Suchej nitki na obowiązującym w Gdańsku w latach 2017-2020 programie dofinansowania zapłodnienia metodą in vitro nie zostawia obszerny raport Instytutu Ordo Iuris. Analitycy tej instytucji wzięli pod lupę początkowe deklaracje i sprawdzili, jak przebiegała realizacja samego programu. Efekty są dość niepokojące. Chociaż we wskazanym okresie na program przeznaczono 4,5 mln złotych, wykorzystanych zostało niemal o milion mniej środków. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że pomimo kiepskich notowań, Gdańsk kontynuuje kolejną edycję programu.
Jak dowiedział się portal niezalezna.pl program, którym tak lubią chwalić się gdańscy włodarze w rzeczywistości miał niewielkie znaczenie w kontekście demograficznym. Wiele do życzenia pozostawia także kwestia statystyk, które są dość niejednoznaczne, a niektórych danych po prostu brak.
Wprowadzenie w Gdańsku dofinansowania procedury sztucznego zapłodnienia na lata 2017 – 2020 miało znikome znaczenie demograficzne, przy czym sam sposób realizacji i jego raportowanie pozostawiają wiele znaków zapytania. Mimo tego, miasto podjęło decyzję o kontynuacji programu, jeszcze przed przeanalizowaniem jego końcowych efektów. Trudno zatem mówić, aby decyzja ta była oparta na faktycznych efektach, jakie przyniosło dofinansowanie procedury in vitro.
- tłumaczy w przesłanej portalowi niezalezna.pl informacji Marta Kowalczyk, analityk Centrum Analiz Legislacyjnych Instytutu Ordo Iuris.
Co budzi największe zaniepokojenie w kontekście całego programu? Okazuje się, że w sprawozdaniach złożonych przez realizatorów oraz przyjętych przez gdańskich urzędników, pojawiają się… liczne nieścisłości. Analiza Ordo Iuris wykazała, że dotyczą one nawet tak kluczowych kwestii, jak liczba urodzonych dzieci, której nie można ustalić w sposób jednoznaczny. W swoim raporcie analitycy Ordo Iuris zarzucają także wykonawcom projektu niedopełnienie obowiązku wskazywania urodzeń żywych – istnieje jedynie zbiorczy wykaz urodzeń – bez rozróżnienia czy dziecko urodziło się żywe, czy martwe. Natomiast jedno z przyjętych sprawozdań w ogóle nie zawiera danych dotyczących urodzeń.
To jeszcze nie wszystko. Okazuje się bowiem, że w sprawozdaniach nie wyodrębniono podziału na ciąże kliniczne (możliwe do stwierdzenia na podstawie USG) i biochemiczne (możliwe do stwierdzenia jedynie na podstawie podwyższonego poziomu HCG we krwi), pomimo że sam program wymaga „monitorowania ciąż klinicznych”.
Ponadto próżno szukać jakiejkolwiek informacji o powstałych w wyniku prowadzenia programu zarodkach – ponieważ… miasto Gdańsk w ogóle nie zbiera takich danych.
Analitycy Ordo Iuris oszacowali, że skoro do programu przystąpiły około 832 pary, to przyjmując, że w każdym przypadku powołano dopuszczalną przez ustawę o leczeniu niepłodności liczbę zarodków (sześć), łączną liczbę poczętych istnień ludzkich można szacować na około 4992. W rzeczywistości liczba ta może być większa, ponieważ ustawa dopuszcza stworzenie większej liczby zarodków w określonych okolicznościach.
Ostrożne szacunki pozwalają zatem stwierdzić, że spośród blisko pięciu tysięcy powołanych do życia istot ludzkich, narodziło się jedynie 6 proc. (przy założeniu około 300 porodów).
Kiepskie wyniki programu i duże niejasności oraz uzasadnione wątpliwości wokół jego realizacji nie powstrzymały władz Gdańska przed kontynuacją przedsięwzięcia. Miejscy włodarze zdecydowali o kontynuacji programu na kolejne lata. Co szczególnie ciekawe, decyzję tę podjęto pomimo faktu, iż w edycji poprzedniej obejmującej lata 2017-2020, pomimo większej niż wstępnie szacowano liczby uczestników - nie udało się wykorzystać pełnej kwoty.
Metoda in vitro jest często przedstawiana jako skuteczny sposób na przezwyciężenie problemu niepłodności, jednak jest to obraz fałszywy. Jej skuteczność rozumiana jako urodzenie żywego dziecka, przy zastosowaniu u młodych kobiet nie przekracza 30%, a wskaźnik ten z wiekiem dodatkowo maleje. Jej rzeczywiste efekty należy oceniać w szerszym kontekście, również mając na uwadze zarodki powstałe, ale nienarodzone.
- tłumaczy portalowi niezalezna.pl Marta Kowalczyk.