Koszulka "Nie Bać Tuska" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Bałtycka beczka prochu. Analiza militarnego układu sił

Ostatnie rosyjskie prowokacje na Bałtyku wskazują, że po długim okresie skupienia uwagi na południu (Donbas, Morze Czarne, Syria) rosyjski niedźwiedź znów wyciąga łapę na północ.

kremlin.ru/commons.wikimedia.org
kremlin.ru/commons.wikimedia.org
Ostatnie rosyjskie prowokacje na Bałtyku wskazują, że po długim okresie skupienia uwagi na południu (Donbas, Morze Czarne, Syria) rosyjski niedźwiedź znów wyciąga łapę na północ. Pazury ma ostre, łup zaś wydaje się bardzo łatwy do zdobycia

Obwód kaliningradzki i obszary Rosji przylegające do Estonii i Łotwy należą do najbardziej zmilitaryzowanych w Europie. Jak stwierdził swojego czasu gen. Ben Hodges, Rosjanie mogą zamknąć Bałtyk dzięki zgromadzonej w tym regionie „dużej liczbie żołnierzy i zdolnościom wojskowym”. Militarna słabość NATO i brak równowagi sił w tym regionie są czynnikiem destabilizującym i zachęcającym do agresji. Obecnie przewagą rosyjską jest zdolność Moskwy do podejmowania wojen ograniczonych w przestrzeni i czasie, z wykorzystaniem elementów zaskoczenia i szybkości działania. Agresja na terytorium natowskie nie pozostanie bez odpowiedzi. Ale Kreml może oczekiwać, że jakakolwiek realna reakcja zajmie Sojuszowi czas wystarczający, by Rosja metodą faktów dokonanych postawiła przeciwnika w nowej sytuacji. Np. zajmując kraje bałtyckie w kilkadziesiąt godzin, a następnie grożąc NATO, że użyje taktycznej broni atomowej, jeśli Sojusz spróbuje odbić utracone terytoria.

Próbę przywrócenia kontroli nad postsowieckimi republikami bałtyckimi Rosja podejmie wcześniej czy później – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Od XVI w. „Pribałtyka” jest w Moskwie postrzegana jako jeden z warunków mocarstwowości Rosji, a członkostwo Litwy, Łotwy i Estonii w NATO jest absolutnie nieakceptowalne.

Nie są Dawidem

Trzy kraje bałtyckie mają malutkie siły zbrojne, czemu dziwić się nie należy, jeśli spojrzeć na ich potencjał demograficzny i ekonomiczny. Trzon wojsk stanowi lekka piechota, przy faktycznym braku sił powietrznych i morskich.

Estońskie wojsko liczy zaledwie 4 tys. ludzi i dysponuje jednym pełnowartościowym batalionem bojowym, obsadzonym przez żołnierzy zawodowych. Przy pełnej mobilizacji rezerwistów siły estońskie mogą sięgnąć 21 tys. żołnierzy. Taką liczbę wojskowych na służbie planuje się osiągnąć do 2022 r., liczba rezerwistów ma wynieść wtedy 90 tys. Podwojona ma też być liczebność paramilitarnego Związku Obrony (Kaitseliit), obecnie mającego 14 tys. członków. Armia nie dysponuje ciężkim sprzętem, a siły powietrzne nie mają nawet jednego bojowego samolotu.

Armia łotewska to jedna lekka brygada piechoty, złożona z dwóch batalionów bojowych. Plus symboliczne lotnictwo i siły morskie. W sumie jakieś 5 tys. żołnierzy. Do tego dochodzi paramilitarna Gwardia Narodowa (Zemessardze) z ok. 10 tys. ludzi, pełniąca rolę rezerwy dla regularnego wojska. W przeciwieństwie do Estończyków, Łotysze mają ciężki sprzęt (kilka posowieckich czołgów, kilka wozów opancerzonych i nieco artylerii) i lotnictwo, w którym jest kilka helikopterów Mi-17 i Mi-2.

Siły zbrojne Litwy to ok. 10 tys. zawodowych żołnierzy. Elitą armii są Siły Operacji Specjalnych (ok. 1,5 tys.), zdolne do podjęcia działania nawet już po dwóch godzinach. Filarem sił lądowych jest jednak częściowo zmechanizowana brygada piechoty „Żelazny Wilk”. Druga brygada jest w trakcie tworzenia. Niedawno przywrócono powszechny obowiązek służby wojskowej i władze liczą, że część powołanych zostanie na stałe w mundurze. Wilno rozbudowuje też obronę terytorialną (ok. 4,5 tys. ochotników), no i działa tu – podobnie jak u północnych sąsiadów – nawiązujący do tradycji „braci leśnych” (antysowiecka partyzantka) paramilitarny Związek Strzelecki (ok. 9 tys. osób).

Łącznie trzy kraje bałtyckie zdolne są wystawić na wojnę cztery–pięć brygad, wspieranych przez obronę terytorialną. To głównie lekka piechota z małą ilością ciężkiego sprzętu i nikłą siłą ognia. Lotnictwo nie ma żadnych zdolności bojowych – skupia się na rozpoznaniu i obsłudze natowskiej misji powietrznej. Obrona przeciwlotnicza sprowadza się do systemów krótkiego zasięgu w rodzaju Stinger i Mistral, przeznaczonych raczej do osłony oddziałów lądowych na polu bitwy.

Siły morskie składają się z nielicznych trałowców i małych łodzi patrolowych. Wszystkie trzy kraje zwiększają wydatki na obronność i podpisują kolejne kontrakty zakupu sprzętu i broni. Największe w ostatnim czasie to 90 bojowych wozów piechoty (IFV) i przeciwczołgowe pociski sterowane Javelin dla Estonii, pojazdy opancerzone i Stingery dla Łotwy, haubice samobieżne oraz Javeliny dla Litwy. Ale te zbrojenia i tak nie wpłyną na miażdżącą przewagę rosyjskiego Goliata.

Samotność na froncie

Kluczową rolę nad Bałtykiem odgrywa Polska, dysponująca najliczniejszymi i mającymi największy potencjał siłami zbrojnymi wśród wschodnich członków NATO. Wojsko liczy w sumie ok. 100 tys. żołnierzy – i to tylko w służbie czynnej. Siły lądowe składają się z trzech dywizji z 13 brygadami manewrowymi, z których 10 jest zmechanizowanych lub pancernych. Polska ma największą, po Turcji, liczbę czołgów wśród europejskich członków NATO. Fakt, że większość z nich pamięta jeszcze czasy Układu Warszawskiego, ale akurat w modernizację sprzętu idą duże środki. Polska opracowuje też zmiany w strukturze sił zbrojnych, ze szczególnym uwzględnieniem komponentu obrony terytorialnej. Innym elementem reorganizacji będzie lokalizacja nowych garnizonów w Polsce wschodniej.

Kolejna rzecz to zapowiedziane zwiększenie liczebności armii. Problem w tym, że możliwości przyjścia południowego sojusznika na pomoc krajom bałtyckim poważnie ogranicza geografia i przede wszystkim fakt, że sama Polska, granicząc z Białorusią i obwodem kaliningradzkim, musi skupić się na obronie własnego terytorium.

Co gorsza, od czasu wstąpienia Litwy, Łotwy i Estonii do NATO militarna obecność Sojuszu na Bałtyku została ograniczona do minimum. Tak naprawdę sprowadzała się tylko do czterech myśliwców patrolujących przestrzeń powietrzną krajów bałtyckich w ramach misji Baltic Air Policing. Dopiero po agresji rosyjskiej na Ukrainę podwojono liczbę maszyn sojuszników: do czterech w Szawlach (Litwa) i czterech w Amari (Estonia). Nie ma natomiast stałej obecności morskiej NATO na Bałtyku. Okręty pojawiają się tylko czasowo, w ramach ćwiczeń. Obecnie Amerykanie utrzymują na zasadzie rotacji w Polsce i krajach bałtyckich pododdziały w łącznej sile zaledwie kompanii. Niewielkie oddziały przysyłają czasem na krótko inne kraje, m.in. Niemcy i Wielka Brytania.

W razie wybuchu wojny NATO planuje przerzut w rejon Bałtyku sił szybkiego reagowania. Tyle że Wspólne Siły Zadaniowe Bardzo Wysokiej Gotowości (VJTF) mają 48 godzin na reakcję. To brygada wspierana przez siły specjalne oraz komponenty morski i powietrzny. Inne oddziały mają siedem dni. Problem w tym, że termin ten określa zdolność sił do rozpoczęcia dyslokacji, a nie ich faktyczne pojawienie się na miejscu. No i musi być na to polityczna zgoda wszystkich 28 krajów NATO – a to zajmuje czas. Oznacza to praktycznie, że zaatakowani przez Rosję Bałtowie mogą liczyć na szybką pomoc jedynie ze strony Amerykanów. Globalną siłą szybkiego reagowania USA jest 82. Dywizja Powietrzno-Desantowa w Fort Bragg w Karolinie Północnej. W jej składzie jest bojowa brygada, którą można w każdej chwili rzucić w dowolny punkt globu – od momentu wydania rozkazu do desantu mija maksymalnie 96 godzin. W ramach brygady jest zaś batalion, który można przerzucić w ciągu 18 godzin.

Marsz na zachód

Od kilku lat Rosjanie na swoim zachodnim kierunku strategicznym prowadzą intensywną modernizację i rozbudowę sił ofensywnych. Dzięki temu błyskawicznie uzyskali w regionie bałtyckim dużą konwencjonalną przewagę nad NATO. Zmiany zaczęły się jeszcze za czasów poprzedniego ministra obrony Anatolija Sierdiukowa i są kontynuowane pod rządami Siergieja Szojgu. Zamknięto wiele małych baz z jednostkami, które tylko na papierze przedstawiały jakąkolwiek wartość. Sprzęt, ludzie i środki finansowe poszły na wzmocnienie innych jednostek. Modernizuje się ich uzbrojenie i zwiększa stan liczebny. W wielu przypadkach tam, gdzie wcześniej poziom ukompletowania wynosił 50 proc., dziś obsadzone są wszystkie etaty. Stworzono też zupełnie nowe bazy i jednostki bojowe. W efekcie powstały w 2010 r. Zachodni Okręg Wojskowy stał się najpotężniejszym z czterech, na jakie dzieli się Federacja Rosyjska. ZOW rozciąga się od Arktyki po Ukrainę, od Uralu po Bałtyk. Z siedzibą w Sankt Petersburgu, poza trzema armiami i samodzielnymi formacjami oraz jednostkami sił lądowych, w jego skład wchodzą też Flota Bałtycka, Flota Północna, znaczące siły powietrzno-desantowe, obrony powietrznej i strategiczne rakietowe (jądrowe).

Najbardziej mobilnymi jednostkami okręgu są trzy dywizje powietrzno-desantowe i powietrzno-szturmowe oraz trzy brygady specnazu, wsparte przez lotnictwo transportowe, lotnictwo bojowe i obronę przeciwlotniczą. To byłby pierwszy rzut w przypadku wojny z NATO, do wykorzystania w pierwszej fazie konfliktu – dający możliwość wykorzystania zaskoczenia i szybkiego działania na dużych odległościach. Przede wszystkim wykorzystany przeciwko krajom bałtyckim.
Drugi rzut, pancerny walec, który potoczyć ma się na zachód, to trzy armie, z czego jedna jest w trakcie formowania. 6. Armia ma sztab w St. Petersburgu. Jej oddziały stoją naprzeciw Łotwy, Estonii i Finlandii. Większość skoncentrowano w obwodzie pskowskim, wokół St. Petersburga i na Przesmyku Karelskim. 1. Armia Pancerna, z jądrem, którą stanowią dwie elitarne dywizje z obwodu moskiewskiego (4. Dywizja „Kantemirowska” z Naro-Fomińska oraz 2. Dywizja „Tamańska”), ma za zadanie prowadzić ofensywę poprzez Białoruś, Polskę i Litwę oraz północną Ukrainę. 20. Armia z siedzibą w Woroneżu jest formowana praktycznie od podstaw. Ma mieć mniej czołgów niż 1. Armia, za to więcej lekkich wozów bojowych. Obie te armie mają dostać nowe czołgi T-14 Armata oraz pojazdy bojowe T-15 Kurganiec.

Kaliningradzki „lotniskowiec”

Dziś, w obliczu możliwości wojny Rosji z NATO na Bałtyku, widać, jak wielkie strategiczne znaczenie ma rosyjska obecność u ujścia Pregoły. Bezpośrednie włączenie północnej części niemieckich Prus Wschodnich do sowieckiej Rosji teraz pozwala Moskwie szachować kraje bałtyckie, Polskę i niemal cały Bałtyk. Kaliningradzka eksklawa jest naszpikowana wojskiem i bronią.

Główna baza morska Floty Bałtyckiej znajduje się w Bałtijsku, tutaj zgrupowano zdecydowaną większość z 50 okrętów nawodnych (m.in. dwa niszczyciele, dwie fregaty, trzy korwety) oraz dwa okręty podwodne Projekt 877. Ważnym elementem sił morskich w tym rejonie są okręty desantowe (m.in. cztery klasy Ropucha i dwa poduszkowce Zubr). Dowództwu Floty Bałtyckiej podlega też znaczna liczba samolotów i helikopterów, przede wszystkim Su-24, Su-27, An-26, Mi-24, Mi-8 i Ka-27. Głównym zadaniem Floty Bałtyckiej jest obrona eksklawy i morskich połączeń między bazami. Ale może być też wykorzystana jako ważny element taktyki A2/AD, blokując na morzu kraje bałtyckie i Polskę, operując na całym obszarze od Zatoki Fińskiej, poprzez Wyspy Alandzkie i od Gotlandii po południowy brzeg morza. Flota rosyjska ma tu ogromną przewagę, bo kraje bałtyckie sił morskich de facto nie mają, polska marynarka wojenna dopiero zaczyna się odbudowywać, Finowie ograniczają się do obrony wybrzeża (choć przyznać należy, że mają najnowocześniejszą flotę w akwenie), Szwedzi po zakończeniu zimnej wojny zredukowali swoją wcześniej bardzo silną flotę, a innych jednostek NATO w akwenie nie ma.

W obwodzie kaliningradzkim stacjonują trzy jednostki lądowe: 336. Brygada Piechoty Morskiej w Bałtijsku, 79. Brygada Zmotoryzowana w Gusiewie (każda liczy po 4 tys. żołnierzy) oraz 7. Pułk Piechoty Zmotoryzowanej w Kaliningradzie. W Czerniachowsku bazuje zaś 152. Gwardyjska Brygada Rakietowa – uzbrojona w pociski taktyczne Toczka-U (zasięg 70–120 km), mogąca zostać szybko uzbrojona w systemy Iskander-M. Mogą one przenosić głowice jądrowe, a ich zasięg wynosi 500 km (nieoficjalnie nawet 700 km). Co oznacza, że z eksklawy Rosjanie mogą razić cele od centralnej Polski po centralną Finlandię. Są tam też rakietowe systemy obrony powietrznej S-300 i S-400. Dzięki nim Rosjanie są w stanie sparaliżować nie tylko całą przestrzeń powietrzną Litwy, ale też południe Łotwy i północ Polski. Ważnym elementem obrony jest zainstalowana w Pioniersku potężna stacja radarowa Woroneż-DM, która omiata obszar do 10 tys. km.

Co ważne, większość wspomnianych sił – choć nominalnie mających zadania obronne – może zostać wykorzystana do operacji ofensywnych przeciwko Litwie i Polsce. W sumie w eksklawie stacjonuje co najmniej 12–15 tys. żołnierzy. Ale Rosjanie mogą szybko zwiększyć ten kontyngent nawet kilkakrotnie – są tu cztery duże bazy, w których składuje się broń i wyposażenie.

Od Pskowa do Lidy

Obszarem koncentracji sił przeznaczonych do uderzenia na Estonię i Łotwę jest obwód pskowski. W Pskowie stacjonuje 76. Gwardyjska Dywizja Powietrzno-Szturmowa. Ta elitarna jednostka, której żołnierze walczyli na Ukrainie i w Syrii, składa się z dwóch pułków powietrzno-szturmowych i jednostek wsparcia. W sumie 7 tys. wyborowych desantowców. W tym samym mieście dyslokowano 2. Samodzielną Brygadę Specnazu. Obie pskowskie jednostki są w pełni ukompletowane (głównie żołnierzami kontraktowymi) i były modernizowane po 2008 r. W bazie Ostrów sformowano latem 2013 r. 15. Armijną Brygadę Lotnictwa. W jej skład wchodzą dziesiątki helikopterów atakujących Mi-28N Nocny Łowca i Ka-52 Aligator oraz transportowe Mi-8MTV-5 i Mi-26T. Startując z Ostrowa rosyjskie śmigłowce mogą dotrzeć do Rygi w godzinę, w zasięgu są też Tallin i Wilno. Co gorsza, śmigłowce lecą zbyt nisko, by namierzyła je łotewska obrona przeciwlotnicza.

Podobna do tej w Ostrowie baza pełna helikopterów ma powstać w Puszkinie, niedaleko St. Petersburga. W bezpośredniej bliskości estońskiej granicy, w 2009 r. powstała zupełnie nowa jednostka: 25. Brygada Piechoty Zmotoryzowanej we Władimirskim Łagrze. W Łudze stacjonują 9. Brygada Artylerii i 26. Brygada Rakietowa, która została całkowicie przezbrojona w mobilne systemy pocisków balistycznych Iskander-M (co najmniej 12 wyrzutni). Obraz naszpikowanego wojskiem obszaru graniczącego z Estonią dopełnia 138. Brygada Piechoty Zmotoryzowanej w Kamience pod Sankt Petersburgiem, wyposażona m.in. w zmodernizowane czołgi T-72B3. Do tego dodać jeszcze trzeba bazę powietrzną w Lewaszowie i rozmieszczone w pobliżu St. Petersburga jednostki uzbrojone w rakietowe systemy obrony powietrznej S-400 Triumf.

Duże znaczenie w razie wybuchu wojny ma Białoruś. Państwo Aleksandra Łukaszenki związane jest traktatem związkowym z Rosją. Systemy obrony powietrznej obu krajów są całkowicie zintegrowane, a ich siły przeprowadzają regularne i częste ćwiczenia na dużą skalę. W razie kryzysu Mińsk – nawet gdyby Łukaszenka próbował uniknąć wciągnięcia go w wojnę z NATO – nie będzie w stanie uniemożliwić Rosjanom użycia białoruskiej przestrzeni powietrznej i lądu. Latem 2013 r. Rosja rozmieściła myśliwce Su-27M3 w bazie w Lidzie, niedaleko Litwy, a teraz chce rozmieścić dwie dodatkowe eskadry w Baranowiczach, nieco na południe od Lidy. Choć dziś Łukaszenka lawiruje, jak może, nie da się wykluczyć nie tylko wykorzystania terytorium Białorusi przez Rosjan, ale też włączenia armii białoruskiej w działania zbrojne. Białoruskie lotnictwo dysponuje ok. 100 samolotami bojowymi i ok. 20 helikopterami szturmowymi. Siły lądowe to trzy brygady zmechanizowane, dwie desantowe i jedna specnazu.

Wojenny scenariusz

Zdaniem większości ekspertów ewentualna wojna Rosji z krajami bałtyckimi rozpocznie się od prowokacji z wykorzystaniem mniejszości rosyjskiej w tych państwach. Wewnętrzna destabilizacja w Estonii czy na Łotwie zostanie potraktowana jako pretekst do bezpośredniej interwencji Rosji. A wówczas, zależnie od oporu Bałtów i reakcji NATO oraz UE, Rosjanie albo ograniczą się do zajęcia części terytorium wroga, albo całkowitego ich rozbicia i dalszego negocjowania z Sojuszem z pozycji siły i faktów dokonanych. Zapewne najbardziej pożądanym scenariuszem dla Moskwy będzie wojna o ograniczonej skali, blitzkrieg, a następnie zablokowanie zajętego obszaru (z ważną rolą eksklawy kaliningradzkiej i Floty Bałtyckiej), aby zniechęcić duże kraje NATO do przyjścia z odsieczą. Nie można wykluczyć, że Moskwa będzie próbowała wybadać reakcje i obronę Bałtów/NATO, dokonując wcześniej zaskakującego „ograniczonego wtargnięcia”, będącego następstwem jakiegoś nagłego, sprowokowanego „incydentu”. Należy pamiętać, że w doktrynie obronnej Rosji jest zapis przewidujący zbrojną interwencję w obcym państwie w celu „ochrony życia i zdrowia obywateli Federacji Rosyjskiej”. A takich wszak nie brakuje i w Estonii, i na Łotwie. W Estonii blisko 30 proc. populacji to ludność rosyjskojęzyczna, co czwarty mieszkaniec kraju jest Rosjaninem. Nieco ponad połowa z nich ma obywatelstwo rosyjskie lub jest bezpaństwowcami. Na Łotwie 37 proc. ludności mówi po rosyjsku, 26 proc. to Rosjanie. Kluczowe jest więc przeciwdziałanie i szybkie likwidowanie wszelkich oznak wojny hybrydowej. Jeśli uda się szybko rozprawić z pierwszą falą „zielonych ludzików”, Rosja nie będzie ryzykowała kontynuacji i eskalacji działań zbrojnych. Najważniejsze będą zatem pierwsze dni i uniemożliwienie „separatystom” przejęcia kontroli nad znacznymi odcinkami granicy z Rosją.

Litwa nie ma problemu dużej mniejszości rosyjskojęzycznej. Dlatego w tym przypadku najbardziej realny jest atak w celu utworzenia lądowego korytarza do Kaliningradu. Liczący ok. 70 km odcinek pogranicza ma duże znaczenie komunikacyjne, tędy biegną drogi z Polski na Litwę oraz główna linia kolejowa do krajów bałtyckich. Lądowa operacja Rosjan w tym kierunku, w połączeniu z aktywizacją A2/AD, może zablokować pomoc NATO na wystarczająco długo, by zdążyć zgnieść opór Bałtów. Taktyka A2/AD („defense bubble”) sprowadza się do uniemożliwienia wrogowi dostępu do rejonu działań wojennych – przede wszystkim dzięki systemom rakietowym, blokującym przestrzeń powietrzną.

Podsumowując, przebieg napaści rosyjskiej przebiegałby w następujący sposób: uderzenie poprzez Białoruś w kierunku Kaliningradu i jednocześnie operacja desantowa przeciwko Estonii i Łotwie z obwodów pskowskiego i leningradzkiego. Potem wprowadzenie powietrznej i morskiej blokady teatru działań. Według różnych ocen ekspertów i wojskowych z Zachodu, Rosja może zająć całe Łotwę i Estonię w czasie od jednej doby (to raczej mało prawdopodobne) do trzech. Tylko optymiści w NATO mówią o tygodniu stawiania oporu przez Bałtów.

Obecnie, i nie zmieni się to jeszcze przez co najmniej rok, jedynym środkiem mogącym zapobiec próbie realizacji takiego scenariusza jest znacząca obecność militarna innych państw NATO, przede wszystkim Amerykanów, na terytorium krajów bałtyckich. W innym wypadku szanse na skuteczną obronę są minimalne. Czynnik numer jeden to czas – co najmniej kilka dni na przerzucenie odsieczy. Ale to dopiero początek, bo pojawia się czynnik numer dwa: geograficzno-logistyczny. Jedyna droga lądowa łącząca kraje bałtyckie z resztą NATO przecina korytarz suwalski, który Rosjanie (i Białorusini) będą chcieli jak najszybciej opanować. Pozostają jeszcze droga morska i powietrzna. Ale tutaj Rosjanie uruchomią taktykę A2/AD – przerwanie tej blokady będzie dla Sojuszu bardzo kosztowne. Czy Zachód stać – mentalnie – na wejście w starcie z Rosją? Tym pytaniem zaprzątają sobie głowę i Bałtowie, i Rosjanie. I nie chodzi tu nawet o rosyjskie pogróżki, że użyje taktycznej broni atomowej, ale ogólnie o gotowość zachodnich polityków do podjęcia niepopularnej w pacyfistycznych społeczeństwach, twierdzącej odpowiedzi na pytanie: czy warto umierać za Rygę?

 



Źródło: Gazeta Polska

 

Antoni Rybczyński