Dziennikarzom CNN udało się porozmawiać z ukraińskimi cywilami, którzy przeszli przez rosyjskie obozy filtracyjne. Ich relacje malują bardzo ponury obraz. Fraza „obozy filtracyjne” pojawiła się po raz pierwszy w czasie wojen w Czeczeni. Tak nazywano miejsca, do których trafiali porwani przez Rosjan Czeczeni, ich oficjalnym celem było oddzielenie „terrorystów” od cywili. Część z nich działała półoficjalnie, część była tajna. Szacuje się, że przeszła przez nie nawet jedna piąta mieszkańców tego kraju. Niemal wszyscy byli poddawani w nich torturom, a wiele osób straciło w nich życie na skutek egzekucji lub złych warunków.
Cieszące się bardzo ponurą sławą określenie zaczęło pojawiać się znowu po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Od początku konfliktu Rosjanie wywożą z kraju pojmanych ukraińskich cywili. Michaił Mizincew, szef Narodowego Centrum Zarządzania Obronnego i dowódca oblężenia Mariupola przyznał 8 maja, że niemal 1,2 miliona Ukraińców zostało wywiezione do Rosji, ale Kreml twierdzi, że pojechali dobrowolnie w ramach ewakuacji. Nikt poza Rosją jednak w to nie wierzy, a Ukraińcy alarmują, że pojmani są poddawani brutalnemu procesowi filtracji, zarówno w Rosji jak i w tzw. republikach ludowych.
Telewizji CNN udało się skontaktować z Ukraińcami, którzy przeszli rosyjską filtrację i ich rodzinami. Jednego z nich, Oleksandra Wdowczenko, przesłuchujący wypytywali o poglądy polityczne, wojnę i plany na przyszłość. Po sprawdzeniu dokumentów kazali mu się rozebrać i szukali na jego ciele „nacjonalistycznych” tatuaży czy blizn lub śladów po noszeniu wyposażenia wojskowego. Bili go także, gdy nie spodobały im się jego odpowiedzi. Jego córka powiedziała CNN, że bili tak mocno, że trwale uszkodzili mu wzrok. Mężczyzna miał szczęście, że wyszedł z tego z życiem.
Źródła CNN twierdzą, że rosyjska filtracja stała się ponurą rzeczywistością na terenach, które nadal okupują Rosjanie. Wielu z nich bało się mówić otwarcie, z powodu bezpieczeństwa swoich najbliższych, którzy nadal są w rosyjskich rękach. Praktycznie każdy z nich znał kogoś, kto po dostaniu się w ręce Rosjan zniknął bez śladu.
Ukraińska Rzecznik Praw Człowieka Ludmiła Denisowa powiedziała niedawno, że Rosjanie stworzyli szeroką sieć placówek, w których prowadzą filtrację Ukraińców. Takie obozy mają się znajdować w każdym ukraińskim mieście pod ich kontrolą, a według informacji jej biura filtracji poddano już blisko 40 tysięcy Ukraińców. Dziennikarze CNN widzieli zdjęcie tablic rozstawionych w okupowanym Mariupolu, które informują jego mieszkańców, że dokument świadczący o filtracji jest konieczny do ewakuacji.
Każdy musi przejść filtrację, zarówno kobiety jak i mężczyźni, aby móc poruszać się po mieście.
- powiedziała CNN 20-letnia Karina, której udało się uciec z okupowanego miasta.
Jej ojciec nie miał tyle szczęścia. Od miesiąca przebywa w obozie filtracyjnym utworzonym w jednej z szkół w pobliskiej wsi Bezimenne. Władze Donieckiej Republiki Ludowej oświadczyły w zeszłym tygodniu, że do tej placówki w trzy dni trafiło tysiąc „ewakuowanych” z Mariupolu, a do 17 maja przeszło przez nią ponad 33 tysiące osób.
Zdjęcia satelitarne wykonane przez Maxar Technologies pokazują, że już w marcu utworzono tam miasteczko namiotowe dla filtrowanych.
Karinie udało się skontaktować z ojcem. Powiedział jej, że warunki są tragiczne. Tylko nieliczni osadzeni śpią na materacach rozstawionych w sali gimnastycznej, reszta musi spać na krzesłach lub na podłodze – ci ostatni szybko się pochorowali z powodu niskiej temperatury. Nie mają się gdzie umyć, nie mają też wystarczającej liczby toalet. Do jedzenia dostają rozwodnioną zupę i inne jedzenie kojarzące się z ciężkimi więzieniami, a strażnicy odmawiają podawania chorym leków. Nikt z osadzonych nie wie, dlaczego to akurat na niego padło i nie pozwolono im na przejście filtracji.
Denisowa powiedziała, że centrum w Bezimenne jest jedną z wielu podobnych placówek, które Rosjanie utworzyli w okupowanym Doniecku. W samym Mariupolu ma być ich co najmniej pięć, a według lokalnych władz trafiają do nich osoby, które były świadkami rosyjskich zbrodni wojennych. Jej zdaniem ich prawdziwym celem jest odseparowanie i likwidacja ukraińskich urzędników, członków sił zbrojnych i obrony terytorialnej, aktywistów – i każdego, kogo uznają za zagrożenie dla swoich brutalnych rządów.
Maria Wdowyczenko powiedziała CNN, że wygląda na to, że rosyjscy żołnierze szukają czegokolwiek, co może świadczyć o „nacjonalizmie” filtrowanego Ukraińca. Szukają tatuaży z symbolami narodowymi, przeglądają im telefony i dzwonią do ich znajomych, oglądają zdjęcia. Zdjęcie w tradycyjnej ukraińskiej wyszywance, z flagą lub na tle pomnika Tarasa Szewczenki wystarczą, aby narobić sobie kłopotów. Ona sama grała na bandurze, tradycyjnym ukraińskim instrumencie, ale dzięki ostrzeżeniu od innych „filtrowanych” zdążyła usunąć z telefonu dowodzące tego zdjęcia.
Na razie nikt do końca nie wie, co dzieje się z osobami, którym nie udało się przejść filtracji. Nie wiadomo też ilu z nich zostało zamordowane przez Rosjan. Wdowyczenko powiedziała CNN, że kiedy czekała w kolejce, podsłuchała rozmawiających o tym rosyjskich żołnierzy – i zapamięta to do końca życia. Jeden z nich powiedział swojemu koledze, że zabił już 10 „wrogów ludu” - po czym nie chciało mu się liczyć ich dalej.