Nieobecny w zawodach Pucharu Świata w Willingen Norweg Andreas Stjernen, który rehabilituje się w domu w Trondheim po upadku przed tygodniem w Lahti, przyznał, że to wydarzenie może być znakiem zapowiadającym koniec kariery.
Stjernen ma w dorobku medale tylko w konkursach drużynowych: złoty olimpijski z Pjongczang (2018), złoty mistrzostw świata w lotach z Oberstdorfu (2018) i srebrny z MŚ w Lahti (2017).
"Nie mam medalu indywidualnego, ale mam 30 lat i po tym, co się wydarzyło w Lahti, zauważyłem, że organizm dochodzi do siebie o wiele wolniej niż np. 10 lat temu. Badania w Oslo nie wykazały żadnego złamania ani pęknięcia kości tylko ogólne potłuczenie. Boli mnie jednak całe ciało i każdy mięsień. Czuję, że zaczynam być już stary. Dlatego MŚ w Seefeld, nawet jak stanę na podium, mogą być moją ostatnią dużą imprezą"
- powiedział skoczek dziennikarzom kanału telewizji TV2.
MŚ w narciarstwie klasycznym odbędą się w dniach 20 lutego - 3 marca. Trener norweskich skoczków Alexander Stoeckl powiedział, że będzie do końca czekał na wiadomości o stanie zdrowia Stjernena i skład ogłosi jutro.
Podkreślił, że ten zawodnik jest żelazną częścią drużyny, lecz musi dojść do siebie nie tylko fizycznie, lecz zwłaszcza psychicznie, ponieważ każdy upadek pozostawia u skoczka ślady w głowie.
"Upadek w Lahti wydarzył się w serii próbnej i nie został zarejestrowany przez telewizję. My jednak mamy własne nagranie tej sytuacji, ale Andreas kategorycznie odmówił obejrzenia"
- wspomniał szkoleniowiec.
Stjernen skomentował, że zrobi to, gdy przyjdzie na to odpowiedni czas.
"Jak dojdę do siebie psychicznie. Na razie staram się zapomnieć, lecz nie jest to łatwe, ponieważ myśli o tym upadku nadchodzą mnie codziennie. To jest mój największy wróg"
- podsumował Stjernen, który wygrał w karierze jeden konkurs Pucharu Świata, a siedmiokrotnie kończył indywidualne zawody w czołowej trójce.