraińskich, ale również ze względu na dążenie do wyeliminowania – jak mówi Putin – wszelkich wpływów i ingerencji zachodnich na Ukrainę. Oznacza to po prostu dążenie do zniszczenia tożsamości i podmiotowości narodu ukraińskiego. Ukraińcy wiedzą o tym i nie sądzę, żeby w takim przypadku przeciwstawne cele walczących stron można było uzgodnić inaczej niż na polu walki.
Wojna jest prowadzona nie dlatego, że Ukraińcy czy Rosjanie są bardzo zaciekli i wrogo do siebie nastawieni, ale dlatego, że cele ich państw są całkowicie przeciwstawne.
A kto ma większe szanse osiągnąć swoje cele: Ukraińcy czy Rosjanie?
Będziemy to wiedzieli po przeprowadzonej ofensywie być może zimowej, być może dopiero letniej.
Jeżeli zacznie się ofensywa zimowa, to tylko wtedy, kiedy będą odpowiednie warunki pogodowe. Natarcie bowiem zacznie się dopiero wtedy, kiedy ciężki sprzęt będzie mógł się poruszać po bezdrożach wschodniej i południowej Ukrainy. Raczej więc dopiero po ofensywie późnowiosennej (czy nawet letniej) będzie wiadomo, która ze stron przejmie inicjatywę strategiczną.
Po jesiennych ofensywach ukraińskich strona rosyjska chce odzyskać inicjatywę poprzez opanowanie Donbasu i od 20 stycznia - Zaporoża. Dlatego też tak ciężkie walki toczą się wokół Bachmutu w Donbasie. Rosjanom udaje się – mówiąc bardzo oględnie – zyskać sukces w sposób niesłychanie umiarkowany. Natomiast wyraźnie widoczne są wielopoziomowe przygotowania do przeprowadzenia ofensywy z jednej i z drugiej strony.
A więc dopiero najbliższa ofensywa pokaże, czego się możemy spodziewać?
Zapewne gdzieś tak mniej więcej w czerwcu lub w lipcu dowiemy się, która ze stron będzie trwale posiadała inicjatywę strategiczną. I wtedy dopiero będziemy mogli przypuszczać, jakie mogą być dalsze losy tej wojny.