Aleksander Mimier, Niezalezna.pl: Przestaliśmy dyskutować „czy” Rosja dokona inwazji na Ukrainie, a zaczęliśmy „kiedy”. Jak obraz rysowany przez oświadczenia polityków ma się do rzeczywistości? Na ile obserwujemy wojnę informacyjną, a na ile jesteśmy informowani o stanie faktycznym?
Mjr rez. Mariusz Kordowski, prezes Centrum Analiz Strategicznych i Bezpieczeństwa: Z całą pewnością możemy przyjąć, że to, co uzyskujemy na Zachodzie, nie jest częścią wojny informacyjnej. Są to informacje wiarygodne i całkiem spójne. Niewątpliwie wojnę informacyjną serwują nam Rosja i Białoruś, czyli informacje mówiące o tym, że są to ćwiczenia, że cały świat uwziął się na Rosję, że jest jej ciemiężcą, nakładając wciąż nowe sankcje. Jasno możemy te informacje oddzielić.
Wiele z tych doniesień zachodnich to informacje wywiadowcze, których nie możemy zweryfikować. Rzadko się dzieje, aby przywódcy zachodni takie informacje ujawniali. Spójrzmy na podobny case przed operacją amerykańską w Iraku. Amerykanie informacje wywiadowcze ujawniali dopiero wtedy, gdy chcieli przekonać cały świat do racji swojej agresji. Wtedy mogliśmy mówić o wojnie informacyjnej. Gdy w grę wchodzi status quo - utrzymanie niepodległości Ukrainy - Zachód nie ma interesu w tym, żeby nas oszukiwać.
Kreml zdążył już oskarżyć Kijów m.in. o możliwy atak bronią chemiczną, zamach terrorystyczny na terytorium Rosji, czy o "ludobójstwo". To pretekst do inwazji, kolejny krok w kierunku wojny?
Zdecydowanie tak. Sięgnijmy w przeszłość. Po 1945 roku, kiedy powstała Organizacja Narodów Zjednoczonych i Karta Narodów Zjednoczonych, wojna została zakazana. Państwa, które rozpoczynały wojny, były osądzane i karane. Agresorzy zaczęli zatem tworzyć uzasadnienia w ramach „samoobrony”, a także coś, co wojną nie jest. Tak powstały wojna hybrydowa czy zielone ludziki… Dlatego właśnie Rosjanie wymyślają co mogą, żeby nie móc ich oskarżyć o jawną wojnę. Ponieważ wachlarz pomysłów się kończy, Rosja doszła do wniosku, że to do niczego nie prowadzi, i że musi wywołać realną wojnę.
Putin ma już prawie 70 lat. Z jednej strony nie ma nic do stracenia. Jest w szachu, jego sytuacja się nie zmienia. Jedyne, co im pozostaje, to otwarta wojna. Nawet, gdyby Putin miał wiele przegrać, chce zaryzykować, żeby zmienić układ sił. Stworzył scenariusz, którego jeszcze do końca nie znamy. Nie do końca wiemy, o co ta wojna jest, ale ona nas czeka.
A może do rychłej inwazji wcale nie dojdzie? Stawiam taką tezę: Potencjalna agresja Rosji to obecnie numer jeden w światowych mediach. Po kilku miesiącach nadchodzi „zmęczenie materiału”, znużenie opinii publicznej zwiększa się z kolejnymi „nietrafionymi” przeciekami, a Putin wyczekuje odprężenia Zachodu. I to wtedy dochodzi do inwazji.
Oczywiście społeczeństwo może się zmęczyć. Media jednak doskonale to czują i wiedzą, kiedy dany temat nie tyle wygasić, co zamrozić. Jeśli Putinowi zależałoby na tym, żeby świat zmęczyć, faktycznie inwazji nie robiłby teraz. Jeśli jednak realnie dąży do wojny na pełną skalę, zacznie ją na wiosnę czy chwilę przed jej nadejściem. Putinowi nie zależy na opinii publicznej. Owszem zależałoby, gdyby - strasząc wojną - miałby coś wygrać.
Spodziewam się, że jeżeli do inwazji nie dojdzie szybko to społeczeństwo jeszcze długo i intensywnie będzie żyć tym tematem. Tym bardziej, że jest to dla nas temat ważny, bo zarówno Rosja jak i Ukraina są blisko.
Spadki na giełdzie, odpływ inwestorów, a - wraz z nimi - ogromnego kapitału. Obecny stan zawieszenia nie jest bez znaczenia dla ukraińskiej gospodarki. Dlaczego Rosja już teraz nie ponosi konsekwencji swoich działań?
Pokój to nie jest wartość, którą się otrzymuje w wyniku działania jakiegoś mechanizmu. Samo istnienie na przykład Organizacji Narodów Zjednoczonych nie sprawia, że wszystko da się kontrolować. Wymuszanie pokoju jest procesem trudnym. Nie jest też tak, że na wszystkich można zawsze oddziaływać. Przyjęto, że oddziałuje się na tych, którzy już dokonają przestępstwa, a nie o nim mówią. Nie można karać za to, że grozi się wojną, nawet jeśli niesie to za sobą finansowe reperkusje.
Nie możemy też karać Rosji za rzeczy, których jeszcze nie zrobili. Jeśli sięgniemy po takie instrumenty, możemy w pewnym sensie zmusić ich do rozpoczęcia wojny. Jeśli stwierdzą, że pokój im się nie opłaca to wybiorą wojnę. Będą woleli ponieść ryzyko wojny, niż ponosić sankcje za wojnę, której nie zrobili.
Niebezpiecznie zbliżamy się do 20 lutego. Dokładnie tego dnia mija 8. rocznica aneksji Krymu. Wtedy to był finisz Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi, zaraz kończymy tę imprezę w Pekinie. Analogii aż nadto. Mają jakieś znaczenie?
W wyborze daty inwazji nigdy nie bierze się pod uwagę, by był to jakiś symbol, chyba że ma się znaczącą przewagę. Jeżeli w grę wchodzi wojna nieprzewidywalna, a o takiej dzisiaj musimy mówić, muszą (Rosja -red.) wybrać dzień inwazji, który będzie optymalny. W ich przypadku to taki, w którym osiągną pełną gotowość. Proces rozwinięcia wojsk jest skomplikowany. Oblicza się go co do godziny, ale mogą pojawić się opóźnienia. Wówczas może paść rozkaz o przesunięciu operacji o ileś godzin czy dni. Dziś możemy typować, że zostało od jednego do pięciu dni, kiedy może nastąpić inwazja.
Jeśli do inwazji dojdzie, jak to może przebiegać?
To najważniejsze pytanie: nie kiedy wojna wybuchnie, a jaka ona będzie. To pierwsza symetryczna wojna najnowszych czasów. Ponieważ Rosja w pewnym sensie dyktuje warunki rozwoju - będąc największym na świecie agresorem w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat - to dla nas bardzo ważne zagadnienie, lekcja na przyszłość. W mojej ocenie będzie to „wojna konwencjonalna plus” bądź „wojna konwencjonalna bis”. Przy wykorzystaniu czołgów, z zajęciem terenu, z ostrzałem rakietowym i artyleryjskim na samym początku, z atakami cybernetycznymi, z wykorzystaniem wojsk specjalnych, która na pewno ma jakieś elementy planu politycznego związanego z obaleniem władz. Uważam, że jeśli Rosja uderzy, będzie to bardzo duża operacja polityczno-militarna, mająca na celu zajęcie terenu, grabież, osłabienie Ukrainy, z bardzo licznymi stratami po obu stronach, o nieprzewidywalnych skutkach.
Mam nadzieję, że pan major się myli. Że dyplomacja pokaże swoje najlepsze oblicze, a siła argumentu zwycięży nad argumentem siły.
Też mam nadzieję, że się mylę. Mam nadzieję, że specjaliści, którzy twierdzą inaczej niż ja, mają rację.